[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przestąpił leżącego policjanta i podszedł do cicho warczącego powozu rewol-werowców.Wszedł do środka przez otwarte drzwi i usiadł za kierownicą.294 * * * Potrafisz prowadzić ten powóz?  zapytał wrzeszczącego i bełkoczącegostworzenia, które było Jackiem Mortem.Nie uzyskał żadnej sensownej odpowiedzi.Mort tylko wrzeszczał.Rewolwe-rowiec rozpoznał atak histerii, ale nie w pełni prawdziwy.Jack Mort specjalniedoprowadził się do histerii, żeby uniknąć rozmowy ze swoim niesamowitym po-rywaczem. Słuchaj  powiedział mu rewolwerowiec. Nie mam czasu, więc nie będątego  ani niczego innego  powtarzał.Zostało mi bardzo mało czasu.Jeśli nieodpowiesz na moje pytanie, wbiję twój prawy kciuk w twoje prawe oko.Wepchnęgo, najdalej jak zdołam, a potem wyrwę ci gałkę oczną i rozgniotę ją o siedzenie,jak glut z nosa.Doskonale poradzę sobie z jednym okiem.A poza tym ono i taknie jest moje.Nie potrafił okłamać Morta, tak samo jak Mort nie mógł okłamać jego: ichzwiązek był zimny i niechętny, a zarazem znacznie ściślejszy niż najbardziej na-miętna więz seksualna.W końcu nie opierał się na połączeniu ciał, lecz dusz.Roland wcale nie żartował.I Mort wiedział o tym.Od razu przestał histeryzować. Umiem prowadzić samochód  powiedział.Była to pierwsza sensowna reakcja, jaką Roland uzyskał ze strony Morta, od kiedywniknął w jego ciało. A więc zrób to. Dokąd mam jechać? Znasz miejsce nazywane The Village? Tak. Jedz tam. A gdzie dokładnie? Na razie jedz. Będzie szybciej, jeżeli włączymy syrenę. Zwietnie.Zrób to.I te migające światła też.Po raz pierwszy od chwili, w której zapanował nad ciałem i umysłem Morta,Roland odrobinę się cofnął i dał prowadzić Mortowi.Gdy ten poruszał głową,oglądając deskę rozdzielczą niebiesko-białego radiowozu Delevana i O Mearaha,Roland patrzył na to, ale nie zainicjował tego ruchu.Gdyby był tu obecny ciałem,a nie tylko w postaci swego ka, sprężyłby się do skoku, gotowy w każdej chwiliznów zapanować nad sytuacją na widok jakichkolwiek oznak buntu.Mort najwidoczniej nie zamierzał podejmować żadnych prób stawiania opo-ru.Zabił i okaleczył Bóg wie ilu niewinnych ludzi, ale nie chciał utracić jednego295 ze swoich cennych oczu.Poprzestawiał przełączniki, pociągnął za dzwignię i na-gle pojazd ruszył.Zawyła syrena i rewolwerowiec zobaczył odblask czerwonegoświatła, pulsujący na jezdni przed maską. Jedz szybko!  rozkazał ponuro.* * *Pomimo migaczy, syreny i częstego używania klaksonu dotarcie do Green-wich Village w godzinie szczytu zajęło im dwadzieścia minut.W świecie rewol-werowca szansa Eddiego Deana topniała jak lód na patelni.Wkrótce zupełniezniknie.Morze pochłonęło połowę słońca. No  powiedział Jack Mort   jesteśmy na miejscu. Mówił prawdę (wżaden sposób nie mógłby skłamać), lecz dla Rolanda było to takie samo miejsce,jak każde inne: mnóstwo budynków, ludzi i powozów.Te powozy wypełniały nietylko ulice, ale swoim niekończącym się zgiełkiem i drażniącymi nozdrza wyzie-wami zdawały się wypełniać powietrze.Rewolwerowiec podejrzewał, że okropnewyziewy powstawały ze spalonego paliwa.To cud, że ci ludzie w ogóle potrafili tużyć, a kobiety rodziły dzieci nie będące potworami, takimi jak Powolne Mutantyzamieszkujące podnóża gór. A teraz dokąd?  zapytał Mort.To będzie najtrudniejsze.Rewolwerowiec był gotowy  a przynajmniej takgotowy, jak tylko mógł być. Wyłącz syrenę i światła.Stań przy chodniku.Mort zaparkował pojazd przy hydrancie. W tym mieście jest podziemna kolej  powiedział rewolwerowiec. Chcę,byś zaprowadził mnie tam, gdzie zatrzymują się takie pociągi, żeby pasażerowiemogli wsiąść lub wysiąść. Na którą?  chciał wiedzieć Mort.Ta myśl była podszyta rodzącą się pani-ką.Mort niczego nie mógł ukryć przed Rolandem, a ten niczego przed Mortem.a przynajmniej nie przez dłuższy czas. Kilka lat temu  nie wiem ile  wepchnąłeś młodą kobietę pod koła najednej z tych podziemnych stacji.Chcę, byś zaprowadził mnie tam.Zaczęła się krótka, zaciekła walka.Rewolwerowiec zwyciężył, ale przyszłomu to z zaskakującym trudem.W pewien sposób Jack Mort był dwiema osobami,tak samo jak Odetta, chociaż nie był schizofrenikiem jak ona i doskonale zdawałsobie sprawę z tego, co robił, a tę stronę swojej natury  tę część, która byłaPopychaczem  trzymał tak starannie ukrytą jak malwersant swój cenny łup.296  Zabierz mnie tam, ty draniu  ponaglił go rewolwerowiec.Ponownie po-woli uniósł kciuk do prawego oka Morta.Palec znajdował się tuż przy gałceocznej i wciąż się poruszał, gdy Mort wreszcie się poddał.Przestawił prawą ręką dzwignię przy kierownicy i pojechali w kierunku Chri-stopher Station, gdzie słynny A-train przed kilkoma laty obciął nogi niejakiej Ode-tcie Holmes.* * * Patrzcie no tylko  powiedział posterunkowy Andrew Staunton doswojego partnera Norrisa Weavera, gdy niebiesko-biały radiowóz Delevanai O Mearaha zatrzymał się kawałek dalej.W pobliżu nie było miejsca do par-kowania, ale kierowca wcale nie próbował go szukać.Po prostu zatrzymał sięi pozwolił, by jadące pojazdy z trudem przeciskały się przez powstałe zwężenie,jak strumyk krwi przedzierający się przez serce kompletnie zatkane złogami cho-lesterolu.Weaver sprawdził numer na prawym przednim błotniku.744.Tak, ten numerpodała im dyspozytorka.Migacz działał i na oko wydawało się, że wszystko gra.dopóki nie otworzy-ły się drzwi i nie wysiadł kierowca.Miał na sobie granatowe ubranie, ale nie z ro-dzaju tych, którym towarzyszą złote guziki i srebrna odznaka.Na nogach też niemiał policyjnych buciorów, chyba że Stauntona i Weavera zapomniano powiado-mić o tym, że od dziś policjanci pełniący służbę mają nosić obuwie od Gucciego.Wydawało się to jednak mało prawdopodobne.Natomiast bardzo prawdopodobnebyło to, że mają przed sobą świra, który załatwił gliniarzy w śródmieściu.Wy-siadł, nie zważając na trąbienie i krzyki kierowców usiłujących przejechać ulicą. Niech to szlag  zaklął Andrew Staunton. Zachować najwyższą ostrożność  powiedziała dyspozytorka. Ten czło-wiek jest uzbrojony i nadzwyczaj niebezpieczny. Dyspozytorki zwykle mówiłyjak najbardziej znudzone istoty na kuli ziemskiej  i z tego, co wiedział Andrew,tak też właśnie było  więc niemal nabożny nacisk, z jakim ta wymówiła słowo nadzwyczaj , utkwił mu w pamięci jak rzep.Po raz pierwszy, od kiedy przed czterema laty zaczął pracować w policji, wyjąłbroń i zerknął na Weavera.Ten też wyjął swoją.Obaj stali przed delikatesami,mniej więcej trzydzieści kroków od wejścia na stację metra.Znali się dostateczniedługo, by rozumieć się tak, jak potrafią tylko policjanci i zawodowi żołnierze.Bez słowa cofnęli się do bramy delikatesów, trzymając broń skierowaną lufamido góry.297  Metro?  zapytał Weaver. Taak. Andy zerknął w kierunku wejścia.Była godzina szczytu i na scho-dach znajdowało się mnóstwo ludzi zmierzających na perony. Musimy dopaśćgo teraz, zanim wmiesza się w tłum. No, to do roboty.Jak dobrze zgrana para wyłonili się z bramy, a Roland natychmiast rozpoznałw nich przeciwników znacznie grozniejszych niż poprzedni dwaj [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl