[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwaliła się na wznak i tam, gdzie jej dłoń dotknęła desek podłogi, wypaliła w drewnie czarne i gorzko pachnące odciski palców.— Zabiję cię…! — powtórzył Waldo i uniósł wysoko nad głowę obydwie pięści, gotów spuścić je na jej twarz; kiedyś widział, jak jego ojciec zabijał w ten sposób wściekłego psa.Lecz Celia przywarła doń ramionami oraz udami i powiedziała dziko:— Śmiało, Waldo! Być może od początku było nam przeznaczone się pokochać! Takim specjalnym rodzajem miłości, co? Naprawdę gorącym!Przycisnęła jego pokrytą pęcherzami twarz do swych nagich piersi, po czym zapaliła go niczym fajerwerk.Zawył, skręcił się i zaskrobał palcami o podłogę w poszukiwaniu czegokolwiek, co pozwoliłoby mu uciec.Zabębnił nogami o deski balkonu.— Ratunku! Pomóżcie mi!Lecz płomienie trawiły go tak szybko, jak gdyby odlany był ze stearyny.Ból stał się tak nieznośny, że jakimś cudem udało mu się podnieść znów na kolana, a potem na nogi.Od stóp do głów spowijały go płomienie.Buty skwierczały i pryskały palącą się pastą.Stanął przy poręczy, gdzie wiatr znad oceanu rozdmuchał na nim płomienie, które aż zaskowytały.Ból, w pierwszej chwili niewyobrażalny, począł się zmniejszać i wkrótce Waldo poczuł, że może tu stać w płomieniach, bynajmniej nie umierając.Mewy krzyczały, choć panowała ciemność.Był pewien, że słyszy głos dziadka z czasów, gdy razem spacerowali nad brzegiem morza.— Nie przejmuj się, chłopcze.Wcale się nie bój.Teraz i ty potrafisz latać.Płonąc wdrapał się na otaczającą balkon drewnianą barierkę i przez chwilę balansował na niej, podczas gdy płomienie rozpościerały się za nim na kształt monstrualnej peleryny.Otworzył usta, by zawołać dziadka, i spomiędzy warg trysnął mu ogień.Poczuł się, jak gdyby płonął zarówno od zewnątrz, jak i od środka.— Potrafisz latać, Waldo.Potrafisz latać.No i poleciał.Coraz dalej i dalej w ciemność, piętnaście ognistych metrów, póki z piorunowym hukiem płomienia i sykiem pary nie wylądował w wannie do masaży wodnych, znajdującej się o piętro niżej.Wannę zajmowali ortodonta o owłosionej piersi oraz rudowłosa kobieta, która nie była jego żoną.Właśnie z rozkoszą słuchali musujących w wannie bąbelków oraz nagrania Szóstej symfonii Beethovena, gdy płomienne pojawienie się Walda wyznaczyło moment, w którym jednocześnie i w mgnieniu oka małżeństwo ortodonty, jego romans, praktyka lekarska i zdrowie psychicznie legły w gruzach.Piętro wyżej Celia przysłuchiwała się ich krzykom zgrozy i mamrotaniem.Potem zapięła rękawiczki i przez salę jadalną wyszła z restauracji.Przy krawężniku czekał na nią z zapalonym silnikiem mercedes 380SL o masce upstrzonej brudem i ptasimi odchodami.Za kierownicą, z ustami zasznurowanymi i dziwacznie wydętymi policzkami, siedział Otto.— Del Mar — powiedziała Celia.— Ukrywają się w domku letniskowym jego adwokata.Wskażę ci drogę.Otto skinął głową, nie odzywając się ani słowem.— Nic ci nie jest? — spytała go Celia.Otto znów skinął głową, po czym otworzył usta.Na języku kłębiło mu się dwadzieścia do trzydziestu błyszczących zielonoczarnych much plujek.Wszystkie były żywe, wszystkie próbowały się uwolnić, lecz ślina trzymała je na języku.Otto ponownie zamknął usta, po czym wyssał owady, pogryzł i połknął.Po drodze do Del Mar Celia mówiła bardzo niewiele, jeśli nie liczyć: „To tu”, „Zwolnij” oraz „Uważaj na skrzyżowanie”.Zaczynała zdawać sobie sprawę, że być może samospalenie zmieniło ją bardziej, niż sądziła… i bardziej, niż wynikałoby to z Ottonowych obietnic.Wiedziała, że lubi Walda… nieomal go kocha.Jednak nie czuła wyrzutów sumienia, spalając mu twarz.Nie czuła żalu, kiedy płonąc skoczył z balkonu.W istocie czuła coś niepokojącego i niebezpiecznego… przyjemność nieomal seksualnej natury… będąc świadkiem przedśmiertnych konwulsji innej istoty ludzkiej.Włożyła rękę pod płaszcz i wsunęła sobie dłoń między nogi.Wilgoć i ogień.Rozkosz i śmierć.Nie mogła już się doczekać odnalezienia Lloyda.Nie mogła się doczekać chwili, gdy go obejmie.Zadrżała na myśl o tym, co będą robić w noc przesilenia, gdy rok się będzie odmieniać, ognie płonąć i odrodzi się rasa panów.Otto zerknął na nią kątem oka.— Was machst du, Celia? — zapytał.— Myślę.To wszystko.— Spaliłaś Slonimsky’ego?— Tak — odpowiedziała szeptem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]