[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bacznie obserwując ciała ładował rewolwer nabojami, które wydobył z kieszeni kurtki.W pokoju panowała nienaturalna cisza.Nic nie poruszało się.Serce waliło mu z taką siłą, że przy każdym uderzeniu czuł tępy ból.Dwa razy upuścił kule, gdyż trzęsły mu się ręce.Nie schylił się po nie w obawie, że jedna z martwych istot nagle ożyje i dopadnie go jak błyskawica, zanim uskoczy.Stopniowo docierał do niego odgłos deszczu.Lało teraz mocniej niż poprzedniej nocy, gdy rozpętała się burza, choć nie grzmiało.Miał nadzieję, że sąsiedzi nie słyszeli strzałów, stłumionych przez wściekłe walenie deszczu i grube ściany domu.Modlił się o to do Boga.W przeciwnym razie już są w pobliżu, by sprawdzić, co się dzieje, uniemożliwiając mu ucieczkę.Wciąż krwawił i trochę krwi dostało się do prawego oka, więc łzawiło.Wytarł je rękawem.Nadgarstek bolał go jak wszyscy diabli, ale w razie potrzeby chwyci rewolwer w lewą rękę.Po naładowaniu broni ostrożnie zbliżył się do dymiącego komputera, przy którym na krześle tkwiło bezwładne ciało Harleya Coltrane’a.Zerkając jednym okiem na martwego człowieka-maszynę, zdjął telefon z modemu i powiesił na ścianie.Następnie podniósł słuchawkę, w której zadźwięczał sygnał.Co za ulga.W ustach miał tak sucho, że nie wiedział, czy zdoła wyraźnie wydusić z gardła choć słowo.Wystukał numer Biura w Los Angeles.Rozległ się trzask.Przerwa.I włączyło się nagranie: Przepraszamy za brak połączenia.Odwiesił słuchawkę i spróbował ponownie.Nic.Wiedział, że teraz w Moonlight Cove połączy się tylko z wybranymi numerami w ramach skomplikowanej centrali obsługującej osoby poddane konwersji.Odchodząc od telefonu usłyszał z tyłu jakiś ruch.Odwrócił się i zobaczył kobietę w odległości trzech stóp.Już odłączyła się od zniszczonego komputera, lecz jeden przewód wychodzący z kręgosłupa wlókł się za nią po podłodze, z końcem wetkniętym do gniazdka elektrycznego.Przerażony Sam pomyślał: nie potrzebujemy już twoich niezgrabnych latawców, doktorze Frankenstein, ani burz z piorunami; teraz po prostu podłączamy potwory do kontaktu w ścianie i częstujemy je bezpośrednio wstrząsem elektrycznym dzięki uprzejmości Zakładów Energetycznych.Kobieta z gadzim sykiem ruszyła do niego.Zamiast palców z dłoni wyrastały trzy wielobolcowe wtyczki, podobne do łączników, za pomocą których składało się domowy komputer, choć te bolce były ostre jak gwoździe.Sam uskoczył w bok, wpadając na krzesło z bezwładnym ciałem Harleya Coltrane’a i niemal upadł, strzelając jednocześnie do kobiety.Opróżnił pięciostrzałową trzydziestkęósemkę.Pierwsze trzy strzały zwaliły ją z nóg.Pozostałe trafiły w ścianę, gdy wystraszony pociągał za spust, a kobieta już leżała na podłodze.Próbowała wstać.Jak przeklęty wampir, pomyślał.Przydałaby mu się jakaś supernowoczesna czarodziejska srebrna kula, kółko, krzyż.Sieć arterii w jej nagim ciele wciąż pulsowała światłem, a trafione miejsca iskrzyły się jak zniszczone komputery.W rewolwerze nie było naboi.Przetrząsnął kieszenie.Nie znalazł ładunków.Wyjdź.Z jej ust dobywał się elektroniczny lament bardziej szarpiący nerwy, niż tysiące ostrych paznokci drapiących po szkolnej tablicy.Znowu dwa mackowate przewody wystrzeliły w jego stronę.Opadły na ziemię kilka cali przed nim, co może oznaczało wyczerpywanie się energii, i wróciły do kobiety, jak strużki rtęci do większego źródła.Lecz ta wciąż unosiła się.Sam ruszył chwiejnie w stronę drzwi.Pochwycił dwa naboje, które upuścił ładując broń.Wysypał z bębenka puste łuski i załadował rewolwer.– potrzebooować.Jęcząc zmierzała do niego.Tym razem ściskając w obydwu dłoniach, rewolwer wycelował starannie i strzelił w głowę.Wykończ procesor, pomyślał w przebłysku czarnego humoru.Jedyny sposób, by powstrzymać maszynę.Zniszcz procesor, a zostanie plątanina śmiecia.Runęła bezwładnie na podłogę.Czerwone światło zgasło i oczodoły poczerniały.Nagle z rozłupanej czaszki buchnęły płomienie, trysnęły z ran, oczu, nozdrzy i otwartych ust.Doskoczył do gniazdka i kopnięciem wyrwał końcówkę przewodu łączącego się z ciałem.Wciąż wyskakiwały z niej płomienie.Nie mógł dopuścić do pożaru, gdyż wówczas znaleziono by ciała i dokładnie przeszukano całą okolicę z domem Harry’ego włącznie.Rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś do stłumienia ognia, ale płomień wystrzelający z czaszki już zanikał.Po chwili wypalił się zupełnie.Powietrze wypełnił odór nie do zniesienia.Kręciło mu się w głowie i mdliło go.Zakrztusił się, ale zacisnąwszy zęby powstrzymał wymioty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]