[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyrywała się, skrzeczała i gryzła, ale on strząsnął jąz dłoni i szybko zatrzasnął drzwiczki.Technicy wykonywali ostatnie przygotowania,sprawdzali liczniki i wskazniki.Z góry spadła mewa z dzikim wrzaskiem i chwyciła w pazury Gallivespianina.Był todajmon czarownicy.Lord Roke opierał się zaciekle, ale ptak trzymał go zbyt mocno.Potem czarownica wyrwała się z rąk pani Coulter, złapała postrzępioną sosnową gałązi skoczyła w powietrze, by dołączyć do swojego dajmona.Pani Coulter pobiegła w stronę bomby, czując, jak dym atakuje jej nos i gardło: gazłzawiący.Prawie wszyscy żołnierze padli lub rozbiegli się, kaszląc (skąd się wziął tengaz? zadawała sobie pytanie), teraz jednak, kiedy wiatr zaczął go rozwiewać, znowu sięgromadzili.Wielki żebrowany brzuch zeppelina wydymał się nad bombą, cumynaprężały się na wietrze, srebrzyste boki ociekały deszczem.Lecz wtedy gdzieś wysoko rozległ się wrzask tak przerazliwy, że pani Coulterzadzwoniło w uszach i nawet złocista małpa przywarła do niej w strachu.Sekundępózniej, wirując w plątaninie białych kończyn, czarnego jedwabiu i zielonych gałęzi,czarownica runęła z nieba prosto do stóp ojca MacPhaila i jej kości głośno chrupnęłyo skałę.Pani Coulter rzuciła się do przodu, żeby zobaczyć, czy Lord Roke przeżył upadek.Ale Gallivespianin był martwy.Jego prawa ostroga tkwiła głęboko w szyi czarownicy.Sama czarownica jeszcze żyła i jej dygoczące wargi formowały słowa: Coś nadchodzi.coś jeszcze.nadchodzi.To nie miało sensu.Przewodniczący przestępował już nad jej ciałem w drodze dowiększej klatki.Jego dajmona biegała wzdłuż ścianek mniejszej klatki, srebrna siatkadzwoniła pod jej pazurkami, żałosny głos błagał o litość.Złocista małpa skoczyła na ojca MacPhaila, ale nie zamierzała atakować: wdrapałasię na ramiona mężczyzny, żeby dosięgnąć skomplikowanego serca rurek i przewodów,komory rezonacyjnej.Przewodniczący próbował złapać dajmona, ale pani Coulterchwyciła ramię mężczyzny i zaczęła go odciągać.Nic nie widziała: deszcz zalewał jejoczy, a w powietrzu ciągle unosił się gaz.I wszędzie dookoła trwała strzelanina: co się działo?W chybotliwym świetle reflektorów kołysanych wiatrem wszystko wydawało sięporuszać, nawet czarne głazy na górskim stoku.Przewodniczący i pani Coulter walczylizaciekle, bijąc, drapiąc, szarpiąc, ciągnąc, gryząc; on był silny, a ona zmęczona, lecz byłarównież zdesperowana i mogła go odciągnąć, gdyby nie oglądała się na swojegodajmona, który manipulował uchwytami.Czarne ruchliwe łapki obmacywały mechanizmze wszystkich stron, ciągnęły, przekręcały, sięgały do środka.Potem pani Coulter otrzymała cios w skroń.Upadła ogłuszona, a Przewodniczącywyrwał się i wgramolił do klatki, zakrwawiony, zamykając za sobą drzwi.A małpa już otworzyła komorę szklane drzwiczki na ciężkich zawiasach i sięgałado środka: tam był lok włosów, tkwiący pomiędzy gumowymi wyściółkamiw metalowym zacisku! Pani Coulter podzwignęła się na drżących rękach.Z całej siłypotrząsnęła srebrną siatką, patrząc na ostrze, na migające terminale, na mężczynęw środku.Małpa odkręcała zacisk, a Przewodniczący z ponurym uniesieniem na twarzyskręcał razem druty.Nastąpił silny błysk bieli, ostry trzask i małpa wyleciała wysoko w powietrze.Razemz nią wzniósł się mały złoty obłoczek; czy to były włosy Lyry, czy małpia sierść?Czymkolwiek to było, natychmiast rozpłynęło się w mroku.Pani Coulter na wpół uniosłasię z ziemi, spazmatycznie zaciskając prawą rękę na drucianej siatce, w głowie jejhuczało, serce waliło jak szalone.Coś się stało z jej wzrokiem.Spłynęła na nią straszliwa jasność, zdolność widzenianajdrobniejszych szczegółów, i jej oczy skupiły się na jedynym ważnym szczególe wewszechświecie: do gumowej wyściółki zacisku w komorze rezonacyjnej przywarł jedenjedyny ciemnozłoty włos.Krzyknęła przerazliwie z rozpaczy i potrząsnęła klatką, resztkami sił próbując strącićwłos.Przewodniczący przesunął rękami po twarzy, starł krople deszczu.Poruszyłwargami, jakby coś mówił, ale nie słyszała ani słowa.Bezsilnie szarpała za siatkę,a potem rzuciła się całym ciężarem na maszynę, kiedy Przewodniczący połączył druty.Błysnęła iskierka i w całkowitej ciszy lśniące srebrne ostrze runęło w dół.Coś gdzieś wybuchło, ale pani Coulter nic nie czuła.Czyjeś ręce unosiły ją w górę; ręce Lorda Asriela.Nic już jej nie dziwiło; pojazdintencyjny stał za nim, idealnie poziomo ustawiony na zboczu.Lord Asriel wziął ją naręce i zaniósł do statku, ignorując strzelaninę, kłęby dymu, ostrzegawcze i przerażoneokrzyki. Czy on nie żyje? Czy to wybuchło? zdołała wykrztusić.Lord Asriel wspiął się na fotel obok niej, a irbisica wskoczyła za nimi, niosącw pysku półprzytomną małpę Lord Asriel przejął stery i statek natychmiast skoczyłw powietrze.Oczami zamglonymi z bólu pani Coulter spojrzała w dół na górskie zbocze.Ludzie biegali tu i tam jak mrówki; kilku leżało martwych, kilku rannych pełzało poskałach; wielki kabel z elektrowni wił się poprzez chaos, sięgając do błyszczącej bomby,gdzie skurczone ciało Przewodniczącego spoczywało w klatce. A Lord Roke? zapytał Lord Asriel. Nie żyje szepnęła.Nacisnął guzik i świetlna lanca pomknęła w stronę zeppelina kolebiącego się nauwięzi.W okamgnieniu cały pojazd rozkwitł koroną białego ognia, która otoczyła statekintencyjny, wiszący bez ruchu i bez szwanku wśród żaru.Lord Asriel niespiesznie uniósłmaszynę i patrzyli z góry, jak płonący zeppelin powoli, powoli przewraca się na bombę,kable, żołnierzy i całą resztę, i wszystko zaczęło koziołkować po zboczu w kłębowiskudymu i płomieni, nabierając szybkości i zapalając po drodze żywiczne drzewa, aż runęłow spienione wody katarakty, które uniosły szczątki daleko w ciemność.Lord Asriel ponownie dotknął sterów i statek intencyjny ruszył szybko na północ.Lecz pani Coulter nie mogła oderwać oczu od tej sceny; przez długi czas oglądała się dotyłu, wpatrując się w ogień załzawionymi oczami, aż widziała tylko poziomąpomarańczową linię wyrytą w ciemności, zwieńczoną kłębami dymu i pary, a potem jużnic.26.OtchłańSłońce porzuciło jego mrok& znalazło świeższy poranek,& jasny księżyc się raduje w czystej& bezchmurnej nocy.William BlakeCiemność, wszechogarniająca czerń napierała na oczy tak mocno, że Lyra niemalczuła ciężar tysięcy ton skał nad głową.Jedyne światło wydzielał luminescencyjny ogonważki lady Salmakii, lecz nawet ono bladło, ponieważ nieszczęsne owady nie znalazływ tym świecie nic do jedzenia; ważka kawalera zdechła niedawno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]