[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie widząc innego wyjścia, Jim zrobił to.Wyszedł na wybrukowany dziedziniec.Zaraz też wyraznie dostrzegł, jak okrągły i gładkistał się bruk od ciągłego użytku, a także że jest dość śliski z powodów, w które wolałby raczejnie wnikać.Dzień był jasny i wesoły, niebo tak niebieskie jak morze, a gdzieniegdzie rozsianebyły małe kłębuszki białych chmur.- A niech mnie diabli, panie! - rzucił sir Giles.- Straciłeś głos? Chcesz się poddać iporzucić kwaterę, czy będziesz się ze mną potykał jeden na jednego, z bronią twego wyboru?Sir Giles, tak jak Jim, miał tylko miecz zwisający u pasa i był bez zbroi.Jim miał przykrąświadomość, jaka byłaby odpowiedz sir Briana - radosna zgoda na walkę.Z drugiej stronypamięć Jima przypomniała mu w niemiły sposób głos sir Briana, taktownie określający jegowładanie tarczą jako nierówne.Jim w ciągu ostatniego roku nabrał nieco wprawy w używaniubroni tego świata i tej epoki, ale prawdę mówiąc sir Brian nie chwalił go zbyt często.Czy miałbyjakąś szansę przeciw komuś tak gwałtownemu jak sir Giles, który prawdopodobnie ćwiczony byłw sztuce użycia broni od czasu, gdy zaczął raczkować? Jim sądził, że raczej nie.Musi jednakodpowiedzieć - albo walczyć.Umysł jego pracował szybko.- Ociągałem się nieco z odpowiedzią, sir Gilesie - wyrzekł w końcu powoli - ponieważmyślałem nad sposobem wyjaśnienia ci tej sprawy bez ubliżenia takiemu rycerzowi jak ty.- Ha! - przerwał mu sir Giles i dłoń, którą wcześniej opuścił, zacisnął z powrotem w pięśći oparł na biodrze.- W istocie rzeczy - ciągnął Jim - podjąłem ślub.Zlubowałem nigdy nie dobywać klingi,dopóki nie skrzyżuję jej z ostrzem jakiegoś francuskiego miecza.W chwili gdy wypowiedział te słowa, Jim poczuł, jak słabo i głupio muszą one brzmieć,zwłaszcza dla tak wojowniczej osoby jak sir Giles.Była to najsłabsza wymówka z możliwych,ale pierwsza, jaką zdołał wymyślić.Przygotował się na to, że tak czy inaczej będzie musiał dobyć miecza i walczyć i zdziwiła go nagła zmiana postawy u człowieka, który stał naprzeciw niego.Było to tak, jakby cały ogień i wściekłość opuściły nagle sir Gilesa, zastąpioneprzemożnym zrozumieniem i współczuciem.W jego oczach dosłownie zabłysły łzy.- Szlachetny to ślub, na wszystkich świętych! - wykrzyknął spoglądając na Jima.Postąpiłkrok ku niemu.- Gdybym tylko miał dość wiary w siebie, aby choć spróbować podobny ślubuczynić! Daj mi swą rękę, panie.Szlachcic, który potrafi znieść wszelkie zaczepki, każdy afront izniewagę, aby utrzymać swe spojrzenie twardo utkwione w ten cel, ku któremu zmierzają terazwszyscy zacni Anglicy, jest doprawdy dzielnym człowiekiem.Złapał dłoń wyciągniętą odruchowo przez Jima i uściskał ją serdecznie.- Nie mógłbyś nigdy obrazić mnie, sir Jamesie, mówiąc mi o takim ślubie.Oddałbymprawą rękę, żeby samemu pomyśleć o takim ślubie i mieć wiarę, że go dotrzymam - niezważając, że karą za niedotrzymanie go byłoby wieczne potępienie!Jim był oszołomiony.Całkiem zapomniał, jak w tym świecie ludzie tego rodzaju co Briani sir Giles dosłownie czcili odwagę w każdej formie.W istocie dla większości z nich był toodruch.Nagła ulga sprawiła, że niemal zaczął się trząść.Nie sprawiła jednak, by zmarnowałokazję, jaką zauważył teraz przed sobą.- Może zatem, sir Gilesie - zaproponował - zgodziłbyś się rozwikłać tę trudność dzielącten pokój z sir Brianem i ze mną.W samej rzeczy, jeśli sobie życzysz, możesz podzielić łóżko wtym pokoju z sir Brianem, bowiem uczyniłem jeszcze jeden ślub, który ogranicza mnie do spaniana podłodze.- Ależ niech mnie diabli! Niech mnie! - odpowiedział sir Giles, z nadmiaru uczucia omalnie ścierając palców Jima na proszek.- Szlachetny i wielkoduszny! Taki, jaki zawsze powinienbyć rycerz.Będę zaszczycony, milordzie.Będę szczęśliwy i zaszczycony, dzieląc pokój z wamidwoma, tak jak proponujesz.- Więc może teraz kazałbyś komuś wnieść tam twoje rzeczy - dodał Jim.- Ja powiemkarczmarzowi - odwracał się mówiąc to i przerwał odkrywszy, że nie tylko karczmarz, ale ichyba prawie wszyscy z gospody stoją tuż za nim albo spoglądają z okien i drzwi na sir Gilesa iniego.- Tuszę, że nie masz żadnych obiekcji, by sir Giles dołączył do nas w pokoju, zacnykarczmarzu? - spytał.- Ależ najmniejszych, milordzie.Zupełnie żadnych.Sam poślę kogoś po rzeczy sir Gilesa, jeśli tylko powie mi, gdzie można je znalezć.- Mój człowiek ma je z naszymi końmi na zewnątrz dziedzińca - odparł sir Giles zniedbałym ruchem ręki.Odkaszlnął, nieco zażenowany.- Inni oczywiście zjawią się w swoimczasie.- Zatem pozwól, bym cię zabrał na górę, sir Gilesie - powiedział Jim - a może karczmarzprzyśle nam trochę wina.Doprowadził go na górę i wkrótce potem przyniesiono im wino.Zręcznie omijając łóżko,Jim usiadł na jednym ze stosów ubrań i derek, które leżały na podłodze.Sir Giles szybkopojmując wskazówkę, że Jim we wszystkich sprawach musiał ograniczać się do poziomupodłogi, wybrał inną stertę blisko niego.- Za pozwoleniem, milordzie - powiedział sir Giles, kiedy zajęli się pierwszymi kubkamipełnymi kiepskiego czerwonego wina, którego dostarczył im karczmarz.Jim skrzywił sięnieznacznie, widząc, jak większość zawartości kubka znika w gardle jego towarzysza przypierwszym łyku.Sir Giles, jak większość ówczesnych rycerzy, zdawał się pić jak ktoś, ktozagubiony na pustyni w końcu natknął się na zródło wody.- Lękam się jednak, że nie wiem,gdzie może leżeć twoje gniazdo rodzinne.Wstyd mi się także przyznać, że nie rozpoznaję nazwyani - co to było - Malencontri? Ani też w pamięci mojej nie utkwiła nazwa Riveroak.- Malencontri leży na wzgórzach Malvern - odrzekł Jim - właściwie niedaleko odWorcester [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl