[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pewna starsza ko­bieta handlująca nimi na małym straganie wyjaśniła mi, że dochody z ich sprzedaży są, co prawda, niższe niż z tkactwa, ale da się z nich wyżyć.Odmieńcy, dla których moc miejscowych samouków nie była groźna (a zapewniano mnie o tym), przed­stawiali sobą jeszcze bardziej niesamowity widok.W większości składali się oni z byłych czeli, którzy do­konali owych eksperymentów sami na sobie albo z jakichś psychologicznych powodów, albo przez po­myłkę albo też narazili się Kokulowi, czy komuś innemu, posiadającemu podobną do niego moc i umie­jętności.Powiadano, iż Kakul był najpotężniejszym w tej okolicy, jednak każda z Firm miała własnego potężnego czarca powiększającego stale populację od­mieńców, i ten, w przeciwieństwie do Kokula, jako pracownik Firmy, a nie rządu, często chętnie spełniał okrutne życzenia swego pracodawcy, z równą łatwo­ścią wymierzając nagrody, jak i kary.Bardzo chciałem poznać ową moc, ale nie miałem ani czasu, ani na­uczyciela, przynajmniej na tym etapie rozgrywki.Na przykład była sobie dwumetrowa żaba.Siedziała na skale tuż za miastem, zapatrzona w morze, paliła wielkie, grube cygara.Prawdę mówiąc, nie wiedziałem jak wygląda prawdziwa żaba, ale tak jak inni naczy­tałem się kiedyś baśni i ta tutaj wyglądała dla mnie jak taka baśniowa żaba, stojąca sobie na tylnych ła­pach i balansująca na błoniastych stopach.Były też inne stworzenia dookoła - połowice, w po­łowie ludzie, a w połowie coś innego; i wyglądało na to, iż to coś innego może być praktycznie wszystkim, tym bardziej że ich transformacja była tak całkowita, że nie byłem w stanie rozpoznać, czym tak naprawdę są.Nie pojawiali się oni nigdy w mieście i ludzie od nich stronili, chociaż podejrzewam, iż ktoś musiał z nimi handlować, przynajmniej na zasadzie wymia­ny.Skąd bowiem ta żaba miałaby swoje cygara? Podobno na północ od miasta istniała niewielka kolo­nia połowców, jednak nie spotkałem nikogo, kto byłby tam osobiście.Widywałem ich również na ziemiach należących do Firm, gdzie ludzie uzależnieni byli w większym niż gdzie indziej stopniu od przedstawicieli tych Firm, ad miejscowych czarców i czelów.Przebywałem akurat w Thunderkor, Firmie zajmującej się wyrębem lasów i prowadzeniem tartaków, kiedy po raz pierwszy ze­tknąłem się bezpośrednio z odmieńcem.Wracałem z tartaku, w którym dokonałem inspekcji planów pro­dukcyjnych, a ponieważ był piękny dzień i odczuwa­łem brak ruchu, zdecydowałem się na powrót pieszo do Sanroth Hall, kwatery głównej Firmy i wówczas to właśnie natknąłem się na nią.Była teraz połowcem, ale kiedyś niewątpliwie mu­siała być piękną kobietą.Do pasa jej ciało pozostało kobiecym, natomiast od pasa w dół była uharem czy też uharopodabnym stworzeniem z potężnymi jaszczu­rzymi łapami i długim, grubym ogonem.W przeciwieństwie do błękitnych uharów, ona była zielona, zielenią świeżych liści, włącznie z długimi włosami, których odcień był jedynie nieco ciemniejszy.Ponie­waż znajdowała się jakieś dziesięć metrów przede mną, zauważyłem, że porusza się w sposób wskazu­jący, iż jej ogon pełni ważną rolę przy utrzymywaniu równowagi i postawy wyprostowanej.Wziąłem ją wpierw za jakieś zwierzę - żyło ich na Charonie całe mnóstwo - a ona usłyszała mnie, mimo iż stanąłem jak wryty; zatrzymała się i odwróciła.Jej twarz wy­rażała raczej irytację niż zaskoczenie moim widokiem, a już na pewno nie wyrażała lęku.Była to piękna twarz - pomimo tego zielonego kolorytu - egzotycz­na i zmysłowa.mimo iż ze środka czoła wyrastał jej długi, ostry róg.Stała bez ruchu.W końcu doszedłem do wniosku, że powinienem wykazać się odwagą i podążać dalej.Poza tym, odczuwałem raczej ciekawość niż lęk czy odrazę.- Dzień dobry! - powiedziałem radośnie, podcho­dząc bliżej.Cóż wreszcie innego można powiedzieć do półkobiety i półjaszczura stojącego na twojej drodze? - Mamy dziś piękny dzień, prawda?Patrzyła na mnie przez chwilę tak dziwnym wzro­kiem, że zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle potrafi mówić i czy jej ludzka czy też zwierzęca połowa kon­troluje całość.Nie pomyślałem o tym wcześniej, a teraz znajdowałem się już zbyt blisko, by uciekać.Była wysoka, w odpowiedniej proporcji do swej jaszczurzej połowy, i zdecydowanie górowała nade mną wzrostem.Naturalnie, każdy był wyższy ode mnie, włącznie z Zalą, jednak do tamtych dysproporcji byłem już przyzwyczajony.Tutaj mieliśmy coś zu­pełnie innego: miała ponad dwa metry i to przy zgiętej postawie.- Jesteś nowym Księgowym Miejskim z Zewnątrz - odezwała się wreszcie, głosem głębokim, ale poza tym zupełnie zwyczajnym.Odczułem ulgę.Stanąłem niedaleko niej, jednak poza zasięgiem tego rogu.- Park Lacoch - skinąłem głową.- No, słucham? Czemu, do diabła, się tak gapisz?Wzruszyłem słabo ramionami.- Zapominasz, że jestem tu nowy.nie tylko tutaj, ale na Charonie - zauważyłem.- Powiedzmy, że jesteś nieco, hm; inna niż większość ludzi, których spotykam.- To prawda - roześmiała się.- Czy jestem pierwszym odmieńcem, jakiego zobaczyłeś?- Nie, - ale jesteś pierwszym, którego spotykam twarzą w twarz - odpowiedziałem.- I?Nie wiedziałem, czy oczekuje komplementu, czy chce sprowokować jakąś konfrontację.- I co? Uważam, że ty, i to wszystko razem, jest fascynujące - odparłem.- Fascynujące! - Wydała coś w rodzaju parsknię­cia.- Chyba tak też można to nazwać.- Pracujesz dla Thunderkoru?- A dla kogóż by innego? Zaprzęgają mnie do różnych ciężarów i przesuwam je tam, gdzie mi każą.Ręce mam słabe, ale nogi mam bardzo silne.Popatrzyłem na jej kończyny i nie miałem naj­mniejszej ochoty komentować tej opinii.- A co robiłaś.przedtem? - spytałem tak deli­katnie, jak tylko umiałem.- Przedtem? Aha! Byłam flisakiem na rzece.Spła­wiałam pnie i tym podobne rzeczy.Wymagało to ra­czej zręczności niż siły.Zaimponowała mi.- A ja bym przypuszczał, że urzędowałaś w San­roth.Z twoją urodą.- Tak - uśmiechnęła się gorzko.- Z moją urodą.To przez nią wpadłam w kłopoty.Urodziłam się i wy­chowałam na rzece, w rodzinie ludzi rzeki.Byłam utalentowana i od dzieciństwa kochałam swoją pracę, ale wszyscy twierdzili, że jestem zbyt ładna, by ją wykonywać, że powinnam wyjść za mąż i rodzić dzie­ci.Do diabła, ja naprawdę kochałam tamtą pracę.Nawet mężczyźni przyznawali, że jestem najlepsza; dlatego zresztą chcieli się mnie pozbyć.Wprawiałam ich w zakłopotanie.Mogłem to sobie wyobrazić; musiało to być szcze­gólnie trudne w tej kulturze.- No cóż - wyjaśniała dalej - pewnego dnia przyjeżdża z Sanrath ten starszy gość, Jimrod Gneezer, i jego oko pada na mnie.Zanim się zorientowałam w czym rzecz, przyszło wezwanie, że gnam się stawić w kwaterze głównej.I to na dodatek u tego zarozu­mialca.- Zdaje się, że go poznałem - powiedziałem, przy­pominając sobie dystyngowanego mężczyznę w średnim wieku.- No tak.A ten wyobraża sobie, że ja natychmiast omdleję na jego widok.Każę mu więc iść do wszyst­kich diabłów.Wścieka się, narzuca mi się siłą, wobec czego mu przyłożyłam; stracił przytomność, a ja po prostu wyszłam i udałam się do domu.A tam pojawia się zaraz Simber, obrzydliwy czarc, i rozkazuje mi wracać.Przypomina mi; że może rzucić czar, po któ­rym zostanę posłuszną niewolnicą Gneezera.Mówię mu, żeby się nie powstrzymywał, bo tylko w ten spo­sób zmusi mnie do powrotu do tego drania, ale okazuje się, że facet nie może sobie z tym poradzić.Jego duma jest urażona [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl