[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wróciłem do pracy i zająłem się załatwianiem służbowych spraw.Potrzech godzinach, gdy już prawie wszystkie były załatwione, wszedł Mietek.Dobry kolega i pijak.Spojrzałem.Widać, że jest już po kilku wódkach.- Przyjechałem, bo postanowiłem sobie, że muszę wypić dzisiaj z tobą jedną wódkę.Już prawie tydzień, jak nie piliśmy razem.- Cztery dni - sprostowałem spokojnie.- Ale mówiłeś, że przez miesiąc nie będziesz pił, a widzę, że jesteś na cyku.- Cholernie mi się kalendarz skurczył - odpowiedział poważnie.Gdy po kilku minutach wyszedłem, tuż za progiem spotkałem nowego gościa.Kazik - kolega poznany w sanatorium.A kolega dlatego, bo lubi wypić.Nie musimy umawiać się, dokąd idziemy, bo wiadomo, że ile razy spotkamy się, to rozmowa odbywa się zawsze w tym samym miejscu - w knajpie.Mietek już czeka przy dwóch setkach wódki.Kazik z Mietkiem znają się dobrze, więc zamawiamy jeszcze jedną wódkę.- No to cyk! - pada hasło do picia.- Zaczekajcie - mówię - przypomniałem sobie, że nie połknąłem obiadowej porcji proszków.- Co to za proszki? - pyta Mietek.- Przeciwgruźlicze -odpowiedziałem, wkładając proszki do ust i popijając wódką.- Jak to jest - zapytała bufetowa - proszki i wódka? Oj, pijaki, pijaki szkoda pieniędzy na te lekarstwa, sanatoria.- W ubiegłym tygodniu widziałem cię wieczorem na Nowym Świecie mówi Kazik.- Jechałem autobusem.Wysiadłem na przystanku, ale ciebie już nie znalazłem.- A trzeźwy byłem? - zapytałem.- Trzeźwy.- Więc to nie byłem ja.Co ja bym robił trzeźwy wieczorem na Nowym Świecie? Musiało ci się coś pod czuprynką pokręcić albo byłeś na dobrych „obrotach”.- Taki zupełnie trzeźwy to nie byłem.- No widzisz - mam rację! Ale uciekam, chłopaki.Idę do domu, bo minie już prawie tydzień dzieciaki nie widziały albo ja ich nie widziałem po pijanemu.W domu przywitały mnie oczy żony i dzieci obserwujące, w jakim jestem stanie.Po chwili żona zaczęła:- No, przyszedłeś trzeźwy.Już mi się życie przykrzy.Dzieci niedługo zapomną, jak ojciec wygląda.Szacunek będziesz u nich miał!- Pieniędzy nie przepijam.Wiesz przecież, że z wypłaty zostawiam sobie tylko kilkadziesiąt złotych.Koledzy częstują.- Czy tobie się zdaje, że pieniądze to wszystko? Wolałabym, żebyś zarobił mniej, a nie pił.Jak już wieczór, a ciebie nie ma, to tylko myślę o tym, w jakim stanie przyjdziesz, a gadać nie mogę, bo się boję awantury.Po co jeszcze mają sąsiedzi wiedzieć.Nie mam kiedy porozmawiać z tobą, poradzić się.Ile już czasu nie byliśmy w kinie! Nie zainteresujesz się, jak dzieci się uczą.Do kuchni weszła matka.- Nie pij, synku, tyle - prosiła - przecież jesteś chory na płuca.Jak umrzesz, kto te dzieci wychowa.Przychodzisz pijany, one się boją.Wpędzisz je w chorobę nerwową.- To może nawet lepiej będzie, jak prędzej zdechnę-odpowiedziałem.Wy się męczycie i ja się męczę! Ci, co piją wódkę, nie powinni się żenić.Zawiązują tylko życie sobie i innym.- Tatusiu! - krzyknęła córeczka.- Ja nie chcę, żeby tatuś umarł.Ja nie chcę być sierotą.Niech tatuś żyje.- Nie umrę, kochana, nie umrę - pocieszałem płaczące dziecko, przytulając je do siebie.- To przez tych kolegów pijaków.Zawsze ich diabli przyniosą, a ja nie mam siły odmówić.Jutro nie idę do pracy, poleżę, odpocznę, będzie przerwa w piciu, to może pojutrze nie dam się żadnemu namówić na wódkę.Następnego dnia nie wychodziłem z łóżka.„Czy naprawdę jestem nałogowym pijakiem? Chyba jeszcze nie.Sam przecież nigdy wódki nie piję, a nałogowcy to tacy, którzy już piją bez towarzystwa - starałem się wmówić w siebie.- A kto niedawno pił sam? nasuwa się inna myśl.Wszedłeś do knajpy w nadziei, że spotkasz kolegów, a że nie zastałeś, wypiłeś pięć setek pod jeden serek i butelkę piwa.Ale nie, nie jestem nałogowcem.Nałogowcy przepijają wypłaty i jeszcze wynoszą z domu różne rzeczy, które sprzedają, żeby mieć pieniądze na wódkę, a tego przecież nie robię.Dzisiaj nie piję i czuję się dobrze.Tak za dobrze zresztą to się znów nie czuję.Pić się chce, ale nie mogę prosić żony, żeby kupiła ćwiartkę.A może poprosić? Na lekarstwo.Nie, nie poproszę.Do jutra wytrzymam, a rano wypiję tylko setkę i.koniec.Do domu wrócę wcześniej i trzeźwy.Więc jednak nie jestem nałogowcem” - zakończyłem swoje rozumowanie.Następnego dnia wróciłem do domu pijany i tak było.jeszcze przez wiele następnych dni.Drętwymi rękami pakuję walizkę.Dzisiaj jadę do sanatorium w Otwocku.Czuję pustkę w głowie, ciężar w żołądku i.„windę”.Cztery dni picia bez przerwy.Nie mogę się zaprawić, bo będę badany, a jak lekarz poczuje wódkę, może odesłać do domu.Muszę się pomęczyć.Wyjeżdża też Kazik.Mamy się spotkać na dworcu.W Otwocku Kazik zaproponował wstąpienie do restauracji.- Nie chcę - odpowiedziałem.- Bądź mądry.Wiedzą, że jesteśmy pijaki, tylko nas nigdy nie złapali.Nie będę jak idiota wsadzał łba pod gilotynę.O godzinie czwartej po ciszy, jak już nie będzie lekarzy, wyskoczę do Śródborowa, przyniosę wódkę, wtedy dopiero będziemy mogli się zaprawić.Przydział dostałem na oddział, na którym leżałem w czasie poprzednich pobytów.Personel przywitał mnie jak dobrego znajomego.W gabinecie lekarskim po wstępnym badaniu ordynator przyjrzał mi się uważnie i zapytał:- Wódkę pan wciąż pije? Ostrzegam, że jak złapię na gazie, z miejsca wyrzucę karnie.- Nie dam się złapać.- Z pana jest jednak kawał nygusa! Ostrzegam - zakończył ordynator, a pan niech robi, jak pan uważa.Skrzywdzi pan tylko siebie.Z niecierpliwością oczekiwałem końca leżakowania.W pokoju leżało ośmiu chorych.Patrzyłem po twarzach, żeby odgadnąć, który z nich będzie dobrym kumplem do picia.Jest jeden.Leży po drugiej stronie pokoju.Widać po nosie, że czystej wody i roztrzepańca nie uznaje.Ten na pewno będzie dobry.Po zakończeniu leżakowania zwróciłem się do niego:- Źle się czuję.Przechlany jestem.Muszę się zaprawić.Napije się pan? Skoczę, przyniosę pół literka.- Nie - odpowiedział cwaniackim akcentem zagadnięty facet o sprytnym obliczu - już sześć lat nie piję.Już i pijaki się ode mnie odczepili.Niejeden raz, jak z nimi jestem, to nawet dowalę się do doli, ale nie piję.Długo mi nie wierzyli, ale się przekonali.- No, chłopcy - zwróciłem się teraz do wszystkich - który ma chęć się zaprawić?Ja już cztery lata nie piję - odezwał się inny pacjent.Spojrzałem - zupełnie zwyczajna twarz człowieka ze wsi, na której nie znać starań o rozwijanie swojego umysłu.- Dwa i pół roku nie piję - pochwalił się jeszcze trzeci.Ten znów wyglądał nieco głupkowato.Popatrzyłem jeszcze raz: cwaniak, ciemniak i głupek.Poczułem w głowie zamieszanie.Coś tu jest, czego nie mogę zrozumieć swoim przepitym łbem.Ale o co chodzi? Co mnie tak zaskoczyło? Wygląd i oświadczenia: „Sześć lat nie piję”, „Ja już cztery lata”, „Dwa i pół roku wcale nie piję”.Och, barany - przecież chyba nie jestem lichszy od was? Wy możecie nie pić? Cholera.W rozmowie dowiedziałem się, że „sześć lat” to handlarz uliczny, „cztery lata” - gospodarz ze wsi, a „dwa i pół roku” - wartownik w fabryce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]