[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez pół książki nękało mnie podejrzenie, że ktoś lub coś postanowiło przetestować Antona L., wyosobniając go w ten idiotyczny sposób.Bohater tej możliwości ostentacyjnie nie bierze pod uwagę.Świat wokół zmienia się, miasto ulega inwazji sił przyrody, woda, wiatry, roślinność podejrzanie łatwo rozprawiają się z dziełami rąk ludzkich (w ogóle kawałki o tym, jak odreagowuje przyroda, czyta się z mściwą rozkoszą).To bodaj jedyny sygnał, że sprawy idą nienaturalnie szybko - ale co jest naturalne w tak anormalnej sytuacji? W mieście, porządnie już zrujnowanym i porośniętym zielskiem, pojawiają się raz za razem zwierzęta dzikie i domowe, w pewnym momencie Anton L., staje jak wryty widząc trzy wieprze spokojnie chłeptające wodę z kałuży.Skąd się wzięły wieprze? „Prawdopodobnie zwierzęta domowe uległy mniejszej domestykacji, niż nam się zdaje.W klatkach i oborach nie trzymają ich pręty i skoble, lecz ich własne wygodnictwo i rozleniwienie, przekazywany przez tysiące pokoleń nawyk.Ale kiedy przyjdzie co do czego - jak na przykład teraz - to może jednak (.) wyłamią zagrody i uciekną na wolność, którą pamiętają jeszcze przez słoninę tysiącleci.” Widząc wieprze Anton L.przelotnie zastanawia się nad tym akurat aspektem rzeczywistości, dochodzi do jakiejś konkluzji, za chwilę pochłonie go nowy szczegół, analizując go wyprodukuje nową konkluzję - i nic, ani kroku w kierunku zrozumienia, co zaszło, jaki kataklizm przetoczył się obok niego.Czy takie zrozumienie jest w ogóle możliwe - oto dopiero szkopuł.Anton L., chcąc nie chcąc staje wobec podstawowych zagadnień z teorii poznania, z którymi próżno zmagały się łby nie takie jak jego.Najwyraźniejszą wskazówką daną przez autora jest książka, na której ślad przypadkowo natrafia ów miejski Robinson, wreszcie zdobywa ją, czyta - do nas oczywiście z tej lektury nie przenika nic.Mówi się tylko, że to Summa summ, same mądrości, nikt już tego nie przebije, więc niby - prosty wniosek - po co świat miałby dalej istnieć.Potwierdza to motto z Mallarmego: „Ostatecznym celem świata jest książka”.Krótko mówiąc w związku z odnalezieniem „Summy summ” domknęła się jakaś sekwencja okultystyczna, ludzkość wessało, zaś Anton L.ocalał z prostego powodu: aby być tego dzieła czytelnikiem.Ha, zawsze - to jakieś wytłumaczenie.Tyle że, przypuszczam, dla mechanizmów świata książka znaczy nie więcej niż krzesło, stół czy prezerwatywa - ot, kolejny przedmiot, wyprodukowany sztucznie nie wiadomo po co.„Summa summ” istniała przecież znacznie wcześniej - czyżby granat z opóźnionym zapłonem? Doceńmy wysiłki autora, jak wybrnąć z takiej kabały.Mógł przecież odpowiedzialnością obarczyć ślepe siły przyrody i statystykę (jak Lem w Katarze i Śledztwie) czy interwencją sił nadprzyrodzonych (jak Snerg-Wiśniewski w Według łotra - notabene wszystkie te trzy tytuły powinny być w Austrii znane).Wybrał trop Umberto Eco i Italo Calvino (podejrzanie modny ostatnio w literaturze ten autotematyzm) - cóż, jego broszka.Muszę jednak przyznać, że dawno niczym się tak nie przejąłem jak sytuacją Antona L.Postawiłem się w jego położeniu i dumałem, co by można uczynić, rozpatrując rzecz realistycznie.Ludzkość, jak ustalił Anton, zniknęła około drugiej w nocy, pozostały natomiast zwierzęta, które też są z mięsa.Trzeba by prowadzić stały nasłuch radiowy, mimo że brak prądu (ale w sklepach pozostały baterie i akumulatory).Trzeba by zjeździć Europę, miasto po mieście, z mapami w ręku, zabezpieczając gdzie się tylko da samochody i benzynę.Już tego zadania, obrastającego z biegiem czasu w trudności, wystarczy na lata.Ciekawsza byłaby wprawdzie druga półkula, bo o ile w mieście Antona ludzi wsysało we śnie bądź w pół ruchu frykcyjnego, to w takiej Ameryce wszystko działo się na ulicy, w tłumnie uczęszczanych miejscach - może więc ktoś zdołał coś zarejestrować? W tym celu Anton musiałby jednak opanować pilotaż Boeinga, co zdaje się przekraczało jego możliwości.Wreszcie jeśli ocalał on, mógł się trafić drugi taki przypadek.Tak czy owak poddał się dość łatwo i raczej bez walki, co nie wystawia mu najlepszego świadectwa.A jeśli worek z zawiązaną w środku ludzkością miał się otworzyć (lub nie) w zależności od wyniku tej próby?Proszę się nie śmiać, gdy człowiek jest sam na całej planecie, trafiają mu się nie takie pomysły.Przede wszystkim zachwiane jest jego poczucie realności, znajomości praw rządzących naprawdę tym światem.A nuż pod powierzchnią rzeczy i zdarzeń dobrze znanych kłębią się ciemne siły, przerażające tajemnice? Czasem wychodzę w nocy na balkon i myślę: nic nie umiemy.Nic nie wiadomo.Nic się nie da zrobić.Ale przynajmniej trzeba próbować.Wydawnictwo jak zwykle dało czadu w notce redakcyjnej, nazywając Wielkie solo „błyskotliwym żartem literackim”.Głupactwo tego stwierdzenia walnęło mnie między oczy niby obuchem.Za poważny temat na książkę wystarczy już spostrzeżenie, że człowiek tak niewiele znaczy bez drugiego człowieka, bez innych ludzi.Gdyby więc było to tylko studium samotności, już warto by mu poświęcić uwagę, bo iluż samotnych pęta się dziś w ludnych miastach, wśród tłumów zalewających ulice
[ Pobierz całość w formacie PDF ]