[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sklep, ujęty w dwa ognie, drżał pod wpływem interferujących wibracji.Na widok drugiego helikoptera Ellie stanęła.Rocky, obojętny na kakofonię dźwięków, zląkł się na widok rozwiniętego plakatu filmu „Beethoven”, którego gwiazdą był ogromny bernardyn.Natychmiast skrył się za nogi Ellie.Kobiety przy oknie nadal były nieświadome ich towarzystwa.Stały obok siebie, rozmawiając z ożywieniem, ale wśród huku silników Spencer nie mógł zrozumieć ani słowa.Stanął obok Ellie, patrząc z lękiem na helikopter.Zobaczył, jak otwierają się drzwiczki i wyskakują z niego, jeden po drugim, uzbrojeni mężczyźni.Pierwszy trzymał pistolet maszynowy, większy niż micro-uzi Spencera, drugi miał w ręce automatyczny karabin, trzeci - dwa ręczne granatniki naładowane bez wątpienia pociskami ogłuszającymi, śrutowymi lub gazowymi, czwarty - pistolet maszynowy.Piąty, ostatni, był uzbrojony tylko w pistolet.Ostatni różnił się od czterech pierwszych - masywnych, ciężkich mężczyzn - tym, że był niski i grubawy.Trzymał pistolet przy boku, skierowany lufą ku ziemi, i biegł mniej zwinnie niż jego towarzysze.Żaden nie zbliżył się do sklepu z kartami.Skierowali się ku wejściu do supermarketu i zniknęli z pola widzenia.Silnik helikoptera pracował na wolnych obrotach.Łopaty wirowały nadal, ale ze zmniejszoną prędkością.Grupa uderzeniowa miała nadzieję, że operacja odbędzie się błyskawicznie.- Proszę pań - odezwała się Ellie.Kobiety nie usłyszały ze względu na jeszcze dość znaczny hałas silników, w dodatku pochłonięte ożywioną konwersacją.Ellie podniosła głos:- Słuchajcie, do cholery!Odwróciły się z krzykiem, przestraszone, otwierając szeroko oczy.Ellie nie skierowała ku nim siga, ale upewniła się, że go zauważyły.- Odejdźcie od okien i zbliżcie się do mnie.Zawahały się, popatrując to na siebie, to na pistolet.- Nie mam zamiaru was skrzywdzić - mówiła bardzo szczerze.- Ale będę musiała to zrobić, jeśli nie podejdziecie tu natychmiast!Kobiety odstąpiły od okien wystawowych, jedna z nich poruszała się wolniej.Ta wolniejsza spojrzała ukradkiem na pobliskie drzwi wejściowe.- Nawet o tym nie myśl - ostrzegła ją Ellie.- Strzelę ci w plecy, klnę się na Boga, więc jeśli nawet nie zginiesz - będziesz do końca życia jeździła na wózku inwalidzkim.No, już dobrze, teraz podejdź bliżej.Spencer, z kryjącym się za nim Rockym, usunęli się na bok, kiedy Ellie wskazywała przerażonym kobietom drogę, którą miały iść.Kazała im się położyć twarzami do podłogi w połowie przejścia, jedna za drugą, z głowami skierowanymi ku tyłowi sklepu.- Jeśli któraś podniesie głowę w ciągu najbliższych piętnastu minut, zabiję - ostrzegła stanowczo.Spencer nie był całkiem pewny, czy tym razem była równie szczera jak uprzednio, kiedy powiedziała, że nie ma zamiaru ich skrzywdzić, ale przynajmniej wyglądało na to, że dotrzyma groźby.Gdyby był na miejscu kobiet - nie podniósłby głowy przynajmniej do Wielkanocy.Wracając do niego, Ellie zauważyła:- Pilot nadal siedzi w kabinie.Postąpił parę kroków naprzód.Przez boczne okienko kabiny widać było jednego z członków załogi, prawdopodobnie drugiego pilota.- Jestem pewny, że są tam obaj.- Nie biorą udziału w akcji? - spytała Ellie.- Oczywiście, że nie.To są lotnicy, a nie mordercy.Podeszła do drzwi i popatrzyła na wejście do supermarketu.- Musimy zaryzykować.Nie ma się co zastanawiać.Nie widzę innego wyjścia.Spencer nie musiał nawet pytać, o czym myśli.Miała instynkt przetrwania poparty doświadczeniem czternastu miesięcy twardej walki.On zaś zapamiętał prawie wszystko, czego nauczył się w oddziale komandosów na temat strategii i szybkiego podejmowania decyzji.Nie mogli wrócić drogą, którą przyszli.Nie mogli także zostać w sklepie z kartami, który w końcu zostanie przeszukany.Nie mogli mieć nadziei na dotarcie do jakiegoś samochodu na parkingu i uruchomienie go bez zwrócenia uwagi rewolwerowców, ponieważ wszystkie samochody były zaparkowane przed nosem helikoptera.Cała operacja musiałaby się odbyć na oczach jego załogi.Zostało im jedno wyjście.Jedno zawadiackie, straceńcze wyjście.Wymagało zdecydowania, odwagi i - albo szczypty fantazji, albo ogromnej wiary we własne siły.Oboje byli na to gotowi.- Weź to - rzucił, oddając jej płócienny worek - i to także.– Podał jej uzi.Następnie wziął od niej siga i zatknął sobie za pasek dżinsów.- Chyba nie ma innej rady - powiedziała.- To tylko trzy sekundy sprintu, dla niego jeszcze mniej, ale nie można być pewnym, że się gdzieś nie zatrzyma.Spencer kucnął przy Rockym, wziął go w ramiona jak dziecko i wstał.Rocky nie wiedział, czy machać ogonem, czy się bać.Nie był pewny, czy czeka ich dobra zabawa, czy duże kłopoty.Nadmiar wrażeń sprawiał, że dotarł na krawędź załamania nerwowego.Zwykle w takich przypadkach trząsł się i był oklapnięty albo wpadał ze strachu w szał.Ellie otworzyła drzwi i spojrzała w stronę wejścia do supermarketu.Leżące na podłodze kobiety ściśle przestrzegały polecenia.- Teraz - powiedziała Ellie, wychodząc na zewnątrz i przytrzymując drzwi.Przeszedł przez wyjście bokiem, żeby nie uderzyć głową Rocky’ego we framugę.Będąc już na promenadzie rzucił okiem w stronę supermarketu.Zbiry zniknęły we wnętrzu, z wyjątkiem jednego z pistoletem maszynowym, odwróconego do nich plecami.Drugi pilot, siedzący w helikopterze, patrzył na coś leżącego mu na kolanach, nie wyglądając na zewnątrz.Spencer biegł w kierunku otwartych drzwi helikoptera, mając wrażenie, że Rocky waży nie siedemdziesiąt funtów, tylko siedemset.Było to zaledwie trzydzieści stóp, wliczając w to nawet dziesięciostopowej szerokości chodnik, ale było to najdłuższe trzydzieści stóp we wszechświecie, anomalia przyrodnicza, dziwaczne zniekształcenie tworzywa, z którego zbudowany jest świat, rozciągające się coraz bardziej, w miarę jak biegł - i nagle był już przy drzwiach, wpychając psa do wewnątrz i wdrapując się jego śladem.Ellie trzymała się tuż za nim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]