[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyszedł z domu bardzo wcześnie, sklepy były jeszcze na głucho zamknięte, na ulicach prawie nie było ruchu samochodowego, prawdopodobnie o tej porze najwcześniej wstający urzędnik Archiwum dopiero przeciera zaspane oczy.Obawiając się, że ktoś mógłby go zobaczyć, skrył się w pobliskim parku, dwa kwartały dalej, przy głównej ulicy, którą jechał do starszej pani z parteru owego dnia, gdy z autobusu zobaczył szefa wchodzącego do Archiwum.Gdyby ktoś nie wiedział, że tam jest, z pewnością by go nie zauważył wśród krzewów i ścielących się nisko gałęzi drzew.Z powodu nocnej wilgoci pan José nie usiadł na żadnej z ławek i zabijał czas, przechadzając się alejkami, patrząc na kwiaty i zastanawiając się, jak mogą się nazywać.Nic dziwnego, że jego wiedza botaniczna jest tak skąpa, wszak całe życie spędził w czterech ścianach, wdychając duszący zapach starych papierów, który bywa jeszcze bardziej duszący, gdy w powietrzu unosi się owa woń chryzantemy i róży, o której wspomniano na początku niniejszej opowieści.Kiedy wybiła godzina otwarcia Archiwum dla interesantów, pan José, nie bojąc się już niepożądanych spotkań, ruszył w drogę do szkoły.Postanowił iść pieszo, gdyż nie spieszył się, miał dla siebie cały wolny dzień.Po wyjściu z parku nie bardzo wiedział, w którą stronę się udać, i pomyślał, że gdyby kupił wreszcie plan miasta, nie musiałby teraz pytać o drogę policjanta, choć prawdę mówiąc, poczuł jakąś przewrotną przyjemność na myśl, że oto władza pomaga oszustowi.Sprawa nieznajomej kobiety była właściwie zakończona, pozostał tylko wywiad w szkole, obejrzenie mieszkania i ewentualnie, jeżeli starczy czasu, wstąpi na chwilę do starszej pani z parteru, żeby zdać jej sprawę z ostatnich wydarzeń, to wszystko.Zastanawiał się, jak będzie wyglądać jego dalsze życie, czy wróci do kolekcjonowania sławnych ludzi, przez chwilę wyobraził sobie, że znów siedzi przy stole i że ze sterty leżących obok gazet i czasopism wycina artykuły i zdjęcia, starając się przewidzieć, kto jest wschodzącą, a kto zachodzącą sławą, już kilka razy zdarzyło się, że odgadł przyszłość paru osób, które potem stały się sławne, lub też jako pierwszy dostrzegł, że laury jakiejś kobiety lub jakiegoś mężczyzny zaczynają więdnąć, usychać, rozsypywać się w proch.Wszystko w końcu trafia na śmietnik, skonstatował pan José, właściwie nie wiedząc, czy ma na myśli przebrzmiałe sławy czy własną kolekcję.W pełnym słońcu, wśród zielonych drzew i kwitnących rabat, szkolny budynek w niczym nie przypominał ponurego gmaszyska, do którego pan José włamał się pewnej deszczowej nocy.Tym razem wszedł frontowymi drzwiami i powiedział do woźnej, Chciałbym porozmawiać z dyrektorem, Nie, nie jestem kuratorem ani dostawcą pomocy szkolnych, jestem urzędnikiem Archiwum Głównego Akt Stanu Cywilnego, mam służbową sprawę.Woźna przez wewnętrzny telefon zaanonsowała pana José, po czym powiedziała, Proszę wejść na górę, pan dyrektor jest w sekretariacie na drugim piętrze, Bardzo dziękuję, odparł pan José i zaczął powoli wchodzić po schodach.O tym, że sekretariat znajduje się na drugim piętrze, nie trzeba mu było mówić.Dyrektor rozmawiał z jakąś kobietą, która wyglądała na kierowniczkę, i gdy pan José stanął w drzwiach, właśnie powiedział, Jutro muszę mieć ten grafik, Może pan być spokojny, panie dyrektorze.Pan José stał w progu, czekając, aż go zauważą.Dyrektor skończył rozmowę, spojrzał na pana José, który powiedział, Dzień dobry, panie dyrektorze, i podszedł do niego z legitymacją służbową w wyciągniętej dłoni, Jak pan widzi, jestem urzędnikiem Archiwum Głównego Akt Stanu Cywilnego, przychodzę w służbowej sprawie.Dyrektor gestem pokazał, że nie chce oglądać legitymacji, i spytał, O co chodzi, O pewną nauczycielkę, A co Archiwum Główne ma do naszych nauczycieli, Nie chodzi o nauczycieli jako takich, lecz o osoby, którymi są lub byli, Nie bardzo rozumiem, Prowadzimy kompleksowe badania nad zjawiskiem samobójstwa, zarówno w wymiarze psychologicznym, jak i społecznym, i właśnie ja zajmuję się przypadkiem samobójczyni, która pracowała w tej szkole jako nauczycielka matematyki.Dyrektor zrobił zbolałą minę, To bardzo smutna historia, nikt z nas nie jest w stanie tego pojąć, Pierwszą czynnością, jaką muszę wykonać, jest porównanie danych identyfikacyjnych, które mamy w Archiwum, z kartą pracy tej pani, powiedział pan José, siląc się na maksymalnie oficjalny ton, Pewnie ma pan na myśli nasze szkolne akta personalne, Tak jest.Dyrektor odwrócił się do sekretarki i powiedział, Proszę znaleźć tę kartę, Jeszcze nie wyjęliśmy jej z szufladki, zauważyła przepraszającym tonem sekretarka, szukając jednocześnie w kartotece, Oto ona, dodała.Pana José nagle ścisnęło w dołku, świat zawirował mu przed oczami, na szczęście tylko na chwilę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]