[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słońce powoli zbliżało się do zachodniego horyzontu i bezlitosne promienie At'ar bodły powieki Ruhy.Opiekuńczość Kadumiego i podejrzenia szejka stały się odległymi zmartwieniami.Odpoczywała w spokoju, jaki mogłaby mieć w łóżku z miękkich dywanów.Kilka godzin później poczuła, że jej wierzchowiec zmienia swój chód z chrzęszczącego na bardziej miękkie stąpnięcia, właściwe dla pylistego czy piaskowego podłoża.Otworzyła oczy i spostrzegła, że karawana porusza się teraz w zwartym szyku.Sa'ar ciągle jechał za Ruha, lecz jego uwaga zwrócona była na zwiadowcę szepczącego gwałtownie u jego boku.Słońce właśnie dotknęło horyzontu, wkrótce miała zapaść noc: zmierzch wydawał się niezwykle spokojny, wyczuwało się napięcie.Poza pomrukami zwiadowców i uderzaniem dzwoneczków Sa'ara jedynymi odgłosami burzącymi ciszę zmierzchu były miękkie kroki zmęczonych wielbłądów.Karawana zostawiła za sobą połyskujące kamyki Zwierciadła At'ar.Teraz jechała przez dywan pyłu, który w gasnącym świetle miał kolor indygo.Ze wszystkich stron rosły ku niebu, niczym minarety, purpurowe wieże skał, które wydawały się wcześniej tak odległe.Ruha wiedziała, że Well of the Chasm leżała niecałą milę przed nimi, za labiryntem wiodących w głąb kanionu kamiennych iglic.Po kilku milach wąwóz opadał na głębokość pięciuset stóp, kończąc się obsypaną kamykami wklęsłością.W centrum tej niewielkiej kotlinki głęboki otwór przewiercał się przez skaliste podłoże, aby wytrysnąć źródłem rdzawo zabarwionej wody.Gdy Sa'ar rozmawiał ze zwiadowcą, dookoła zebrała się grupka czujnych wojowników.Jechali w milczeniu słuchając z uwagą tego, co czujka komunikowała szejkowi, nawet Lander i Kadumi wrócili, jadąc bok w bok, oddaleni o kilka jardów od prawicy wdowy.Od wyczuwalnego w powietrzu napięcia Ruhę zaczęło mrowić.Wolałaby, żeby Sa'ar na konferencję wybrał sobie inną część karawany.Kiedy zwiadowca przestał szeptać, Sa'ar nie tracił czasu na namysły czy jakieś rozważania, po prostu podniósł wzrok i sygnalizując karawanie, aby się zatrzymała rozkazał swoim wojownikom:- Przygotujcie łuki i bułaty.Kobiety mają tu zaczekać.Jeśli nie wrócimy do świtu, albo jeśli wyślę rozkaz ucieczki - mają rozproszyć się po pustyni.Powiedzcie im, że gdyby tak się stało, mają na nas nie czekać - nie dołączymy do nich.Wojownicy nie wykonywali poleceń wystarczająco szybko, więc Sa'ar warknął:- Zróbcie to teraz!Gdy rozluźniło się trochę Lander przysunął swojego wielbłąda bliżej Ruhy i Sa'ara.- Szejku, co się stało?- Zhentarimczycy obozują poza kanionem wiodącym do Well of the Chasm - wyjaśnił mu Sa'ar.- Właśnie wysłali swoich asabisów, aby zniszczyli Raz'hadich.Postanowiliśmy, że nasi sprzymierzeńcy spotkają atakujących w najwęższej części kanionu, zamierzamy wyprzeć Zhentarimczyków z ich obozowiska, po czym zaatakować asabisów od tyłu, oswobadzając Raz'hadich.Lander pokręcił głową.- Zhentarimczyków jest zbyt wielu.Nigdy ich nie wyprzecie.Po prostu zmiotą was, podczas gdy asabisi zniszczą waszych sprzymierzeńców.- Możliwe - odparł szejk.- Ale walczyć musimy.To sprawa honoru całego khowwan.- Nawet jeżeli oznacza to próżną śmierć?- Nawet wtedy - przytaknął Sa'ar.- To nie jest twoja walka, berrani.Ty i Kadumi powinniście zaczekać z kobietami.Uciekniecie, jeżeli nie wrócimy.- Wybieram walkę - zawołał Kadumi wyciągając bułat.- Zhentarimczycy zabili w boju mego ojca i braci, zamordowali bez powodu matkę i siostry.Pragnienie ich krwi jest moim prawem.Sa'ar popatrzył na chłopca ze smutną miną.- To twoje prawo - tak jak powiedziałeś.Możesz jechać z moimi wojownikami.Następnie przemówił Lander:- To nie moja walka, szejku, ale wiem o Zhentarimczykach więcej, niż każdy z twoich wojowników.Jeżeli pozwolisz mi sobie towarzyszyć, może będę w stanie służyć ci radą.Sa'ar skinął.- Miałem nadzieję, że to zaproponujesz, gdyż ci, którzy znają swojego przeciwnika, częściej zwyciężają.Zadbam o twoje bezpieczeństwo.- Zatem i ja zostanę z Landerem - rzekła Ruha wtrącając się do toczącej się rozmowy.Tak szejk, jak i Kadumi obrzucili wdowę chmurnymi spojrzeniami, także zaintrygowany Lander spojrzał na nią z wyrazem zdziwienia.- Nie ma mowy! - warknął szejk.- Dlaczego? - odparła Ruha.- Przyrzekłeś Landerowi bezpieczeństwo.Na pewno nie sprawi kłopotu rozciągnięcie tej protekcji na mnie.- Lander jedzie ze mną, ponieważ może być użyteczny podczas bitwy - rzekł szejk.- Jak możesz przyczynić się do sprawy wojowników, poza tym, że będziesz niepotrzebnym powodem niepokoju?W oku Landera błysnęła iskra pomysłu.Odwrócił się od Ruhy do szejka.- Może Ruha martwi się o to, co z nią będzie jeżeli nie wrócimy - powiedział Harfiarz.- Wśród Mahawów jest mimo wszystko obca, a jako jedynych opiekunów ma tylko Kadumiego i mnie.Szejk wyglądał na wyraźnie zirytowanego.- Nie może sądzić, że bezpieczniejsza będzie na polu bitwy.- Ale sądzę - rzekła wdowa.- Kiedy Kadumi znajdzie się w wirze walki, będę się czuła bezpieczniejsza w towarzystwie Landera.Spojrzała w zamyśleniu na swojego szwagra i szybko dodała:- Chyba, że na czas bitwy Kadumi postanowi zostać ze mną i kobietami.Młodzik zacisnął zęby.Dostrzegła, że jej groźba wywarła na nim wrażenie.Kadumi, zerknąwszy na nią z ukosa, zwrócił się do szejka:- Jeżeli sprawi to przyjemność szejkowi, mogę powierzyć Ruhę opiece Landera.Widziałem jak walczy i sądzę, że nawet w ścisku bitwy będzie z nim bezpieczna.- Jeśli tego chcesz, przyzwalam - rzekł niecierpliwie szejk, odwracając uwagę od trójki.- Teraz muszę iść i przygotować do bitwy moich synów.W ciągu następnego kwadransa trzy setki zbrojnych Mahawów pożegnały się ze swoimi ukochanymi, po czym zebrały się w jednym miejscu z wielbłądami i bronią.Ruha oczekiwała Kadumiego i Landera z brzegu zgromadzenia, zastanawiając się co też przyniesie noc.Lander kilka razy zaczynał zadawać jej pytanie, ale Kadumi, który kręcił się nie dalej niż dwadzieścia stóp od jej boku, zawsze przybywał i tłumił w zarodku rozmowę.W międzyczasie ostatnie promienie At'ar zniknęły z zachodniego horyzontu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]