[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Paradowanie w rękawiczkach wcale niepoprawiłoby mojego wizerunku.Przy końcu kwartału ulic, naprzeciw przystanku, zatrzymałam się, sprawdzając, czynic nie jedzie, po czym weszłam na jezdnię.Auto zobaczyłam dopiero, kiedy było tuż tuż.Wielki, drogi SUV z lśniącą srebrną kratą pędził wprost na mnie.Nogi wrosły mi w asfalt.Nie wierzyłam w to, co widzę, nie wierzyłam, że kierowcamnie nie zauważył, że nie zatrąbi i nie zacznie gwałtownie hamować.Do diabła, skąd on sięwziął? Przed sekundą ulica była zupełnie pusta.SUV był coraz bliżej, koła toczyły się, pożerając przestrzeń.Przyciemniona szybarosła w oczach, aż nie widziałam nic prócz wygłodniałej czarnej paszczęki, która chciała mniepochłonąć w całości, a potem wypluć połamane i zakrwawione kości.Wydawało mi się, że trwa to wieczność.W końcu umysł ocknął się i zacząłpodpowiadać: Rusz się! Rusz się! Rusz się! Nie miałam zwinności Amazonek, ale skoczyłamdo przodu, wpadając na starą, zdezelowaną furgonetkę zaparkowaną przy chodniku.SUV przemknął obok, tak blisko, że na plecach przez żakiet czułam pęd powietrza.Pojechał w dół ulicy, skręcił w bok i zniknął z pola widzenia.Kierowca nawet na moment niezwolnił.Trzęsąc się, z otwartymi ustami i walącym sercem patrzyłam za nim, zastanawiającsię, czy był to przypadek, czy też coś poważniejszego.Rozdział 4Choć serce nadal biło mi jak szalone, udało mi się wejść na chodnik i usiąść nastopniach najbliższego budynku.Zapragnęłam pobiec do babci i powiedzieć jej, co się stało,ale ona też nic nie mogłaby poradzić.SUV już dawno zniknął, a ja nawet nie zdążyłamspojrzeć na tablicę rejestracyjną.Decyzję podjął za mnie autobus.Niepewnie zrobiłam krok w kierunku domu, kiedyautobus nagle zatrzymał się przy krawężniku i otworzył drzwi.Zagryzłam wargę.Z jednejstrony bardzo chciałam wrócić do bezpiecznego mieszkania babci, z drugiej jednak bałam sięspóznić do biblioteki.I tak Nickamedes miał na mnie oko.Wolałam, żeby nie znałprawdziwego powodu spóznienia.Nie wiem, jak bym wytrzymała w szkole, gdybym niemogła wymykać się do babci.Westchnęłam i wsiadłam do autobusu.Przez całą drogę do Cypress Mountainsiedziałam z nosem przyklejonym do szyby, ale nie zauważyłam czarnego SUV-a, który omalmnie nie skasował.Nie, to nieprawda.Widziałam mnóstwo czarnych aut.Nie wiedziałamtylko, czy w którymkolwiek z nich za kierownicą była osoba usiłująca mnie przepołowić.Najbardziej jednak martwiła mnie niepewność, czy był to tylko przypadek.Autobus dojechał wreszcie do Cypress Mountain i zatrzymał się na wprost kampusu.Wyskoczyłam z niego, pognałam przez ulicę i przecisnęłam się między prętami bramy,oczywiście zamkniętej i zaryglowanej.Choć raz cieszyłam się z obecności sfinksów bacznieprzyglądających mi się ze szczytu muru.Wprawdzie przy nich czułam się niepewnie, aleprzecież miały chronić akademię przed żniwiarzami chaosu.Gdyby ktoś za mną biegł, to niewpuściłyby go na teren szkoły.Przynajmniej taką miałam nadzieję.Słabą bo słabą, jednak lepsza słaba niż żadna.Po prześlizgnięciu się przez bramę, zdyszana, zatrzymałam się i utkwiłam oczy wulicy, zastanawiając się, czy prze-jedzie nią czarny SUV.Lecz jedynym pojazdem w zasięguwzroku był autobus powoli wytaczający się z przystanku i ruszający w powrotną drogę domiasta.Może to tylko pirat drogowy.Bardzo na to liczyłam. No, Gwen - szepnęłam sama do siebie - wez się w garść.Wyobraziłam sobie, że zeschnięte brązowe liście na drzewach szeptem miodpowiadają, choć dobrze wiedziałam, że to tylko wiatr poruszający gałęziami.***Zdenerwowana, wsunęłam ręce do kieszeni i, mijając akademiki, pobiegłam na szczytwzniesienia.Jeśli Akademia Mitu miała czarne serce, to na pewno biło ono na głównymdziedzińcu otoczonym - na kształt gwiazdy - pięcioma budynkami: nauk ścisłych, naukhumanistycznych, salą gimnastyczną, stołówką i biblioteką.Zazwyczaj na przerwach i po lekcjach uczniowie zbierali się tu, żeby plotkować,wysyłać esemesy i przyglądać się, kto z kim chodzi.Dziś z powodu zimna wszyscy siępochowali: siedzieli w bibliotece, w swoich pokojach albo jedli kolację w stołówce.Normalnie pustka na dziedzińcu nie przyprawiałaby mnie o dreszczyk, ale dzisiaj - tak.Słońce już zaszło.Na wszystkim wokół nocne cienie kładły się jak kałuże czarnejkrwi.Drzewa straciły liście, a nieliczne, które jeszcze się trzymały, poruszane wiatremgrzechotały jak suche kości.Oczyma wyobrazni widziałam szkielety
[ Pobierz całość w formacie PDF ]