[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Jak ty mi będziesz jeszcze raz tak szeleścić o czwartej rano, to żebyś wiedziała, zaprawię cię drągiem przez łeb! — odezwała się ni z tego, ni z owego Teresa do mojej mamusi, przerywając wspomnienia Anielki.— Jak nie możesz spać, to leż cicho!— Coś ty, czym ja szeleściłam? — zdziwiła się moja mamusia.— Wcale nie szeleściłam, czytałam sobie Przekrój!— Muchy tym Przekrojem chyba odganiałaś! Hałas taki robiłaś, jakbyś spała w składnicy makulatury! Też ci się na lekturę zbiera, o czwartej rano!— To prawda — przyświadczyła ciocia Jadzia.— Ja też słyszałam te szelesty.Obudziłam się, zobaczyłam, że ona sobie czyta i zasnęłam na nowo.— Ja w biały dzień na nowo zasnąć nie potrafię!— A co ja mam zrobić, budzę się o czwartej rano i już wcale spać nie mogę — broniła się moja mamusia.— I co, mam się męczyć? Poza tym to wcale nie była czwarta, tylko po wpół do piątej!— Możesz iść na spacer — poradziła Lucyna, wyrwana z rozmyślań.— Drzwi nie skrzypią, możesz sobie wyjść, pomożesz Anielce doić krowy.— A jak już chcesz czytać, to przynajmniej coś mniejszego, a nie takie wielkie płachty! Porządni ludzie mają prawo się wysypiać!— A nieporządni nie?Studnia razem z panną Edytą szczęśliwie poszła w zapomnienie.Naradę wojenną odbyliśmy we troje, Marek, Lilka i ja, posłużywszy się pretekstem zmywania po obiedzie.Pretekst nie był najlepszy, ale innego nie mieliśmy pod ręką.To, że zmywał Marek, nie zdziwiło nikogo, bo zawsze był upiornie pracowity, to, że ja mu towarzyszyłam również wydawało się dość naturalne, natomiast zapał Lilki do tego miłego zajęcia od razu obudził nieufność.— Podejrzewają cię, że mi go podrywasz — zawiadomiłam ją.— Nastaw się duchowo na grube intrygi.Łypią okiem.— Co tam — odparła Lilka beztrosko.— Niech łypią, grunt, że nie słyszą, co mówimy.Dajcie mi chociaż z jeden talerz do wytarcia, bo jeszcze przylecą.Podstawowa kwestia nareszcie się wyjaśniła, potwierdzając wszystkie domysły i przypuszczenia.Studnię zasypał wujek przed samą śmiercią i panna Edyta mogła z tego skorzystać.Znając spadkobierców, wiedziała, że nikt jej nie zasypie do końca, nikt w ogóle niczego nie ruszy, po pięćdziesięciu latach zastanie wszystko dokładnie tak, jak było, tyle że bardziej podupadłe.— Dwa i pół metra — powiedział z namysłem Marek, szorując garnek.— Teraz jest prawie dwa, razem z tą ziemią, którą tam sam, jak idiota, dorzuciłem.No, część już wyniosłem, w nocy… Muszę ostrożnie zdjąć przeszło półmetrową warstwę diabli wiedzą czego.Śmieci pomieszanych z kamieniami.— I gdzie to podziejesz? — spytałam z troską.— Wepchnę do tej dziury pod korzeniami gruszy.Zmieści się dosyć dużo, bo jednak większość wyniosłem.Całe szczęście!— A dlaczego ostrożnie?— Bo nie wiemy, co to jest i jak wygląda.Każdy rupieć muszę obejrzeć, w dodatku unikając hałasu, a tam jest pełno rozmaitego żelastwa.— Straszna praca — powiedziała Lilka z przejęciem, uporczywie wycierając jeden i ten sam talerz.— Jak on sobie da radę, przecież to pod ziemią!— Był górnikiem swego czasu — poinformowałam ją.— W ogóle czym on nie był, Chryste Panie! Teraz mu się przyda, jak znalazł.— Najbardziej będzie mi przeszkadzała taka wielka, zardzewiała miednica z dziurą w środku — westchnął Marek.— Wolałbym się jej pozbyć na samym wstępie.— Jedna z nas wywiezie rodzinę do lasu — zaproponowałam.— Bez ojca, ojciec może zostać, nie zauważy nawet tysiąca dziurawych miednic.A druga weźmie ją od ciebie, podasz jakoś nieznacznie, i wyniesie na ten śmietnik za spichlerzem.Przez chwilę Marek protestował, wyrażając liczne obawy, że ktoś to może zobaczyć.Panna Edyta z lornetką siedzi na jakimś strychu i dojrzy wywlekanie spod ziemi zardzewiałego żelastwa.Młody Dorobek pilnuje, ukryty za węgłem chałupy albo zgoła w kominie.Starszy Dorobek w przebraniu pasie krowy za drogą i zwróci uwagę… Najwyraźniej w świecie cała ta impreza wszystkim już rzuciła się na umysł.— One są na was obrażone — powiadomiła mnie Lilka po powrocie z lasu.— Uważają, że robicie z nich balona, ty i Marek, a szczególnie on.Coś wie, struga ważnego i wprowadza głupie tajemnice, zamiast podjąć konkretną decyzję.Mądrzy się niepotrzebnie i przez niego siedzimy tu jak trąby, bez żadnego rezultatu.Nic nie mówiłam, bo się bałam z czymś wyrwać, więc już tak zostały z tą obrazą.Jak ci poszło z miednicą?— Koncertowo.Wyniosłam ją na śmietnik razem z materacem i ręcznikiem kąpielowym.Udawałam, że się opalam, więc można było najwyżej posądzić mnie o pomieszanie zmysłów, skoro próbuję się opalać na śmietniku.Ale na pewno nikt nie rozpoznał, co właściwie noszę w objęciach tam i z powrotem.Podejrzanych jednostek nie widziałam.— Marek w studni?— W studni.Przed kolacją wyjdzie, żeby nie budzić podejrzeń.Upatrzę stosowną chwilę i dam mu znak…Konspiracyjna działalność zaczęła mnie trochę męczyć.Ziewałam jak stary krokodyl.Pomimo to nocą konsekwentnie wybrałam się na czaty z dwiema paczkami ekstra mocnych.Wzdłuż wąskiej, bocznej drogi, zresztą zarosłej trawą i nie używanej, ciągnął się gęsty pas wysokich krzewów, które odgradzały drogę od łąki i w których tonął zarówno rozpadający się spichlerz, jak i pnie drzew.Wśród nich znalazłam sobie kryjówkę.Komary w pewnym stopniu odczepiły się, moje przewidywania w kwestii gatunku papierosów okazały się zatem słuszne.Nastawiona byłam na jakieś wstrząsy i przeżycia, ale ich rodzaj zaskoczył mnie nieco.Do świtu panował spokój, nic się nie działo, dopiero przed wschodem słońca, w mglistym świetle rozpoczynającego się dnia, pojawił się facet.Musiałam się zapewne zdrzemnąć albo zagapić, bo ujrzałam go nagle, kiedy znajdował się już między bramą a ławeczką.Ostrożnie, skradając się i kryjąc wśród wysokiego zielska, zbliżał się do studni.Mimo chłodu poranka zrobiło mi się gorąco, bo za żadną cenę nie mogłam przecież dopuścić, żeby do niej podszedł.Marek był w środku, nawet gdyby nie zajrzał i nie zobaczył go, mógł usłyszeć szmery, brzęków żelastwa nie sposób całkowicie umknąć! Spłoszona i od razu ciężko zdenerwowana, jeszcze przez krótką chwilę nie wiedziałam, co robić, wyskakiwanie z krzykiem z góry uznałam za niesłuszne, po czym wpadłam nagle na epokowy pomysł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]