[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A Dunaicha rozczulajo sie nad nio jak nad sierotko: Pani pewno jeść już chce? Tak, tak, na pewno panienka zgłodniała, może Handzia przyszykujesz co prętkiego? Może jajeczni?E, na co smażyć, jajka najlepsze syrowe, doradzajo tato, a cukierek oblizuje jak kot patelnie.A dzie tam syrowe! Smaż, rozkazuje Dunaj, hojne, bo z cudzych jajkow ta jajecznia: Jajeczni niech sobie panienka zje, a co, nalatała sie! Jajecznie smażcie! Handzia smażyć poszła, a my patrzym, co uczycielka jeszcze ma.Atramenty miała w buteleczkach, ołówki i obsadki, poustawiała ich na stole jedne przy drugich, tata tak ciągnęło oglądnoć to z bliska, że aż za kuferek zawendrowali: A panienka ni majo takiej kręcawki, co jak zakręcić, to jedno wylatuje, a drugie z boku naskakuje i brum! stukaj o sie i sie błyska? pytaj o sie mlaskawszy nad cukierkiem.Ona mówi, że nima takiej kręcawki.Tato chwało sie: A w Surażu jedna pani miała.Ale ona nie wyszła za mąż, bo chciała do klasztoru.A jej tatko rower miał, uczył sie na nim jeździć, uczył sie, uczył, aż wzięli i ukradli jemu te maszynę! Nie znała ich panienka?Oj, nie zawracajcie pani dópy, obsztorcowali Dunaicha, ploto, ploto, a pani pewno potrzebuje do pokoju jakieś wiadro z wodo i miskę? Nie zapomnij, Kaziuk, wyszykować pani jakiś czyściejszy skopek.A ty, Handzia, co ty, jajecznic w patelni dajesz? Na miskę raz dwa przesyp i nie łyżkę, nie łyżkę dawaj, widelca poszukaj! Ni masz, to pożyczę.Ale tatko dobrze pamiętali, dzie nasz widelec leży: Jest jest, na policy koło kubka z mączko! Handzia nic nie powiedziała, tylko pogroziła im palcem, już oni wiedzo za co, przyniosła widelec, miskę, powycierała jedno i drugie fartuchiem, jajecznic przesypała do miski, a sama stanęła z boku, popatrzyć na jedzenie tego.My tak samo rozsiadamy sie, kto na ławie, kto na kuferku, dzieci na progu, Szymon na kuśtyku.Usiadła przy obrusie, chleba ukroiła sobie nie skibkę, ale listek i trzyma w dwoch palcach przed sobo, jakby pokazywała co trzyma.I widelec ściska leciutko i zgrabnie i robi tak: skosem ucina trochu jajeczni, nabiera, niesie widelcem i pac! ni to wrzuca do środka, ni zgarnia językiem, prędziuśko, leciuśko.Teraz łypy zacisnąwszy, żuje, a przeżuje, to chlebem zakąsi.Chleb żuwszy opuszcza widelec do miski, ale jeszcze nim nie dziobie: dożuwa, a widelec sobie czeka w misce, ona w tym-czasie popatruje po ścianie, po szlaczku, co leci pod sufitem, kogutki tam namalowane i różyczki.Potem znowuś jajeczni łyknie, żuje, przeżuwszy popatruje to na Matkeboske, to na makatkę z gołombkami.Jadła tak, jadła, wtem na nas spojrzała i jak nie buchnie śmiechem! No to i my sie z nio śmiejem, bo ładnie sie roześmiała, wesoło.Wyśmiawszy sie, patrzymy sobie dalej, ona już nie rozgląda sie, tylko w miskę patrzy.Nareszcie kładzie widelec, powiada dziękuję, wstaje.Zaraz podchodzi Handzia po miskę: A co, dziwi sie, nie smakowało? Smakowało, bardzo smakowało, ale najadłam sie, mówi ona.Handzia niesie miskę zapiec, my za nio, patrzym: z pół jajka niezje-dzone! I czemu? Czy kto widział kiedy takiego, co by wszystkiej jajeczni nie zjad! Kartofli, bywa, nie zje sie do końca, kapusty bywa, zostanie, czasem i żuru nagotuje śle za dużo.Ale jajeczni, ludkowie, czy komu kiedy było za dużo jajeczni!A może ona, uczycielka, jaka chora? Może sie za co obraziła? Może jakiego robaka znalazła zapieczonego i zbrzydziło jo? Obraca Handzia jajecznic na druge stronę: nie, nic hadkiego nie widać.A może przesolona? pytajo sie cicho Dunaicha.Próbujem: dzie tam! dobra, tylko jeść i z palców zlizywać!Jak jej ta jajecznia nie smakuje, to czymżesz, do choroby, bedziem my jo karmić, pytam sie Dunajów.Nie bojś, pocieszajo Dunaicha, przyzwyczai sie do was, wy do niej.Uczycielka wchodzi zapiece: znowuś w paltosiku z kapuzo, kajet w ręku ma i obsadkę: To co, panie Dunaj, ruszamy po chatach stódentów spisywać? Ty, Ziutek, też będziesz chodził do szkoły, mówi, głaskawszy chłopca po włosach.I wychodze z chaty, Kuśtyli z nimi.Nareszcie my sami w domu, bo cały dzień ruch był jak na weselu.Patrzym sie, ja na Handzie i tata, tato na nas, Handzia na mnie, patrzym sie i czegoś straszno sie robi.A już ciemnawo w chacie.Tak, straszno.Wszystko niby jak było: piec ten sam, sagany, stołki te same, dzieci te same, niby tak samo, a jakoś inaczej! Nasza chata, a trochu jakby nie nasza! Słychać zygarek za drzwiami: straszno, nikogo tam nima, a on cyka, jak żywy.Jak jaki zwierzaczek!Żeb ona jakiego nieszczęścia nie przyniosła, powiadajo wreszcie tato.A Handzia: E, taka cieniutka?Sto złotych za miesiąc, pocieszam.A tu zaszamotało sie w słomie i co sie nie robi: cielak wstaje na nogi! Wstał i zaraz bach gębo w słomę.Ale nic, znowuś próbuje: mocuje sie, podryguje, stęka, i co widzim: dżwignoł sie jakoś! Przednimi nogami stoi, zadnimi siedzi, jak pies.Jak wilk.Tylko brakuje, żeb mordę zader i zaczoł wyć do pułapu.Co za dni sie zaczęli, jakie wieczory! Prawie jej nie było, niby tylko na obiad zachodziła i spać, ale wkoło niej kręciło sie wszystko w domu.Niby my nad nio nie skakali, toż nie królewna ona, nie panna młoda na weselu, ale na to wychodziło, że ona w chacie najważniejsza: nie ja, gospodarz, nie Handzia, nie tatko, tylko ona, przyczepka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]