[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Teraz usiądziesz, kochanie.Nie wolno a się przemęczać, a do końca dnia jeszcze daleko.Przyniosę ci twoje szycie, możesz przysłuchiwać się rozmowie mężczyzn.Tylko nie zwracaj uwagi na to, co mówi Bert, bo on jest obłąkany.Saxon szyjąc śledziła rozmowę mężczyzn.Nagle twarz Berta zasępiła się i stężała, gdy jego oczy napotkały niemowlęce ubranka na jej kolanach.- No właśnie! - wybuchnął.- Sprowadzacie dzieci na świat, chociaż nie macie żadnej pewności, czy będziecie mieli czym je karmić!- Musiałeś chyba wczoraj wieczorem za dużo wypić - uśmiechnął się Tom.Bert potrząsnął głową.- Po co te złe humory, Bert? - starał się go Bill rozpogodzić.- Ten nasz kraj nie jest wcale taki najgorszy.- Był dobry - odparł Bert - kiedy wszyscy byliśmy mohikanami.Ale teraz nie jest.Teraz jesteśmy wszyscy skończeni.Jesteśmy przegrani.Jesteśmy wystawieni do wiatru, oszukani.Moi przodkowie walczyli za ten kraj.Wasi też walczyli.Uwolniliśmy Murzynów, wybiliśmy Indian, przymieraliśmy głodem, marzli na mrozie, mordowali się w upale.Walczyliśmy.Kochaliśmy ten kraj.Wykarczowaliśmy go, uprawialiśmy ziemię, założyliśmy miasta, wybudowali drogi.I dla wszystkich wszystkiego było pod dostatkiem.Nie przestawaliśmy walczyć o ten nasz kraj.Moi dwaj wujkowie zginęli pod Gettysburgiem.Wszyscy nasi ojcowie brali udział w tej wojnie.A słyszeliście od Saxon, przez jakie piekło przeszła jej rodzina, żeby się tu dostać, żeby zdobyć ranczo i konie, i bydło, i wszystko inne.I zdobyli to, co im było potrzebne do życia.Wszyscy nasi ojcowie to zdobyli.Mary też…- A gdyby byli mądrzy, nigdy by tego nie stracili - wtrąciła Mary.- Ma się rozumieć - przyznał Bert.- O to właśnie idzie.Przegraliśmy.Zostaliśmy okradzeni.Nie umieliśmy znaczyć kart ani rozdawać ich spod spodu, ani trzymać w rękawach, jak to robili inni.Jesteśmy biali ludzie, którym się nie powiodło.Widzicie, czasy się zmieniły, a było nas dwa rodzaje ludzi - lwy i szkapy.Szkapy tylko pracowały, a lwy tylko żarły.Pożarły farmy, kopalnie, fabryki, a teraz chwyciły nawet rząd w swoje pazury.Jesteśmy białymi ludźmi, dziećmi białych ludzi, którym uczciwe postępowanie przysparzało za dużo roboty, żeby jeszcze mieli czas na spryt.Jesteśmy białymi ludźmi, którzy przegrali.Złupiono nas do skóry.Rozumiecie?- Byłby z ciebie dobry agitator wiecowy - zauważył Tom - gdybyś tylko nie plątał tak sprawy i prościej rozumował.- To wszystko wydaje się słuszne - wtrącił Bill - ale nie jest.Dzisiaj każdy może się wzbogacić…- Albo zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych - warknął Bert.- A jakże… byleby tylko miał na to w sobie zadatki.Tylko że nie widzę, żebyś ty na przykład kroił na milionera czy prezydenta.Dlaczego? Bo nie masz na to w sobie zadatków.Jesteś ciamajda.Szkapa, a nie lew.Dlatego! Na śmietnik z tobą! Na śmietnik z nami wszystkimi.Gdy siedzieli przy stole, Tom opowiadał im o radościach życia na wsi, które znał z dzieciństwa i wczesnej młodości.Wyznał, że od dawna marzy o tym, żeby wziąć ziemię od rządu i gospodarować gdzieś na wsi, jak to robili jego przodkowie.Ale niestety, wyjaśnił, Sara nie chce o tym nawet słyszeć, więc marzenie pozostanie marzeniem.- Na tym polega gra - westchnął Bill.- Rozgrywana jest według prawideł.Ktoś zawsze musi być bity.Nieco później, gdy Bert rozpoczął następną z kolei perorę, Bill uświadomił sobie, że przeprowadza porównania.Ten dom różnił się od jego domu.Panowała tu inna atmosfera, życie zdawało się być pełne zgrzytów.Przypomniał sobie, że gdy przyszli, naczynia po śniadaniu nie były jeszcze zmyte.Z typowym u mężczyzn brakiem zmysłu spostrzegawczego w sprawach gospodarskich nie zauważył szczegółów; ale w tysiąc najrozmaitszych sposobów narzucało mu się przez cały ranek, że Mary nie jest tej miary gospodynią, co Saxon.Spojrzał na żonę i poczuł nagłą pokusę, aby wstać; obejść stół i pocałować ją z miłością.Wspaniała żona!- Słuchaj, Bill - ciągnął Bert.- Uważasz mnie za straszliwego zgorzknialca.Masz rację.Ale ty nie przeszedłeś przez to, co ja przeszedłem.Pracowałeś zawsze jako woźnica i zarabiałeś furę pieniędzy na ringu.Nie wiesz, co to ciężkie czasy.Nie brałeś nigdy udziału w strajkach.Nie miałeś na utrzymaniu starej matki i nie musiałeś z jej powodu znosić cierpliwie, kiedy ci pluli w pysk.Dopiero po jej śmierci mogłem robić, co mi się podoba, i brać albo rzucać pracę.Weźcie na przykład ten raz, kiedy się starałem o pracę konduktora w tramwajach towarzystwa Niles.Zobaczycie, jak wół roboczy dostaje po skórze.Przyjęła mnie największa ich szyszka.Obejrzał mnie od stóp do głów, wypompował pytaniami i dał formularz do wypełnienia.Wypełniłem formularz i zapłaciłem dolara za doktora, od którego kazali mi przynieść świadectwo zdrowia.Potem musiałem pójść do fotografa i zrobić zdjęcie fizjonomii - do galerii przestępców towarzystwa Niles.Poleciał mi na to drugi dolar.W biurze szef bierze ode mnie formularz, świadectwo zdrowia i fotografie i dalej łupi mnie pytaniami.Czy byłem kiedy członkiem związku zawodowego? Ja? Powiedziałem mu naturalnie, że nigdy w życiu.No cóż, zależało mi na tej pracy jak wszyscy diabli.Sklepikarz nie chciał mi już dawać więcej na kredyt, a w domu była matka.Ha, myślę sobie, teraz już nie jest ze mnie prawdziwy konduktor.Wezmę pracę na tylnej platformie, gdzie najłatwiej mogę poznać jakąś ślicznotkę.Nic z tego! Płacisz pan dwa dolary.- Ja ja muszę im dawać dwa dolary.I za co? Za cynowy konduktorski znaczek.A potem jeszcze umundurowanie - dziewiętnaście dolarów i pięćdziesiąt centów, tylko że wszędzie indziej zapłaciłbym piętnaście dolarów.Mieli mi to potrącić z pierwszych miesięcznych zarobków.Poza tym musiałem jeszcze mieć pięć dolarów drobnymi w kieszeni, z moich własnych pieniędzy.Taki był przepis.Pożyczyłem tego piątaka od Toma Donovana, policjanta.I co dalej? Przez dwa tygodnie kazali mi pracować za darmo, przyuczali mnie do zawodu.- No o poznałeś jakąś ślicznotkę? - spytała Saxon żartobliwie.Bert ponuro potrząsnął głową.- Pracowałem tylko miesiąc.Potem zorganizowaliśmy się, ale oni rozpędzili nasz związek na cztery wiatry.- W taki sam sposób rozpędzą was, wszystkich durniów z warsztatów, jeżeli rozpoczniecie strajk - oznajmiła Mary.- Właśnie to wam cały czas tłumaczę - Powiedział Bert.- Nie mamy żadnych widoków na wygraną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]