[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzikie gołębie siadły rządkiem na cmentarnym płocie, wszystkiezwrócone głowami w jedną stronę, wszystkie nieruchome.Kawałek starej wyblakłej gazetyunosił się nad ziemią i przylgnął do kostek Pata.Schylił się, podniósł go, chwilę popatrzał iodrzucił.Od drogi doszedł zgrzyt kół bryki.Właściciel sklepu Allen uwiązał konia przy płocie ipodszedł do Pata. Myśleliśmy z żoną, że pewno nie chciałbyś być sam dziś wieczór rzekł trochęzmieszany więc może zjesz z nami kolację i zostaniesz na noc.Pat wyrwał się z odrętwienia. Dawno powinienem stąd pójść powiedział.Nieporadnie szukał jeszcze jakichś słów.Nie wiem, po co tu stoję. Lepiej stąd odejść rzekł Allen. Ciężko odejść.To taka rzecz, co raz ją się chce zapamiętać, a raz zapomnieć.Ale ciężkostąd odejść, bo wtedy wiadomo, że to już koniec na zawsze. Zjemy razem kolację u nas w domu.Pat już się nie bronił. Nigdy jeszcze nie jadłem kolacji poza domem wyznał. Oni wskazał głową dwiemogiły oni nie lubili wychodzić po zmroku.Nie służyło im nocne powietrze. Dobrze ci zrobi, jak zjesz u nas kolację.Nie powinieneś wracać do pustego domu,przynajmniej dziś.Człowiek powinien się trochę oszczędzać.Wziął Pata pod ramię i pociągnął w kierunku furtki. Pojedz za mną swoim wozem rzekł.Gdy już wychodzili z cmentarza, nasunęła mu się smętna refleksja. Należy umierać jesienią powiedział Allen. yle umierać na wiosnę i nie wiedzieć,czy spadły deszcze ani jak się udały zbiory.Jesienią wszystko mamy za sobą. Ich by to nie obchodziło.Oni nigdy nawet o zbiory nie pytali.I nie cierpieli deszczu, bomieli reumatyzm.Oni tylko chcieli żyć.Nie wiem po co.Na kolację była zimna wołowina, ziemniaki smażone z cebulą i budyń chlebowy zrodzynkami.Pani Allen starała się jakoś pocieszyć Pata, często wspominając jego rodziców, jacybyli dobrzy, jaki z jego ojca był porządny człowiek, jak świetnie gotowała jego matka.Patwiedział, że kłamie, byle mu jakoś pomóc, ale on wcale tej pomocy nie potrzebował.Nie byłpogrążony w głębokim smutku.Wciąż go spowijało otępienie i z wielkim trudem zmuszał się domówienia.Przypomniał sobie coś, co zdarzyło się w czasie pogrzebu.Kiedy sąsiedzi zdejmowalitrumnę z dwóch krzeseł, któryś z nich popchnął marmurowy stół przewracając wazon znieśmiertelnikami i przesuwając Biblię leżącą na serwecie.Pat wiedział, że należałoby wszystkoprzywrócić do dawnego porządku.Krzesła odstawić pod ściany i Biblię położyć na miejsce.Ipowinien znowu zamknąć salon na klucz.Przez pamięć dla matki.Allenowie namawiali go, żeby u nich przenocował, ale po chwili wahania powiedziałapatycznie dobranoc" i wyszedł na dwór zaprząc konia.Niebo było czarne i chłodne tam, gdzienie świeciły gwiazdy, wzgórza nuciły cicho w zimnym mroku.Słyszał poprzez warstwęoszołomienia człapanie podków konia na drodze, krzyk nocnych ptaków, powiewy wiatru wśródschnących liści.Prawdziwiej brzmiały mu głosy jego rodziców: Ma się na mróz mówił jego ojciec.Już wolę szczury niż mróz. I matka włączała się w te jego narzekania: Właśnie, zdaje się, żew piwnicy są szczury.Ciekawam, czy Pat nastawił pułapki w tym roku.Mówiłam mu, ale onzapomina wszystko, co mu się mówi. Założyłem trutki w piwnicy odpowiedział Pat. Trutki lepsze niż pułapki. Najlepszy jest kot mówił płaczliwy głos matki. Nie wiem, czemu nie mamy kota.Pat nigdy nie chce kota. Trzymałem koty, matko, ale zagryzały susły, dziczały i uciekały.Nie możemy ich tutrzymać.Dom był ciemny i niewysłowienie ponury, gdy wrócił.Pat zaświecił lampę i rozpaliłogień w piecu, żeby ogrzać kuchnię.Gdy płomień zahuczał w polanach, usadowił się w fotelu ibyło mu dobrze i wygodnie. Może by tak pomyślał przynieść tu łóżko i spać przy piecu?Jutro można będzie wszystko w domu uporządkować, a jak nie jutro, to któregoś dnia".Otworzył drzwi bawialni i owiała go fala zimnego, martwego powietrza, w nozdrzauderzył zapach pogrzebowych kwiatów, starości i lekarstw.Przeszedł szybko do swej sypialni iprzesunął łóżko do ciepłej, jasnej kuchni.Po chwili zdmuchnął lampę i położył się.Ogień w piecu z cicha potrzaskiwał.Noc byłaspokojna, lecz stopniowo dom ożył złowróżbnymi głosami.Pat leżał w napięciu, ciało miałzimne.Nasłuchiwał szmerów z bawialni, czy nie zaskrzypi bujający fotel, czy nie dojdzie gogłośny oddech rodziców.Zatrzeszczało gdzieś w domu i choć Pat na to czekał, drgnąłgwałtownie.Głowa i nogi pokryły się potem.Udręczony wysunął się ostrożnie z łóżka i zamknąłna klucz drzwi bawialni.Potem znów się położył i drżał pod kocami.Noc była teraz bardzocicha, a on bardzo samotny.Następnego ranka Pat obudził się z chłodnym poczuciem nie spełnionego obowiązku.Zastanowił się, jaki to obowiązek ma spełnić.Oczywiście Biblia wciąż leży nie na swoimmiejscu.Trzeba ją przesunąć na środek stołu.Wazon nieśmiertelników też należy ustawić tak,jak był.Potem trzeba posprzątać w całym domu.Pat czuł, że powinien wszystko to zrobić, alewzdrygał się przed otwarciem drzwi bawialni.Drżał na myśl o tym, co zobaczy dwa fotele nabiegunach po obu stronach kominka, na poduszkach wgniecenia wytłoczone ciężarem ciałzmarłych rodziców.Czuł już niemal woń starości, lekarstw i zwiędłych kwiatów, która czaiła siępo drugiej stronie drzwi.Ale to było jego obowiązkiem.Musi to zrobić.Napalił w kuchennym piecu, przygotował sobie śniadanie.I kiedy pił gorącą kawę, jegomyśli zaczęły nagle biec innym torem, stały się całkiem odmienne od jego dotychczasowegosposobu myślenia.Były to myśli niezwykłe, owładnęły nim, zdumiały go swoją prostotą izuchwałością. Po co mam tam wchodzić? przekonywał się. Nikomu na tym nie zależy, nikogo tonie obchodzi.Nie muszę tego robić, jeśli nie chcę.Poczuł się jak chłopiec, który wagaruje, żeby pospacerować po przyjemnym głębokimlesie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]