[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mogę wylecieć z pracy.Uśmiechnąłem się do niego z dobrze udawanymwspółczuciem. Albo może pan tam wejść i na własne oczy zobaczyć stertę odciętych rąk i nóg.Tym razem będzie ichwięcej.- O żesz ty.Ale mnie wyrzucą, wylecę z roboty.Co mam robić?- Pomyśleć, że spełnia pan obowiązek obywatelski. Człowieku, co ty pieprzysz? Co mi po obowiązku, jak wyląduję na bruku?Może nie wyciągał do mnie ręki, ale zachowywał się jak ktoś z pretensjami i było oczywiste, że liczy na małyprezent, który pocieszyłby go na ewentualnym bezrobociu.Bardzo rozsądny sposób myślenia, zwłaszcza wMiami.Sęk w tym, że miałem przy sobie tylko pięć dolarów, a musiałem jeszcze kupić słodki rogalik i kawę.Dlatego kiwnąłem głową jak mężczyzna, który rozumie drugiego mężczyznę.- Ma pan rację - powiedziałem. Cóż, mieliśmy nadzieję, że nie będzie pan musiał oglądać tych rąk i nóg.Wspominałem już, że170tym razem będzie ich więcej? Ale oczywiście nie chcemy, żeby stracił pan pracę.Przepraszamy, żezawracaliśmy panu głowę.Miłego dnia! -Uśmiechnąłem się do Debory.- Jedziemy - rzuciłem.- Trzeba tamwrócić i poszukać palców.Debora była wciąż naburmuszona, ale miała przynajmniej na tyle oleju w głowie, żeby nie zepsućprzedstawienia.Otworzyła drzwiczki, wesoło pomachała Rodriguezowi i wsiadła. Zaczekajcie! zawołał.Spojrzałem na niego z uprzejmym zainteresowaniem. Przysięgam na Boga, żejuż nigdy więcej nie chcę tam niczego znalezć.- Patrzył na mnie przez chwilę, pewnie z nadzieją, że jednakzmięknę i dam mu garść krugerandów, ale, jak już wspomniałem, czekała mnie jeszcze wizyta w cukierni,dlatego nie zmiękłem.Steban oblizał wargi, odwrócił się szybko i włożył klucz do zamka wielkich, podwójnychdrzwi.- Idzcie powiedział.- Ja zaczekam tutaj. Na pewno? spytałem. Człowieku, czego ty jeszcze ode mnie chcesz? Idzcie! Uśmiechnąłem się do Debory. Na pewno powiedziałem.Deb pokręciła głową jak rozdrażniona młodsza siostra i jednocześnie jak skwaszona policjantka.Dziwnakombinacja.Obeszła samochód i ruszyła przodem.Na lodowisku było zimno i ciemno, co zupełnie mnie nie zdziwiło.O tej porze nie mogło być inaczej.Steban napewno wiedział, gdzie jest włącznik, ale nie raczył nam tego powiedzieć.Debora odpięła od paska wielką latarkęi powiodła światłem po lodzie.Wstrzymałem oddech, gdy z mroku wychynęła najpierw jedna bramka, a potemdruga.Zwiatło zatoczyło krąg.Parę razy zwolniło, parę razy się zatrzymało, wreszcie znieruchomiało.- Nic - powiedziała Debora.-Wielkie gówno.- Widzę, że jesteś rozczarowana.Deb prychnęła i ruszyła do wyjścia.Tymczasem ja stałem na środku tafli, czując bijące z lodu zimno i snującradosne myśli.Ale tak naprawdę myśli te nie były moje.171Nie moje, ponieważ kiedy siostra się odwróciła, zza ramienia doszedł mnie cichutki głosik.Zimny, oschłyrechot, znajome muśnięcie piórkiem tuż na progu słyszalności.Dlatego gdy Deb zniknęła, znieruchomiałem,zamknąłem oczy i wsłuchałem się w słowa mojego starego druha.Mówił jak zwykle niewiele, szeptałnajcichszym szeptem, wydawał bezdzwięczne odgłosy, mimo to z uwagą go słuchałem.Wtem zachichotał izaczął mruczeć mi do ucha koszmarne rzeczy, podczas gdy drugim uchem słyszałem, jak Debora wpuszcza dośrodka Stebana i każe mu zapalić światło.Zrobił to chwilę pózniej, a wówczas cichutki głosik przeszedł wszalone crescendo dobrego humoru i dobrodusznego horroru.O co ci chodzi? - spytałem grzecznie, ale odpowiedział jeszcze większym wybuchem wesołości.Nie miałempojęcia, co to znaczy.Lecz nie zdziwiłem się, słysząc potworny krzyk.Rodriguez nie umiał krzyczeć.Był w tym straszny.Wył, chrząkał, stękał, wydawał zduszone odgłosy jakpodczas gwałtownych wymiotów.Nie potrafił wlać w to ani odrobiny muzyki.Otworzyłem oczy.W tych okolicznościach nie mogłem się skupić, zresztą nie miałem już czego słuchać.Szeptucichł, gdy Steban zaczął wrzeszczeć.Poza tym jego wrzask wszystko wyjaśnił.Prawda? Dlatego otworzyłemoczy i zobaczyłem, jak Rodriguez wypada z paka-mery na końcu stadionu i wbiega na taflę.Potknął się,poślizgnął, ślizgiem wpadł na bandę, a potem, mamrocząc chrapliwie po hiszpańsku i sapiąc z przerażenia,wbiegł między ławki i pognał do wyjścia.Na lodzie, w miejscu, gdzie upadł, pozostała rozmazana smużka krwi.Debora wpadła do środka z pistoletem w ręku, ale on ją minął, zatoczył się i uciekł na dwór.- Co się stało? - krzyknęła siostra z bronią gotową do strzału.Przekrzywiłem głowę i słysząc zamierające echo oschłego chichotu oraz resztki przerażających odgłosówwydawanych przez Rodrigueza, wszystko zrozumiałem. Steban chyba coś znalazł odparłem.17222Polityka policyjna, której znajomość tak bardzo chciałem zaszczepić Deborze.jest rzeczą śliską i porośniętąlicznymi mackami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]