[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sądzę, że moja matka nie może uwierzyć w to, cosię stało, i udaje, że nic się nie stało.Mówi, że to tylko skończył sięsen, skończyła się wizja.Twoja rodzina jest taka miła.Nawet Adam.58 Na twarzy Sophy pojawił się cień uśmiechu. Gdybym piławszystkie kieliszki brandy, jakie mi przynosi, usmarowałabym się nacacy.George wstał z plastikowego krzesła, uklęknął przed Sophy i ująłjej drżące dłonie. To straszne.Nie wiem, co powiedzieć, ale załamałaś mnie.Bie-dactwo.Biedna Sophy. Poprawiłam statystyki, prawda? Kolejny rozwód, kolejna ro-dzina opuszczona przez ojca. Pochyliła głowę. Nie wierzyłam,że coś takiego może się stać.Myślałam, że już zawsze będą tak nasiebie krzyczeć i krzyczeć. Znów zaczęła bawić się warkoczem, aGeorge dopiero teraz spostrzegł, że Sophy ma paznokcie poobgryzanedo żywego mięsa. Teraz oddałabym wszystko za te krzyki i wrzaski.Wszystko.Pralka wydała ostatni, triumfalny szczęk i stanęła.George pod-niósł się z kolan i zwolnił klapę urządzenia. Pójdziesz ze mną? zapytała nieoczekiwanie. Dokąd tylko zechcesz.Oczywiście.Dokąd? Do mojego domu.Obejrzysz go sobie.Nie mogę iść tam sama.George zaczął wkładać do plastikowej torby mokre ubrania.Sophynic się nie zmieniła.Zawsze musiała chodzić z kimś.Do ciemnegopokoju, do ubikacji, na wagary. Nie mogę iść sama mawiała. Idzcie z nią prosiła Hilary synów. Idzcie.To tylko dziecko, wysamolubne potwory.Ona jest zawsze sama.George odwrócił się w stronę spoglądającej prosząco Sophy. Oczywiście.W Jego Wysokości było cicho jak w kościele.Sophy przekręciłaklucz w zamku w oszklonych drzwiach od strony ogrodu i wpuściłaGeorge'a do kuchni.Pomieszczenie wyglądało jak kuchnia na wysta-wie, lśniąca i nienaturalnie schludna z wyjątkiem dziur w ścianie,gdzie kiedyś przymocowana była zmywarka.Dziwne pomyślałGeorge. Zabrać zmywarkę? Stoły, krzesła, obrazy, rzeczy, z którymiczłowiek jest związany, to rozumiem! Ale zmywarkę? To tak, jakby59zabierać zapasowe żarówki czy papier toaletowy; zimne, bezduszne,wyrafinowane postępowanie. Kiedy tu po raz ostatni jadłaś? zapytał.Sophy przeniosła doniczkę z różową pelargonią ze stołu do zlewu. Całe tygodnie temu.Teraz z mamą przynosimy jedzenie z baru,ale ona niewiele je. A gdzie twoja papużka?Sophy puściła wodę na kwiatek. U Ba.Bardzo jej się tam podoba.Ba całe dnie z nią rozmawia.Chodz, obejrzyj sobie resztę domu.Chodz, a wszystko zrozumiesz.George wyszedł z kuchni do mrocznego, wyłożonego boazerią ho-lu, a potem do salonu.Za nim postępowała Sophy, przekonana, żechłopak podziela jej uczucia. Sam popatrz.George popatrzył.Umeblowanie pokoju przedstawiało się żałośnie.Było za małosprzętów, te, które zostały, rozmieszczono pod dziwacznymi kątami,na ścianach widniały ohydne ślady po zabranych rzeczach, brakowałolamp i zasłon w oknach. Wziął kanapę informowała Sophy. Zabrał kilka stołów,komód i obraz przedstawiający katedrę w Rouen.Matka nie pozwoli-ła mi przemeblować pokoju.Oświadczyła, że ma być taki, jak go oj-ciec zostawił. Dlaczego mówisz na Ginę matka ? Cóż, jest przecież moją matką. Ale przecież nigdy tak jej nie nazywałaś.Mówiłaś zawsze ma-ma. Ale nie w tej chwili odpowiedziała ostrożnie.George zrobił krok w stronę drzwi.Wyczuwał, że w tym pokojupanuje atmosfera bólu i złości. Jak jestem tu z matką, przypominamy ludzi próbujących żyć wdomu do połowy zniszczonym przez bombę lub jakiś inny kataklizm.George oparł się o framugę drzwi. Widziałaś się z ojcem po jego odejściu? Nie.60 Dlaczego? Jeszcze nie mogę.Ze względu na matkę.Jest jak odrętwiała.George nagle doznał przelotnej, lecz wyraznej wizji, jak musi wy-glądać życie w Pszczelim Domu: lato, wakacje, wszystkie pokoje zaję-te przez gości, jego ojciec nieustannie krząta się w kuchni, matka,popędliwa i niemogąca usiedzieć w jednym miejscu.A między nimiGina, odrętwiała po straszliwym ciosie, jakim było odejście Fergusa.Zerknął na schody. Wazony też zabrał powiedziała Sophy, podążając oczyma zawzrokiem George'a. Chińskie wazy.Gdy byłam mała, myślałam, żestanowią rodzinę.George oderwał się od framugi drzwi i wziął Sophy w ramiona. Ponuro tu, prawda? zapytała. Chwilowo. Nic nie jest już takie jak dawniej.Nic.Ktoś zrobi coś, co mu siępodoba, i wszyscy inni leżą jak po ciosie. Może gdybyś z nim porozmawiała. Nie chcę odparła Sophy, sztywniejąc w jego objęciach. Niemogę.Aż kipię z gniewu. Na niego? I na nią. Sophy wyswobodziła się z objęć George'a i zaczęła zcałych sił okładać pięściami ścianę. Jak śmieli? Jak, do choleryciężkiej, śmieli? Najpierw wzbudzili we mnie poczucie winy, a terazzrobili coś takiego! Odwróciła się na pięcie do George'a i wrzasnę-ła: Zniszczyli mi życie! To właśnie mi zrobili! Zniszczyli mi życie!Gdy George dotarł wreszcie do Pszczelego Domu, barman Donotwierał właśnie bar dla wieczornych gości.Czekało już dwoje, którzypogrążeni w lekturze przewodników i gazet udawali skwapliwie, żenie interesuje ich pierwszy wieczorny kieliszek.Hilary miała niejakiekłopoty, aby wyperswadować Donowi jego skłonność do muszek wszkocką kratę i wymyślanie nazw koktajli Szrapnel Pszczelego Domu61czy Miodowe Niebiosa ale on ciągle zachowywał się niczym bar-man z archiwalnego filmu gangsterskiego. Jak leci, George? Chujowo odparł George, zapominając, że słyszą go goście ho-telowi.Don puścił do niego oko. Twoja mama szaleje.Nad pokojem numer siedem pękł zbiornikna wodę.Zupełnie nowy zbiornik.Miał wadę konstrukcyjną.Dobrzebawisz się w Brum? A gdzież tam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]