[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. On okradł Pidę, on nie powinien umknąć, on.Dalsze słowa uwięzły mi w gardle wskutek wysiłku, jaki uczyniłem, aby się oderwać oddrzewa.Santer odjechał tymczasem cwałem, a dozorcy zerwali się wprawdzie, ale nie zrobilinic; wytrzeszczyli tylko bezmyślnie oczy.Testament Winnetoul Ukradziono ostatnią wolęmego brata Winnetou! Tam, przez wolną prerię pędził z testamentem złodziej i nikt nie my-ślał go ścigać!Nie posiadałem się z wściekłości.Ze wszystkich sił naciągnąłem rzemień trzymając ręceblisko przy drzewie.Nie myślałem nad tym, że przerwać go to niemal niemożliwe, że gdybynawet pękł, to i tak nie mógłbym się ruszyć z miejsca.Nie czułem także bólu, jaki musiałospowodować werżnięcie się rzemienia w rękę.Naprężałem go i krzyczałem.Wtem padłemtwarzą na ziemię: rzemień się przerwał. Uff, uff! zawołali dozorcy. Oderwał się, oderwał się! Podbiegli do mnie, aby mniezatrzymać. Puśćcie mnie, puśćcie! ryczałem. Ja przecież nie uciekam, chcę tylko pochwycićSantera.On okradł waszego wodza, Pidę!Krzyki moje poruszyły oczywiście całą wieś.Wszystko śpieszyło, by mnie zatrzymać.Byłoto łatwe, gdyż nogi miałem jeszcze ciągle przywiązane do drzewa, a wyciągnęło się ku mniesto rąk.Nie obeszło się jednak bez ciosów i pchnięć z mojej ręki, a szram i sińców z ich stro-ny, zanim nie przywiązano mnie znowu do drzewa.Czerwonoskórzy rozcierali sobie miejsca, w które ich uderzyłem, nie wyglądali jednak nazbyt rozgniewanych i wyrażali tylko swoje nadzwyczajne zdumienie, że udało mi się przerwaćrzemień. Uff, uff, uff.oderwał się.Bawół aie przerwałby tego.Nikt by nie uwierzył!Takie i podobne okrzyki podziwu brzmiały dokoła i teraz dopiero poczułem ból w rękach,z których sączyła się krew.Rzemień, zanim się przerwał, poprzerzynał mi mięśnie prawie dokości. Czego tutaj stoicie i gapicie się na mnie! krzyknąłem do nich. Czy nie zrozumieliście,co powiedziałem? Santer okradł Pidę! Prędzej na koń i sprowadzcie go na powrót!Ale nikt mnie nie posłuchał.Nareszcie nadszedł ktoś rozumniejszy: wojownik Jedno Pióro.Rozepchnął innych, przystąpił do mnie i zapytał, co się stało.Jemu tedy opowiedziałem całąrzecz. A więc papier mówiący należał do Pidy? pytał aż do znudzenia. Naturalnie, naturalnie! Wszak byłeś przy tym, kiedy mu go przyznano! Ty wiesz dobrze, że Santer uciekł z nim i nie zamierza powrócić? Tak, tak! Wobec tego musimy spytać Tanguę, co należy zrobić, gdyż on jest wodzem. A pytajcie go sobie, pytajcie! Ale nie ociągajcie się, śpieszcie, śpieszcie!On jednak wahał się jeszcze, przypatrywał się rozerwanemu przeze mnie rzemieniowi,podniósł go z ziemi, potrząsnął głową i zapytał stojącego najbliżej Indianina:239 Czy to jest rzemień, który on rozerwał? Tak. Uff, uff! On jest rzeczywiście Shatterhand.I taki człowiek musi umrzeć! Czemu on niejest czerwonym wojownikiem, Keiowehem, lecz bladą twarzą?Teraz dopiero się oddalił, zabierając ze sobą rzemień.Wszyscy za wyjątkiem moich dozor-ców poszli za nim.Czekałem z napięciem i niepokojem, kiedy zacznie się pościg za złodziejem.Lecz nie za-uważyłem ani śladu przygotowań do wyprawy.Niebawem spokojne życie wsi potoczyło siędalej swoim torem.Doprowadzało mnie to do szaleństwa.Poprosiłem dozorców, żeby siędowiedzieli, co się dzieje, lecz nie wolno im było odejść.Zawołali innego Indianina, któryprzyniósł wiadomość, że Tangua nie wydał rozkazu ścigania Santera, gdyż na mówiącychpapierach nikomu nie zależy, a Pida nie umie czytać.Można sobie wyobrazić moje wzburze-nie i rozdrażnienie, wprost wściekłość.Zgrzytałem zębami tak, że dozorcy patrzyli na mnie zniepokojem, i byłbym się może znowu wyrwał pomimo cierpień, jakie mi to sprawiło, ale po co? Czy przydałoby się to na coś? Na nic, zupełnie na nic! Musiałem się poddać losowi.Pogodziłem się z tym w końcu i starałem się zachować spokój, jeśli nie wewnętrznie, to przy-najmniej na zewnątrz.Postanowiłem jednak bezwarunkowo skorzystać z pierwszej sposobno-ści do ucieczki, chociażby nie wiem jakie nastręczała trudności.Tak upłynęły ze trzy godziny, kiedy usłyszałem nagle głośny okrzyk kobiety.Widziałemprzedtem, lecz nie zważałem na to, że Ciemny Włos wyszła ze swojego namiotu i oddaliła się.Teraz nadbiegła pośpiesznie krzycząc donośnie, zniknęła w namiocie i ukazała się potem zojcem, który też gdzieś z nią popędził wołając głośno.Wszyscy, którzy znajdowali się bliskonich, pośpieszyli za nimi.Z tego wywnioskowałem, że stało się coś ważnego.Może miało tojakiś związek z kradzieżą papierów?Niebawem zjawił się Jedno Pióro.Przybiegł wprost do miejsca, gdzie stałem pod drze-wem, i zawołał: Old Shatterhand wszystko umie.Czy jest także lekarzem? Tak odrzekłem w nadziei, że zaprowadzą mnie do chorego i będą musieli rozwiązać. Umiesz więc leczyć chorych? Tak. Ale zmarłych nie wskrzeszasz? Czy umarł kto? Moja córka. Twoja córka? Ciemny Włos? spytałem przerażony. Nie, jej siostra, skwaw młodego wodza Pidy.Leżała skrępowana na ziemi bez ruchu.Nasz czarownik zbadał ją i powiedział, że umarła, zabita przez Santera, który ukradł mówiącypapier.Czy Old Shatterhand pójdzie przywrócić jej życie? Zaprowadzcie mnie do niej!Odwiązano mnie od drzewa i związawszy ręce oraz spętawszy luzno nogi poprowadzonoprzez wieś do namiotu Pidy.Bardzo mi to było na rękę, że mogłem teraz poznać położenietego namiotu, gdyż, jak wiadomo, znajdowały się tam moje strzelby.Przed wejściem roiło sięod czerwonoskórych mężczyzn, kobiet i dzieci, którzy rozstąpili się z uszanowaniem, zosta-wiając mi wolne przejście.Wszedłem z Jednym Piórem do namiotu, gdzie obok leżącej na ziemi rzekomo zmarłejsiedziała Ciemny Włos i jakiś brzydki stary mężczyzna.Był to czarownik.Ujrzawszy mnie,wstali oboje.Jednym rzutem oka objąłem całe wnętrze namiotu.Po lewej stronie zauważyłemswoje siodło razem z derką, a na jednej z bocznych tyk zawieszone rewolwery i nóż.Przed-mioty te znajdowały się teraz tutaj, ponieważ gospodarz namiotu miał zostać ich właścicie-lem.Aatwo sobie wyobrazić, jak się tym ucieszyłem.240 Niechaj Old Shatterhand przypatrzy się umarłej, czy będzie ją mógł ożywić! poprosiłmnie Jedno Pióro
[ Pobierz całość w formacie PDF ]