[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedział doskonale, że ten Vierbein to punkt zapalny, chwilowa pięta Achillesa - jeżeli można użyć tego wy­rażenia - starszego ogniomistrza.Kanonier Vierbein wyskoczył z łóżka w nocnej koszuli i starał się stać w postawie zasadniczej.Ale znowu zachwiał się i musiał się oprzeć.Wyglądał na przemęczonego.Patrzył na izbę pełną wyziewów wzrokiem pozbawionym wyrazu.- Ten mazgaj nie widzi na oczy! - zawołał Schwitzke jowial­nie.- Marzyło się pewno w nocy znowu o miłości, co? - Ro­zejrzał się dokoła pewny, że się rozlegną chichoty pełne aprobaty, ale nikt się nie ruszył.- Już ja z was to- wypędzę, ciamajdo! Zameldujecie się później u mnie do sprzątania rejonu.- Rozkaz, panie kapralu - powiedział Vierbein posłusznie.Schwitzke raz jeszcze zmierzył go gniewnym, pogardliwym wzrokiem i zawołał: - Oferma! - po czym zadowolony opuścił izbę.Postanowił zaprząc Vierbeina do roboty, przy której Vier­bein musiałby znaleźć się pod okiem starszego ogniomistrza albo przynajmniej ogniomistrza Platzka, co im z pewnością sprawi przyjemność.Kanonier Vierbein włożył spodnie, rzucił na łóżko nocną ko­szulę i pośpieszył do umywalni.Docisnąwszy się do zbiornika otworzył kran z zimną wodą i wpakował głowę do miski.Bardzo go to odświeżyło, ale uczucie ołowianej ciężkości nie ustępowało.Tymczasem podnieśli się również Kowalski i Asch.Rześkie okrzyki Schwitzkego rozbudziły ich ostatecznie.Mrugnęli do sie­bie i zaczęli się ubierać.- Właściwie - powiedział Asch - Vierbein ma dziś dyżur w izbie.Kowalski skinął głową.- Rozumiem - powiedział.- Przy­dzielę kogoś innego.Oczywiście.- Rozejrzał się dokoła.Jurny Wagner starał się właśnie nielicznym słuchaczom nakreślić per­spektywy nadchodzącego wieczoru.- Pokażę jej jeszcze raz, do czego jest zdolny morowy chłop.Musi zauważyć, że trafiła pod właściwy adres.- Śmiem wątpić, czy właściwy - zawołał Kowalski.– Masz dziś dyżur w izbie.Jurny Wagner był oburzony.- Ja? Skądże znowu! Dyżur wy­pada dziś na Vierbeina, na tę kulawą kaczkę, nie na mnie.- Jeżeli natychmiast nie zamkniesz swojej szerokiej jadacz­ki - oświadczył Kowalski - połamię ci wszystkie gnaty.Nie będziesz wtedy nawet kulawą kaczką, ale po prostu śmierdzie­lem, inwalidą.Jurny Wagner wiedział z doświadczenia, że z Kowalskim nie ma żartów.Pyskował, klął, ale usłuchał.Kowalski śmiejąc się na całe gardło powiedział: - Jeżeli taki zuch z ciebie i radzisz sobie z tyloma dziewczynami, to chyba potrafisz uporać się z jed­ną parszywą izbą.Vierbein nie miał nawet czasu ubrać się spokojnie do czyszcze­nia rejonu.Kiedy rozległ się gwizdek, chwycił za miotłę, wiadro i łopatę i poleciał na plac zbiórki.Biegnąc usiłował pozapinać guziki drelichowej kurtki.Schwitzke zachowywał się tak, jak gdyby Vierbein przyszedł za późno.Ale był za leniwy, by go gruntownie zwymyślać.Za­wołał tylko: - Latryna, dolny korytarz! - Było to miejsce po­łożone obok jego pokoju służbowego, mógł go więc bez trudu pilnować.Poza tym należało przypuszczać, że starszy ogniomistrz, który lubił o wczesnej porze pokazywać się w baterii, uda się do latryny.Miał wprawdzie ustęp w swoim mieszkaniu prywatnym, ale był znany z tego, że przy każdej nadarzającej się sposobności lubił demonstrować swą służbową obecność, dążąc w tym wy­padku do połączenia przyjemnego z pożytecznym.Częściowo z wygodnictwa, częściowo przez wrodzoną dobroduszność Schwitzke zapomniał na razie o Vierbeinie.Gdyby szef pokazał się na horyzoncie, zaprezentowałby mu widowisko nie lada.Skoro go jeszcze nie było, nie miał nic przeciwko temu, by ten biedny patałach Vierbein przez chwilę wytchnął.Mimo to Vierbein, przygotowany na wszystko, pracował wzo­rowo.Jęcząc i sapiąc szorował na czworakach kamienną posadz­kę, popychał wiadro, machał ścierką, zlewał posadzkę strumie­niami wody.Kiedy skończył i Schwitzke wbrew oczekiwaniu ciągle jeszcze nie nadchodził, pobiegł na górę do swej izby.Żołnierze żuli chleb popijając go ciepławą kawą zbożową.Jur­ny Wagner usiłował w tym przeszkodzić, chcąc przystąpić do robienia w izbie porządków, ale Kowalski zagroził mu, że o jego zakuty łeb rozbije imbryk z kawą.- Najlepiej będzie - powiedział Asch do Kowalskiego - jeżeli Vierbein zamelduje się jako chory.- Niezły pomysł - odrzekł Kowalski - inaczej wyrwą mu dziś nogi z tyłka.Ale na co ma zachorować?- Już coś się znajdzie - zamyślił się Asch.- Ostatecznie wczoraj dwa razy zwalił się z nóg.- Hm! - Kowalski zaczął grzebać w swych doświadcze­niach.- Ten rodzaj choroby można by określić jako zawroty głowy albo objawy wyczerpania.Ale i jedno i drugie brzmi nie­dobrze.- Powiedzmy więc: serce - zaproponował Asch.- To się nawet częściowo zgadza.Poza tym nie tak łatwo to udowodnić i potrzebne są skomplikowane badania.A tymczasem tutaj burza jakoś przycichnie.- Zrobione - powiedział Kowalski.- Potem zwrócił się do Vierbeina, który właśnie zabierał się do śniadania.- Słuchaj no, mały, zameldujesz się jako chory.Tak posta­nowiliśmy.- Ale ja przecież nie jestem chory.- Już sam twój opór dowodzi, że jesteś.- Kowalski należał do ludzi nie znoszących sprzeciwu, kiedy są przekonani, że mają rację.- Odmaszerujesz stąd natychmiast i zameldujesz się jako chory.Bóle serca.A może masz ochotę do dalszej zabawy? Jak myślisz, co się jeszcze dziś stać może? Dziś mamy w Wilhelmsruhe strzelanie z kabe.Tam, mój chłopcze, niektórzy mieliby dla cie­bie bardzo wiele czasu.A w marszu tam i z powrotem odgrywał­byś rolę jucznego osła.Bo idę z tobą o zakład, że my, to jest działon Lindenberga, będziemy musieli dźwigać cały kram i je­żeli pójdziesz z nami - ty będziesz musiał nieść najwięcej.To pewne jak amen w pacierzu.Zmykaj więc zaraz.Kanonier Vierbein zostawił śniadanie nietknięte, zbiegł na dół i zameldował się u podoficera dyżurnego jako chory.Schwitzke obudzony z drzemki spojrzał na niego.Potem zaczął mówić mu "ty", co było niezawodną oznaką, że jest wściekły.- Co ty sobie właściwie, łobuzie, myślisz? - powiedział.- Nie wiesz, że trze­ba meldować się chorym z samego rana, kiedy podoficer służbo­wy po raz drugi obchodzi izby?- Tak jest, panie plutonowy, ale.- A więc wiesz o tym, ty świntuchu zatracony! Popatrz, po­patrz, więc wiesz dokładnie.I coś ty sobie przychodząc tutaj myślał, ty bydlaku? Chciałeś zrobić ze mnie wała, co? Ale do tego musisz sobie znaleźć innego durnia.Vierbein próbował otworzyć usta, ale Schwitzke nie pozwolił na to.Otworzył książkę raportów.- Popatrz no tutaj, ty małpo zielona.Co tu jest napisane? Napisane jest: "chorych nie ma".Nie zameldowałeś się na czas, a więc nie jesteś chory.Musisz zaczekać do jutra, ty wieprzu cętkowany.Kanonier chciał odejść, ale Schwitzke, szczerze oburzony, że ktoś miał odwagę zakłócić brutalnie jego poranny spokój i w do­datku był na tyle bezczelny, że chciał, aby podoficer dyżurny zmienił swój poranny meldunek - stał się aktywny.- Wy­czyściliście - powiedział - dolną latrynę? Chciałbym to sobie obejrzeć.Powędrował z Vierbeinem do latryny, obejrzał ją grun­townie i uznał, że rezultat nie jest ani zadowalający, ani budu­jący.Dał rozkaz, żeby ją ponownie gruntownie wyczyszczono i był nawet zdecydowany asystować przy tym.Nastrój poprawił mu się, wpadł bowiem na doskonały pomysł: opowie Schulzowi historyjkę o pewnym kanonierze, który chciał się zameldować jako chory prawdopodobnie po to, aby się zadekować.Ale nie do­szło do tego i musiał na czworakach pucować wychodek.Szef będzie z pewnością rżał ze śmiechu.Pomysł ten tak rozbawił Schwitzkego, że zwolnił Vierbeina o kilka minut wcześniej, niż zamierzał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl