[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niech to diabli! Namierzyliśmy uszkodzoną maszynownię, a nie śrubę.Komandor trzasnął pięścią w stół nawigacyjny z taką siłą, że rozciął sobie skórę.- Zwrot na północ, włączyć echosondę.- O, kurwa.Centrala, tu sonar, aktywna echosonda niskiej częstotliwości na kierunku jeden dziewięć zero.- Przygotować wyrzutnie!- Sir, jeśli włączymy silnik zaburtowy, przyspieszymy o te dwa, trzy węzły - przypomniał Claggett.- Za dużo hałasu - uciął Ricks.- Ależ komandorze, siedzimy w szumach powierzchniowych, więc wysokie częstotliwości silnika nic tu i tak nie zmienią.Ich echosonda ma niską częstotliwość, zresztą wykryje nas niezależnie od tego, czy będziemy cicho czy głośno.Musimy się tylko oderwać od akuły.Jeżeli podejdzie za blisko, nasz orion nie będzie już mógł nam dopomóc.- Musimy go dopaść.- Zrobimy błąd, komandorze.Obowiązuje nas SNAPCOUNT, więc jeśli przyjdzie rozkaz, żeby dać salwy, będziemy się musieli podporządkować.Sonar powie nam najwyżej, gdzie szukać przeciwnika.Musimy się oderwać i wyjść z zasięgu ich czujników, ale nie wolno nam ryzykować strzału.- Powiedziałem, nie! Torpedysta, przygotować broń.- Rozkaz.- Łączność, zawiadomić oriona, niech idą na pomoc.- Lecimy z ostatnią, pułkowniku.- Wcale sprawnie wam poszło - przyznał dowódca pułku.- Chłopcy nie mają kiedy wyjść z wprawy - przytaknął stojący obok major.Dźwig wyciągał dziesiątą i ostatnią głowicę z jednej z rakiet SS-18 z Alieska.- Tylko ostrożnie, sierżancie - zdążył jeszcze przestrzec.Winien był lód.Niewiele minut wcześniej śnieżny tuman sypnął na pokrywę wyrzutni i kapsułę SS-18.Tupanie niezliczonych butów roztopiło śnieg, który na mrozie stężał jednak wkrótce w niewidzialną, cienką jak papier warstewkę lodu.Sierżant potknął się, zstępując ze składanego pomostu i wypuścił z ręki masywny klucz.Narzędzie odbiło się od żelaznej poręczy i zawirowało jak pałka żonglera.Sierżant usiłował pochwycić klucz w powietrzu, lecz chybił.Narzędzie zniknęło w gardzieli silosu.- Wiać! - ryknął pułkownik.Sierżant nie potrzebował dalszej zachęty.Również kapral w kabinie dźwigu zdążył tylko odwrócić wysięgnik z głowicą od silosu i wyskoczył z pojazdu.Nikomu nie trzeba było tłumaczyć, że mają biec pod wiatr.Klucz zdążył już spaść prawie na dno silosu, lecz po drodze odbił się od okucia w ścianie i trafił w powłokę pierwszego stopnia rakiety, dziurawiąc jaw dwóch miejscach.Powłoka stanowiła zarazem ściankę zbiorników paliwa i utleniacza.Obie substancje zaczęły się ulatniać przez wyrwy, tworząc małe obłoczki.Wyciekło wprawdzie tylko po kilka gramów paliwa i utleniacza, lecz były to substancje hipergoliczne, to jest eksplodowały przy zetknięciu się ze sobą.Zetknęły się zaś w dwie minuty po tym, jak klucz wypadł z ręki sierżanta.Wybuch był potężny, o czym mógł się przekonać pułkownik, powalony na ziemię dwieście metrów od silosu.Oficer instynktownie skulił się za pniem grubej sosny, czekając, aż przetoczy się fala nadciśnienia.Kiedy podniósł wzrok, ujrzał nad silosem pióropusz ognia.Wszystkim podwładnym udało się wyjść z życiem, co dla pułkownika graniczyło z cudem.Nic dziwnego, że oficer wpadł w szampański humor, jak często bywa, kiedy ktoś zdoła uniknąć śmierci.- No, przynajmniej o tę rakietę przestaną nas dręczyć Amerykanie!Satelity obserwacyjne wspomagania wojsk bez przerwy śledziły teraz sytuację w radzieckich wyrzutniach rakiet strategicznych.Rozbłysk energii wyglądał zupełnie jednoznacznie.Sygnał poszedł natychmiast do anteny w Alice Springs w Australii, a stamtąd z powrotem do wojskowego satelity łącznościowego, który odbił komunikat do Ameryki Północnej.Operacja potrwała niewiele ponad pół sekundy.- Prawdopodobne odpalenie rakiety! Prawdopodobnie rakieta Alieska!Dla generała Joego Borsteina sytuacja odmieniła się natychmiast, Całą uwagę skupił teraz na ekranie, myśląc z rozpaczą, że jednak się stało, pomimo wszystkich przemian, zmian, traktatów i rewolucji.Stało się jednak; jemu zaś przyjdzie teraz obserwować wszystko minuta za minutą, do chwili, kiedy przeznaczona mu SS-18 rozerwie się nad górą Cheyenne.Czym innym było zrzucać bomby na most Paula Doumera czy wymiatać myśliwce nad Niemcami.To koniec.Dlatego głos generała brzmiał chropawo jak tarka:- Widzę tylko jeden punkt.Gdzie “ptaszek”?- Nie ma, nie ma, nie ma - włączyła się kobieta-kapitan.- Za duży rozbłysk, wygląda na eksplozję wyrzutni.Nie widzę, powtarzam, nie widzę rakiety.Powtarzam, nie wystrzelono rakiety.Borstein spostrzegł, że drżą mu ręce.Nie drżały mu nigdy, nawet gdy go zestrzelili, nawet wtedy, gdy rozbił się w bazie Edwards, ani wówczas, gdy prowadził samoloty w pogodę zbyt parszywą nawet na gradobicie.Generał spojrzał na podwładnych i wyczytał w ich twarzach to samo, co przed chwilą sam poczuł w żołądku.Do tej pory swą nierealnością sytuacja przypominała straszliwy, mrożący krew w żyłach film, lecz teraz film stal się realnością.Borstein podniósł słuchawkę i połączył się z SAC, wyłączając zrazem “złotą linię” łączącą go z Camp David.- Pete, widziałeś to wszystko?- Pewnie, że widziałem.- Tak “sobie myślę, Pete, że trzeba by się trochę uspokoić.Prezydent zaczyna pękać.Dowódca sił strategicznych zawahał się, zanim odpowiedział:- Sam już zaczynałem pękać, ale się wziąłem w garść.- Wiem, jak to jest, Pete.- Co się dzieje, do diabła?Borstein włączył swoją linię do Camp David.- Nie wiemy, panie prezydencie.Naszym zdaniem w pułku rakiet strategicznych w Aliesku nastąpiła eksplozja.Przez chwilę sami nie wiedzieliśmy, czy to nie już, ale żadna rakieta nie wystartowała - powtarzam, panie prezydencie, nie lecą w naszą stronę żadne rakiety.Z całą pewnością fałszywy alarm.- Ale co to znaczy?- Nie wiemy, panie prezydencie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]