[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeszcze namtylko tego brakowało, żebyśmy sami zaczęli ich zabijać, potworne, co ten Michał zrobił.Lucyna była okropnie blada, ale usiłowała trzymać się twardo. Gdzie on jest? spytała rzeczowo. Przy studni? Co? Nie.Wleciał.Wleciał do studni. A kto to był? Ktoś znajomy? Nie wiem.Zabiłem go.Rzucił się na mnie.Lucynie udało się wreszcie włożyć szlafrok.Jęcząc i szczękając zębami, Michał Olszewskipoprowadził nas na miejsce swojej zbrodni.Usiłowałam go po drodze pocieszyć, tłumacząc,że zabił tego kogoś w obronie własnej, ale sama się czułam niewyraznie.Zza obory dobiegłoszczekanie psa. Obszczekuje zwłoki szepnął Michał martwym głosem. Wie, co robi rzekła Lucyna z zimną krwią. A przedtem co? Nie szczekał? Nie wiem.Nie słyszałem.W szarym blasku wstającego poranka coś niecoś było już widać.Wyjrzeliśmy zza węgłaobory.Pistolet stał nad studnią i szczekał w głąb, bardziej można było domyślić się go, niżzobaczyć.202 Dziwne zauważyła Lucyna niespokojnie. Pistolet szczeka, zamiast wyć.Może onjeszcze żyje? Wolałbym chyba, żeby żył. wymamrotał niepewnie Michał.Osobiście też bym wolała.Jedyną pociechę stanowiła nadzieja, że może zabił mordercę.Ostrożnie zajrzeliśmy do studni, wybałuszając oczy w ciemność.Po dłuższym patrzeniu możnabyło dostrzec w głębi jakąś czarną masę, zupełnie nieruchomą. Chyba jest stwierdziła Lucyna. Rzeczywiście, w czarnej opończy. Może i w opończy, ale nic nie widać powiedziałam z niezadowoleniem. Trzebabyło wziąć latarkę.Pan miał latarkę.Michał obejrzał się bezradnie.Miał latarkę, ale gdzieś mu przepadła.Powinna tu leżeć.W zdenerwowaniu i pośpiechu zapomniałyśmy o latarkach, chociaż w pokoju były pod rękądwie.Przez chwilę nerwowo i bezmyślnie gmeraliśmy między kamieniami, po czym znówspróbowaliśmy zajrzeć do studni.Z całą pewnością na dnie leżała czarna masa, nie wiadomo,żywa czy martwa.Wszystko razem wydawało się zupełnie rozpaczliwe. Matko Boska, co teraz będzie.? wyszeptał załamany Michał. A po coś go właściwie zabijał, synku? zainteresowała się nagle Lucyna. Miałeś gotylko spłoszyć i uciec z krzykiem. Nie wiem odparł niemrawo Michał. On się na mnie rzucił znienacka.Z góry, z tychkamieni.Zapomniałem, że mam uciekać.Bo tego.Nie wiem.Możliwe, że się zdrzemną-łem.203Z całą szczerością opowiedział nam swoje przeżycia na czatach.Okazałyśmy mu zrozu-mienie.Pistolet przestał szczekać do studni i szczeknął raz w kierunku drogi.Staliśmy wszyscytroje nad dziurą i nie było wiadomo, co teraz robić.Na szczęście w tym właśnie momencie z szarego mroku wyłonił się Marek. Na litość boską, co się tu dzieje? spytał z irytacją. Co wy tu wyprawiacie?Jedno przez drugie wyjaśniliśmy mu, że Michał zabił człowieka w czarnej opończy, z tymże zabił go w obronie własnej.Opis okoliczności towarzyszących wychodził nam nieco cha-otycznie.Marek wysłuchał bez słowa, zajrzał do studni, po czym popatrzył na nas. Tu nie było żadnego człowieka oznajmił zimno. No przecież leży! oburzyła się Lucyna.Marek znów zajrzał do studni.Przyglądał się dość długo z kamiennym wyrazem twarzy,przykląkł i poświecił sobie, bo on jeden miał latarkę.Czekaliśmy w napięciu, nie ośmielającsię zajrzeć również. Nie do wiary rzekł w końcu, podnosząc się. Czekajcie tu spokojnie, przyniosędrabinę.Nie wiadomo, po co popędziłam za nim do stodoły, gubiąc ranne pantofle, bo mojej pomocyprzy wleczeniu drabiny wcale nie potrzebował.W drodze powrotnej natknęłam się na Teresęi ciocię Jadzię, które od razu uszczęśliwiłam informacją o nowej zbrodni.Teresie zabrakłogłosu, ciocia Jadzia potknęła się o coś i runęła mi na plecy.Marek opuścił drabinę do studnijakoś niezbyt ostrożnie.204 Czy nie ustawiasz jej na zwłokach? spytałam niespokojnie. Nawet jeśli to morder-ca i nawet jeśli już nie żyje, to chyba jakoś nie wypada. Wez latarkę i poświeć lepiej od góry odparł na to i wlazł do studni.Ciocia Jadzia i Teresa szeptały na uboczu z Lucyną, wydając półgłosem dramatyczne okrzy-ki.Michał klęczał na obmurowaniu niczym symbol skruchy i rozpaczy.Marek na dnie staranniebadał nieboszczyka.Tamte trzy przestały szeptać, zbliżyły się do dziury, Marek wylazł w chwi-li, gdy Teresa zaczęła uroczyście: Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie.Marek przeczekał modły grzecznie i w milczeniu.Wyraz twarzy miał taki, że zaczęłamwęszyć jakiś kant.Coś tu nie grało z tą zbrodnią Michała Olszewskiego. Wyjątkowy okaz powiedział do Michała, kiedy Teresa skończyła. Moje gratulacje,tak trafić jednym ciosem! Mówiłem, że nie było tu żadnego człowieka. Co? spytała ciocia Jadzia po chwili zaskoczonego milczenia. Co on mówi? W takim razie, kto tam leży? spytała Lucyna z szaloną ciekawością.Michał patrzył na Marka bez tchu, z wyrazem tępej rozpaczy. Wieprz powiedział Marek. Wspaniały okaz, chyba ze dwieście pięćdziesiąt kilo.Zastanawiam się, jak przy tej wadze mógł chodzić.Więcej mu się nie udało powiedzieć.Lucyna dostała czegoś w rodzaju konwulsji, Michało mało nie wleciał głową na dół do studni, ciocia Jadzia, usiłując zajrzeć jak najgłębiej, upuściłado środka latarkę.Zeszłam po nią, żeby przy okazji obejrzeć z bliska czarną szczecinę złoczyń-205cy.Teresa urągała Markowi, nie mogąc mu darować, że pozwolił jej odmówić modlitwę nadzwłokami wieprza.Marek w końcu znów doszedł do głosu. Nie ma się z czego śmiać, nic dobrego z tego nie wyniknie powiedział proroczo.Najlepiej byłoby wydostać go ze studni i gdzieś podrzucić, zanim się rozwidni.Inaczej od ranabędziemy mieli na karku milicję. Zacznijmy zaraz! zawołał Michał nagle odrodzony. Boże, co za szczęście! Zaskarby świata nikogo więcej nie zabiję! Co potrzebne? Jakieś sznury?Akcja wydobywania wieprza ze studni przerosła wszystkie nasze dotychczasowe poczyna-nia.Wzięli w niej udział wszyscy, nawet moja mamusia.Franek i Jędrek włączyli się o świcie.Wieprz uporczywie stawiał opór i gdyby nie głęboka wiara w spoczywający pod nim skarb,zapewne usypalibyśmy mu po prostu gustowny kurhanek.Franek tylko raz rzucił okiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]