[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mieli łączności radiowej, więc umówili się, że będą przekazywać sobie wiadomości za pomocą prostych gestów, z których naj­ważniejszy był uniwersalny sygnał wzywania pomocy polegający na pod­niesieniu obu rąk do góry.Nawet kilkanaście lat temu nikt sobie z tego nie żartował.Podnosisz ręce ponad głowę i lepiej żebyś wtedy naprawdę znaj­dował się w poważnych opałach, bo ludzie ryzykowali życie, żeby cię wy­ciągnąć z opresji.Nick zatrzymał się na kilka chwil, aby za pomocą taśmy przymocować sobie do rękawa miernik gazów.Następnie wziął do ręki młot i ruszył na czele niewielkiego pochodu.Istniało małe prawdopodobieństwo, że napo­tkają tam łatwopalne gazy, ale jedynym zagrożeniem, przeciw któremu gu­mowe kombinezony nie dawały żadnej ochrony, był ogień.Gdyby detektor na rękawie zaczął wibrować, musieliby czym prędzej się wycofać i wspól­nie zastanowić nad dalszymi krokami.Każdy przewiesił sobie przez ramię przenośną latarkę.Jake dodatkowo dźwigał długi łom, a Carolyn wzięła pla­stikowe worki na zwłoki.Podnosząc ponownie kciuki, dali sobie znak, że czas przystąpić do ak­cji.Stracili już pięć minut i kombinezony zaczęły nabrzmiewać od wydy­chanego powietrza.Jake zadrżał, kiedy pierwsze krople potu spłynęły mu strużką po plecach mimo chłodu popołudniowego powietrza.Wkrótce będzie zupełnie mokry, wilgoć wypełni rękawice i buty.Zatrzymał się na chwilę, aby spojrzeć na Travisa, który nagle wydał mu się niewiarygodnie mały, gdy stał tam, pośród pustych pudeł.Jake pomachał ręką, ale syn odwrócił się do niego plecami.- Niech mnie wszyscy diabli - zaklął głośno Sherman Quill, zatrzymu­jąc radiowóz przed główną bramą prowadzącą do Newark.Po raz pierwszy od czasu, gdy zaczął przyjeżdżać do tego piekielnego miejsca, zobaczył coś tak niezwykłego, abstrahując oczywiście od wybryków roznamiętnionych nastolatków.No cóż, zawsze musi być pierwszy raz.Ktoś wyciął dziurę w tym cholernym ogrodzeniu! Sherman widział też ślady kół na trawie w miejscu, gdzie intruz przejechał przez otwór, zmierza­jąc ku zakazanej strefie.Co tu zrobić - zastanowił się.Dziura w ogrodzeniu nie była na tyle duża, aby przejechał przez nią policyjny wóz z kogutem i długą anteną, a Sher­man nie miał przy sobie żadnych narzędzi, żeby ją powiększyć.Uruchomił nadajnik i podniósł biały mikrofon do ust.- Jedynka do bazy - odezwał się monotonnym głosem.- Mów, Jedynka - odparła dyspozytorka.- Sie masz, Nan.Posłuchaj, jestem na miejscu i mam tu pewien pro­blem.Ktoś wyciął sporą dziurę w ogrodzeniu.Idę to sprawdzić, ale chcę, żebyś załatwiła mi jakieś posiłki ze stanowej, dobra?- W porządku, Sherm - odparła kobieta.W miasteczku tej wielkości formalne rozmowy przez radio brzmiałyby głupio.- Zaczekasz, aż spraw­dzę, czy ktoś jest dostępny?Sherman zastanowił się przez chwilę.Szczerze mówiąc, ten pomysł nie wydawał mu się wcale głupi, ale nie darowałby sobie, gdyby ptaszki uciekły mu sprzed nosa, podczas gdy on by tu sobie czekał.Z drugiej strony, wolał nie myśleć o tym, że na próżno ściągnie tu chłopaków ze stanowej.- Nie - odrzekł powoli.- Rozejrzę się w rym czasie.Jak będę czegoś potrzebował, to wezwę cię z przenośnego radia.- Dobra, Sherm - słyszał, jak Nan wystukuje numer.- Uważaj na sie­bie, staruszku.Sherman uśmiechnął się.Nan była "okręgową babcią".Dyspozytorka za­równo dla policji, jak i straży pożarnej, pełniła również funkcję sekretarki.- Nie ma sprawy - odparł ciepło.Odłożywszy mikrofon na konsolę, wysiadł z radiowozu, nacisnął sobie czapkę głęboko na czoło, wsunął pałkę za pas i zatrzasnął drzwi.Travis obserwował uważnie z wierzchołka najbliższego wzgórka, jak ro­dzice i Nick kolejno znikają z pola widzenia.Nagle poczuł się samotny.Bez towarzystwa otaczający go las wydał mu się podejrzanie cichy, a brak jakich­kolwiek odgłosów sprawiał, że wyobraźnia płatała chłopcu różne figle.Za każ­dym razem, gdy usłyszał jakiś szelest w liściach, okazywało się, że to wiatr albo wiewiórka.Wyobrażał sobie nadchodzących policjantów z bronią i psami.Mógłby przysiąc, że słyszy dźwięk zatrzaskiwanych drzwiczek samochodu.Znał zarysy planu, ponieważ przysłuchiwał się rozmowom, chociaż doro­śli sądzili, że zajmuje się czymś innym.Najtrudniejszym zadaniem, według znajomego rodziców, było pokonanie potężnych zamków na zewnątrz maga­zynu.Do tego celu Nick wziął ze sobą coś, co nazywał narzędziem Dremela.Przypominało ono elektryczny śrubokręt zakończony karbidowym dyskiem.Nick mówił, że gdyby tylko mieć dużo czasu, można by nim przeciąć na pół most Golden Gate.Travis uznał zatem, że młot pneumatyczny i łom stanowi­ły odwód na wypadek, gdyby zamek okazał się mocniejszy od słynnego mostu.Już w środku mieli włożyć do worka ten szkielet, o którym ciągle mó­wił tata, i gdzieś go zanieść [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl