[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Bądz dzielna, Zedalo - powiedziałam.- Wszystko się ułoży.Popatrzyła na mnie z rozpaczą.- Pani nie rozumie.Chciałam jej powiedzieć więcej, obiecać, że wkrótce będzie wolna, ale za bardzo bym ryzykowała.Nawet to cudowne dziecko mogło być pułapką zastawioną na mnie, żebym się zdradziła.Zmusiłam się do uśmiechu i poklepałam ją po ramieniu.- Jesteśmy tu wszyscy przyjaciółmi.Zajmiemy się tobą.Nie musisz się bać.- Zedalo! - krzyknęła kobieta i zobaczyłam, że dziewczynka zadrżała.Szybko otarła łzy.- Zedalo, po-spiesz się!- Tak, proszę pani! - Jeszcze raz spojrzała na mnie smutno, błagalnie i szybko odeszła.Szczotkowałamodruchowo konia i obserwowałam, jak Mariah ponagla swoich ośmioro małych podopiecznych.Zedala zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa, to było oczywiste.Inni nie.Musiałam odkryć, co widziała.Przerwę na lunch spędziłam z Willem; zjedliśmy do spółki niewielki kawałek żółtego sera, kilkaplastrów szynki i świeży chleb.Wszystko było pyszne.Kiedy tak wygodnie siedzieliśmy sobie wsłońcu, wydawało się niemożliwe, że tu, w samym sercu tego spokojnego miejsca, dzieje się cośzłego.Ale strach w oczach Zedali był prawdziwy, żywy i nie mogłam sobie pozwolić na luksusniezwrócenia uwagi na ból dziecka.- Dziś rano przyszło do stajni kilkoro dzieci - powiedziałam Willowi, jedząc jabłko.Na farmie nierosły jabłonie; pomyślałam, że musieli prowadzić wymianę, żeby kupować owoce.- Dlaczego onenoszą te mundurki?- My wszyscy nosimy mundurki - odparł i też sięgnął po jabłko.- Wiem, ale te kolory.- To po to, żeby odróżnić ich moce - wyjaśnił.- Moce?- To wyjątkowe dzieci - ciągnął bardzo cicho.Utkwił wzrok w odległych drzewach, lecz dojrzałambłysk w jego oczach, surowość, która nie pasowała do tego, co o nim wiedziałam.- Mają specjalneuzdolnienia, są inne niż normalne dzieci.Musimy je chronić i szkolić, żeby je przygotować na koniec.- Koniec?- Koniec cywilizacji.On się zbliża, Lauro.To dlatego tu jesteśmy.Musimy nauczyć się żyć bez tychwszyst-kich rzeczy, które dała nam tak zwana cywilizacja: te zabawki, maszyny, no i zanieczyszczenie.Dzieci pomogą nam przetrwać, a my z kolei uratujemy je i ochronimy przed tymi, którzy chcą jeskrzywdzić.- O! - westchnęłam.To właśnie spodziewałam się usłyszeć, ale nie od Willa, nie od kogoś, kogopolubiłam.- Zdawało mi się, że były trochę wystraszone.Wzruszył lekko ramionami.- Muszą się uczyć.Nie wszystkie lekcje są łatwe.To dla nich dobrze, że są trochę wystraszone -stwierdził.Przełknęłam kawałek chleba, który nagle wydał mi się obrzydliwy, i sięgnęłam po szklankęlemoniady, żeby zabić zły smak w ustach.- Nie podoba mi się straszenie dzieci - oświadczyłam.- Nawet w dobrej sprawie.- Muszą być szkolone.Daj temu spokój, Lauro.Niech się nimi zajmują nauczyciele.- Dobrze.Wgryzałam się w jabłko.Nie było już tak słodkie jak poprzednio.Will jadł dalej w milczeniu, aż talerze i szklanki zrobiły się puste, po czym wstał i się przeciągnął.Przyglądałam mu się, widząc bardzo dokładnie, jak słońce przenika przez jego ubranie i podkreślasilne linie ciała.W pełni zdawałam też sobie sprawę z delikatnej intensywności jego spojrzenia, kiedyodwrócił się do mnie i wyciągnął rękę.Podałam mu swoją.Podniósł mnie i przytulił.Nie wyrywałam się.Była w tym jakaś dziwnanieuchronność, coś rozpoznawalnego, jakbym o tym śniła albo przeżyła to w innym życiu.Spojrzałammu w twarz, w te piękne oczy i poczułam, że spadam w wielką, ziejącą otchłań bez wyjścia.Powinnomnie to przerazić, tymczasem uspokoiło.Jak powrót do domu.Will puścił mnie i się odsunął.Stałam tam jeszcze przez chwilę, patrząc na niego, po czympozbierałam nasze talerze i szklanki.- Odniosę je - zaproponowałam.Nic nie powiedział, nawet nie podziękował.Czułam na sobie jego spojrzenie, ciężkie i gorące, przezcałą drogę do sali jadalnej.Kiedy znów wyszłam na zewnątrz, nigdzie nie dostrzegłam Willa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]