[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego wzrok odruchowo odszukał Erian, jeszcze zanim stanęła tuż przed nim.Niska, szczupła kobieta spojrzała mu w twarz, ciemnymi oczyma pełnymi furii, a on omalże znowu się nie wzdrygnął.Nic nie powiedziała.Tym razem zaczęła od razu.Pierwszy, niewidzialny cios spadł na jego ramiona, drugi na pierś, trzeci na podudzia.Pustka zadygotała.Powietrze.To tylko Powietrze.Tak to brzmiało łagodniej.Każdy cios był jakby zadawany biczem, przez rękę silniejszą od dłoni jakiegokolwiek mężczyzny.Już przedtem sine pręgi okrywały go od ramion po kolana.Czuł je bardzo wyraźnie; nawet we wnętrzu Pustki miał ochotę płakać.Po utracie Pustki chciało mu się wyć.Zamiast tego zacisnął szczęki.Od czasu do czasu przez zaciśnięte zęby wymykało mu się sapnięcie, a wtedy Erian zdwajała wysiłki, jakby chciała usłyszeć coś jeszcze.Nie dał jej tej satysfakcji.Nie potrafił nie dygotać przy każdym uderzeniu niewidzialnego bicza, ale nie czynił tego gwałtowniej, niż chciał jej okazać.Nie odrywał od niej wzroku, nie mrugał.„Zabiłem Ilyenę” - jęczał Lews Therin za każdym razem, gdy na jego ciele lądował cios.Rand odmawiał własną litanię.Ból rozrywał mu pierś.„Koniec z ufaniem Aes Sedai”.Ogień smagał mu plecy.„Już nigdy, ani na cal, ani na włos”.Jakby cięto go brzytwą.„Koniec z ufaniem Aes Sedai”.One myślały, że go złamią.Myślały, że doprowadzą go do tego, że poczołga się do Elaidy! Zmusił się więc do najtrudniejszej rzeczy, jaką kiedykolwiek zrobił w życiu.Uśmiechnął się.Uśmiech z pewnością nie objął niczego prócz ust, a jednak zrobił to: spojrzał w oczy Erian i uśmiechnął się.Ta wytrzeszczyła oczy i syknęła.Razy zaczęły padać zewsząd.Świat stał się jednym bólem i ogniem.Nie widział tego, tylko czuł.Agonia.Inferno.Zdawał sobie sprawę, że ręce trzęsą mu się niepohamowanie w ich niewidzialnych pętach, ale skupił się na zaciskaniu zębów.„Tak to jest, jak.Nie krzyknę! Nie będę krzy.! Już nigdy w ży.! Choćbym miał.! Już nigdy! Nigdy! Ani na.! Nigdy! Nigdy! NIGDY!”Najpierw zauważył, że oddycha.Że oddycha powietrzem, że chwyta je łapczywie nozdrzami.Jego ciało pulsowało, ale bicie ustało: Przeżył wstrząs, kiedy to do niego dotarło.Koniec, a już zaczął się spodziewać, że to nigdy nie ustanie.Poczuł smak krwi i zrozumiał, że szczęki bolą go prawie tak samo jak całe ciało.Dobrze.Nie krzyknął.Mięśnie twarzy zacisnęły mu się w ścierpnięty węzeł; musiałby włożyć wiele wysiłku w otworzenie ust, jeśliby tego chciał.Zmysł wzroku powrócił na samym końcu; przyszło mu na myśl, że ten ból przywoływał halucynacje.Razem z Aes Sedai stała grupa Mądrych, poprawiających szale i wpatrujących się w tamte z całą arogancją, na jaką je było stać.Najpierw, kiedy już uznał, że one są prawdziwe-chyba że sobie tylko wyimaginował Galinę rozmawiającą z Mądrą z jego halucynacji - przyszło mu na myśl, że to ratunek.Mądre w jakiś sposób.To było niemożliwe, ale jakoś.Po chwili rozpoznał kobiety rozmawiające z Galiną.Sevanna podeszła do niego spacerowym krokiem, z uśmiechem na wydatnych, pożądliwych wargach.Jasnozielone oczy spozierały na niego z urodziwej twarzy okolonej włosami podobnymi do złotej przędzy.Rand wolałby widzieć przed sobą pysk wściekłego wilka.W jej postawie było coś dziwnego, w tym lekkim skłonie z ramionami odchylonymi w tył.Przypatrywała się jego oczom.Nagle, mimo iż tak bardzo go wszystko bolało, zachciało mu się śmiać; śmiałby się, gdyby był pewien, że jakikolwiek dźwięk wyjdzie z jego ust.Pobito go tak mocno, że znajdował się o włos od śmierci.Jego ciało pokryły palące szramy.Tymczasem kobieta, która z całą pewnością go nienawidziła, która prawdopodobnie obwiniała go za śmierć ukochanego, sprawdzała, czy zajrzy jej za bluzkę!Powoli przejechała mu paznokciem po gardle - starając się sięgnąć karku - jakby sobie wyobrażała, że odcina mu głowę.Zrozumiałe, jeśli wziąć pod uwagę los Couladina.- Widziałam go - powiedziała z westchnieniem satysfakcji i dreszczem rozkoszy.-Dotrzymałyście swej części umowy, a ja mojej.Aes Sedai ponownie złożyły go w pół i wepchnęły do kufra; znowu musiał przycupnąć w kałuży potu.Zamknęły wieko i otoczyła go ciemność.Dopiero wtedy zaczął ruszać szczękami, aż wreszcie mógł otworzyć usta i wypuścić długi, drżący oddech.Nie był pewien, czy nie zacznie łkać.Światłości, przecież on cały płonął!Co Sevanna tutaj robiła? Co za umowa? Nie.Dobrze wiedzieć, że doszło do jakiegoś porozumienia między Wieżą a Shaido, ale tym będzie przejmował się później.Teraz najważniejsza jest Min.Musi się uwolnić.One robią jej krzywdę.Zawziętość nieledwie stłumiła ból.Prawie.Przywołanie Pustki zdawało się znojną pracą, brnięciem przez bagno śmiertelnego bólu, ale wreszcie otoczyła go skorupa Pustki i teraz wyciągał się w stronę saidina.ale w tym samym momencie natrafił tam na Lewsa Therina; dwie pary rąk macały niezdarnie, by złapać coś, co mogła uchwycić tylko jedna osoba.„A żebyś sczezł! - warknął w myślach Rand.- A żebyś sczezł! Żebyś tak chociaż raz zechciał ze mną współpracować, zamiast zwracać się przeciwko mnie!”„To ty będziesz współpracował ze mną!”Wstrząśnięty Rand omal nie wypuścił Pustki.Tym razem nie mogło być pomyłki; Lews Therin słyszał go i odpowiadał.„Moglibyśmy pracować razem, Lewsie Therinie”.Nie chciał tego; chciał się pozbyć tego człowieka ze swej głowy.Gdyby nie Min.Za ile dni dotrą do Tar Valon? Z jakiegoś powodu był pewien, że kiedy go tam dowiozą, nie będzie miał żadnej szansy.Już nigdy jej nie będzie miał.Odpowiedział mu niepewny, porozumiewawczy śmiech.A potem pytanie: „Razem?” Znowu śmiech, tym razem całkiem już obłąkańczy.„Razem.Kimkolwiek jesteś”.I wtedy i głos, i wrażenie obecności zniknęły.Rand zadygotał.Klęczał, powiększając kałużę potu, w której spoczywała jego głowa, i dygotał.Znowu powoli sięgnął do saidina.I oczywiście zderzył się z tarczą.Czy w każdym razie z tym czymś, czego szukał.Powoli, jak najdelikatniej, wyczuwał drogę do niego, do tego miejsca, gdzie twarda płaszczyzna zmieniała się znienacka w sześć miękkich punktów.„Są miękkie - wyrzęził Lews Therin - bo one tu są.Dzięki nim podtrzymują bufor.Twardnieją, gdy sploty zostają podwiązane.Nic się nie da zrobić, kiedy są miękkie, ale ja potrafię rozplątać sieć, jeśli ją podwiążą.Z czasem”.Umilkł na tak długo, że Rand pomyślał, że znowu zniknął, ale po chwili usłyszał szept.„Czy ty istniejesz naprawdę?”I wtedy na dobre zniknął.Rand gorączkowo wymacał drogę do sześciu punktów.Do sześciu Aes Sedai.Z czasem? Gdyby ją podwiązały, czego nie uczyniły od
[ Pobierz całość w formacie PDF ]