[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powietrze miało rozkoszną temperaturę minus dwunastu stopni Celsjusza, a wyrzucona w powietrze piana, zamarzając w locie, tłukła w okna pomostu nawigacyjnego jak śrut w szczycie sezonu polo­wań na kaczki.Jedyną pociechę stanowił fakt, że morze napierało na statek prosto od dziobu.“George M” był frachtowcem, a nie statkiem wycieczkowym i brakowało mu stabilizatorów przechyłu, lecz mimo to żeglowało się wcale gładko.Nadbudówka mieściła się na rufie, co skute­cznie wytłumiało kołysanie kadłuba, normalne w czasie sztormu.Umie­szczenie pomostu blisko rufy miało jeszcze jeden skutek, a mianowicie uniemożliwiało oficerom orientację w tym, co dzieje się z przodu, zwła­szcza że ulatująca piana dodatkowo psuła widoczność.Żegluga była tym ciekawsza, że ilekroć w dziób uderzała szczególnie wysoka fala, cały statek wręcz zamierał w miejscu.Rozmiary kadłuba sprawiały jednak, że dziób zwalniał bieg szybciej niż część rufowa.Kiedy więc wodna przeszkoda hamowała bieg, całym kadłubem wstrząsało drżenie torturowanego metalu.Choć trzeba to zobaczyć, żeby uwierzyć, stalowy kadłub zginał się za każdym razem o dobre dziesięć centyme­trów.- Służyłem kiedyś na lotniskowcu.Te w czasie sztormu gną się na śródokręciu i o trzydzieści.Pamiętam, mieliśmy raz.- Uwaga, idzie prosto na nas! - wykrzyknął nagle sternik.- O, kurwa, idzie grzywacz! - ostrzegł drugi oficer.Wodna góra wysokości trzydziestu metrów wyrosła nieoczekiwanie przed tępym dziobem “George’a M”.Czegoś podobnego należało się właściwie spodziewać.Nakładające się na siebie dwie fale rosły w po­tężny grzywacz, by znowu się rozdzielić.Tymczasem jednak dziób stat­ku wzniósł się w górę na jednej z mniejszych fal i opadł ciężko, prosto w nadciągający zielony odmęt.- No, uwaga!Statek nie miał najmniejszych szans, żeby wspiąć się na nową falę.Zielonkawa woda zamknęła się po prostu nad dziobem, a fala przetoczy­ła się, jak gdyby nigdy nic, przez sto pięćdziesiąt metrów pokładu, mie­rząc w nadbudówkę.Obaj oficerowie obserwowali widowisko z fascyna­cją, choć niezbyt nim przejęci.Statkowi nie zagrażało niebezpieczeń­stwo; powtarzali sobie przynajmniej, że nie grozi mu żadne bezpośrednie niebezpieczeństwo.Lita zielonkawa masa z prędkością pięćdziesięciu kilometrów na godzinę przetoczyła się ponad żurawiami załadunkowymi i osprzętem pokładowym.Przez kadłub znowu przebiegło drżenie, gdyż dziób wrył się w dolną część grzywacza, hamując statek.Fala miała taką wysokość i szerokość, że dziób nie wynurzył się jeszcze spod wody, kiedy spieniona grzywa uderzyła w malowaną na biało, stalową ścianę, prosto­padłą do kierunku fali.- Trzymać się! - krzyknął drugi oficer do sternika.Grzywa fali nie sięgnęła aż do poziomu mostka, lecz całą siłą uderzyła w okna kajut oficerskich.Świat zasłoniła na chwilę ściana bielejącej piany, która trwała w powietrzu przez sekundę wlokącą się jak minuta.Nagle piana opadła, a oficerowie znowu ujrzeli pokład, wciąż pokryty wodą, która umykała przez szpigaty.Frachtowiec zatoczył się o piętna­ście stopni, po czym wszystko wróciło na miejsce.- Zmniejszyć prędkość do szesnastu węzłów, na moją odpowiedzial­ność - rozkazał pierwszy oficer.- Aye, aye - odkrzyknął sternik.- Póki ja jestem na mostku, nie będziemy rozwalać tego statku - dodał pierwszy.- Niby racja, Pete - przytaknął drugi oficer, który przy tablicy alar­mowej sprawdzał, czy fala nie zalała którejś z ładowni.Światełka na tablicy upewniały, że wszystko w porządku.Motorowiec zaprojektowano z myślą o sztormach gorszych niż ten na zewnątrz, lecz na morzu czujno­ści nigdy za wiele.- Pete, na oko wszystko gra.Zaburczał telefon wewnętrzny.- Mostek, pierwszy oficer.- Co się tam, do diabła, dzieje? - usłyszeli głos pierwszego mechanika.— Walnęliśmy w fale, panie chief - odparł lakonicznie Pete.- Coś nie tak?- W falę? Wolne żarty - Tak pieprznęło w nadbudówkę, że myślałem, że zjem własne okno.Iluminator pękł, nie moglibyście trochę zwolnić? W mokrym łóżku kiepsko się śpi.- Kazałem już zwolnić.- To w porządku.- Mechanik wyłączył się.- Co wy wyrabiacie? - padło pytanie kapitana, który stanął na progu pomostu w piżamie i szlafroku.Zdążył w samą porę, by obejrzeć, jak reszta wody spływa powoli z pokładu.- Fala, ze dwadzieścia metrów.Kazałem zwolnić do szesnastu.Dwa­dzieścia to za dużo w taką pogodę.- Może i racja - burknął kapitan.Każda nadprogramowa godzina dokowania przy kei kosztowała piętnaście tysięcy dolarów, armatorzy zaś nie cierpieli zbędnych wydatków.- Dajcie z powrotem dwadzieścia, kiedy tylko będzie można.Kapitan wycofał się z mostka, zanim zmarzły mu bose stopy.- Zrobi się - odkrzyknął Pete w pustkę.- Prędkość piętnaście i osiem - zameldował sternik.- Tak trzymać.Obaj oficerowie rozsiedli się i nalali sobie kawy.Przeżycie nie wstrząsnęło nimi, przeciwnie, podniecała ich ta sytuacja, której przyda­wały jeszcze piękna bryzgi sztormowej piany rozświetlonej księżycem.Pierwszy oficer omiótł spojrzeniem pokład.Dopiero po chwili zrozu­miał, co się stało.- Zapal pokładowe.- O co chodzi? - zapytał drugi oficer, podchodząc do tablicy rozdziel­czej.W jednej sekundzie cały pokład zalało światło reflektorów.- Przynajmniej jedna została.- Jedna? O czym ty.- młodszy oficer spojrzał w dół.- Ojej.A tamte trzy.Pierwszy oficer pokręcił głową z niedowierzaniem.Jak opisać siłę drzemiącą w zwykłej wodzie?- Taki gruby łańcuch, a trzasnął jak nitka.Popatrz, popatrz.Drugi oficer podniósł już słuchawkę i wystukał numer [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl