[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy go podniosła, Poirot zdawkowo spytał:— Czy ktoś wspominał panu Abernethie’emu, że mąż Susan pomylił się podczas sporządzania leku i niemal otruł klientkę? Och, pardon.Rzucił się do przodu.Wiktoriańska ozdóbka wymknęła się z rąk Helen.Detektyw nie zdołał jej złapać i klosz stłukł się na kawałki.Helen krzyknęła zdenerwowana.— Jaka jestem nieuważna! Dobrze, że kwiatom nic się nie stało.Dam zrobić nowy klosz.Na razie kwiaty odstawię do dużego kredensu pod schodami.Poirot pomógł jej umieścić uszkodzoną ozdobę na półce w ciemnym kredensie.Gdy wrócili do pokoju, rzekł:— To moja wina.Nie powinienem pani zaskakiwać.— O co to pan pytał? Całkiem zapomniałam.— Nie ma sensu powtarzać pytania.Zresztą sam już go nie pamiętam.Helen podeszła do detektywa i położyła mu rękę na ramieniu.— Panie Poirot, czy jest ktoś, kto bez szkody zniósłby dokładne badanie swojego życia? Czy koniecznie trzeba wciągać w to ludzi, którzy nic nie mają wspólnego z.z.— Ze śmiercią Cory Lansquenet? Tak.Ponieważ trzeba zbadać wszystko.To prawda, że każdy ma coś do ukrycia.Każdy, pani zapewne też, madame.Niczego jednak nie należy ignorować.Dlatego właśnie pani przyjaciel, pan Entwhistle, przyszedł do mnie.Ja nie jestem z policji.Jestem dyskretny.Ale muszę wiedzieć.A ponieważ w tej sprawie nie ma dowodów, są tylko ludzie — więc muszę zajmować się ludźmi.Muszę, madame, spotkać wszystkich, którzy byli tu w dzień pogrzebu.Najwygodniej.i najlepiej jeśli chodzi o strategię byłoby, gdybym mógł ich spotkać tutaj.— Obawiam się — powiedziała Helen — że byłoby to zbyt trudne.— Nie tak bardzo.Już obmyśliłem sposób.Dom został sprzedany.Tak powie pan Entwhistle (Entendu, czasami takie rzeczy kończą się fiaskiem).Zaprosi członków rodziny, by wybrali, co chcą z mebli, zanim wszystko pójdzie na licytację.Na to spotkanie można wybrać jakiś weekend.— To nie takie trudne, prawda? — dodał po chwili.Helen spojrzała na detektywa.Jej niebieskie oczy były zimne, niemal lodowate.— Zastawia pan na kogoś pułapkę, panie Poirot?— Niestety! Za mało wiem.Jeszcze obserwuje.— Można jednak — powiedział Poirot po krótkim milczeniu — zrobić sprawdzian.— Sprawdzian? Czego?— Sam nie wiem.W każdym razie lepiej, madame, żeby pani o niczym nie wiedziała.— Żebym też mogła zostać sprawdzona?— Pani, madame, została wprowadzona za kulisy.Teraz tylko jedno jest wątpliwe.Młodzi przyjadą na pewno chętnie.Mogą być jednak trudności z panią Maude Abernethie.Podobno nigdy nie wyjeżdża z domu.Helen nagle się uśmiechnęła.— Tu szczęście panu sprzyja.Maude wczoraj dzwoniła.Malują dom i Timothy strasznie cierpi z powodu zapachu farby.Mówi, że to źle wpływa na jego zdrowie.Myślę, że Maude chętnie z nim przyjedzie na tydzień lub dwa.Maude nadal niezbyt dobrze się porusza.Słyszał pan, że złamała nogę w kostce?— Nie słyszałem.To pech.— Na szczęście jest u nich teraz gospodyni Cory, panna Gilchrist.Podobno okazała się prawdziwym skarbem.— Jak to? — spytał nagle ostro Poirot.— Czy prosili ją, żeby do nich przyjechała? Kto to wymyślił?— Chyba Susan.Susan Banks.— Ach tak — powiedział Poirot dziwnym tonem.— To mała Susan wszystko wymyśliła.Lubi załatwiać różne sprawy.— Susan sprawiła na mnie wrażenie osoby, która potrafi sobie radzić.— Taka jest.Czy pani wie, że panna Gilchrist o mało nie zmarła z powodu ciasta weselnego naszpikowanego trucizną?— Nie! — zawołała przerażona Helen.— Teraz sobie przypominam, że Maude mówiła, że panna Gilchrist dopiero co wyszła ze szpitala, ale nie miałam pojęcia, dlaczego tam się znalazła.Panie Poirot, dlaczego.— Naprawdę chce pani wiedzieć?— Zbierzmy ich wszystkich! — powiedziała gwałtownie Helen.— Odkryjmy prawdę! Nie może być więcej morderstw.— Zatem pani pomoże?— Tak, pomogę.Rozdział piętnastyI— To linoleum naprawdę dobrze wygląda, pani Jones.Pani wie, jak się za nie zabrać.Czajniczek jest na stole kuchennym, więc niech pani sobie naleje herbaty.Przyjdę, jak tylko zaniosę drugie śniadanie panu Abernethie’emu.Panna Gilchrist, z gustownie zastawioną tacą, weszła po schodach i zapukała do drzwi Timothy’ego.W odpowiedzi usłyszała warknięcie, które potraktowała jako zaproszenie do środka.— Poranna kawa i sucharki, panie Abernethie.Mam nadzieję, że lepiej się pan dziś czuje.Taki piękny dzień!Timothy mruknął coś i rzekł podejrzliwie:— Mleko pewnie z kożuchem.— Och nie, panie Abernethie.Zebrałam go bardzo dokładnie.Przyniosłam też małe sitko, na wypadek gdyby zdążył pojawić się drugi.Niektórzy lubią i mówią, że to sama śmietanka.i to prawda.— Idioci! — podsumował ich Timothy.— Co to za suchary?— Pyszne sucharki na trawienie.— Paskudztwo! Jedyne zjadliwe sucharki to te imbirowe z orzechami.— Przykro mi, ale w tym tygodniu ich nie było.Te też są bardzo dobre.Proszę tylko spróbować.— Dziękuję bardzo, wiem, jak smakują.Niech pani zostawi te zasłony.— Myślałam, że będzie panu przyjemniej, gdy wpuszczę trochę światła.Dziś jest taki ładny, słoneczny dzień.— Chcę, żeby w pokoju panował półmrok.Strasznie boli mnie głowa.To przez tę farbę.Zatruwa mnie.Zawsze byłem wrażliwy na zapachy.Panna Gilchrist wciągnęła powietrze nosem i rzekła rześko:— Tutaj prawie się jej nie czuje.Robotnicy malują teraz drugą stronę.— Nie jest pani tak wrażliwa jak ja.Czy naprawdę musi mi pani zabierać wszystkie książki, które czytam?— Przepraszam, panie Abernethie.Nie wiedziałam, że wszystkie pan czyta.— Gdzie jest moja żona? Nie widziałem jej już ponad godzinę.— Odpoczywa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]