[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To moje prywatne planetarium - powiedział senator, próbując przykucnąć na trawie.Nagle zachwiał się, wyrzucił jedną nogę przed siebie, złapał równowagę w ostatniej chwili i usiadł na ziemi, podkurczając nogi.- Nie może się równać z lotem w przestrzeń, ale mnie to wystarcza.Włączył laser i uniósł go.W wilgotnym morskim powietrzu czerwony promień było wyraźnie widać jeszcze kilkaset stóp nad ziemią.Niemal dotykał gwiazd.- Znam wszystkie konstelacje - powiedział z dumą.- Japońskie, chińskie i zachodnie.Nawet niektóre babilońskie.- To piękne - powiedziała Ram Kikura, która pozwoliła sobie na więcej alkoholu niż to było konieczne, aby wywołać pierwsze efekty.Była rozluźniona, a oczy same się jej zamykały.- Niebo wyglądu tu bardziej po ludzku.Jest bardziej sympatyczne.- Rozumiem cię - powiedziała Karen.Siedziała oparta plecami o Laniera, ich głowy dotykały się.- Gdy byłam dziewczynką, bałam się go.Było takie ogromne.- Rozumiem cię - powiedziała Ram Kikura, naśladując ton Karen i uśmiechając się szeroko.- Moje własne planetarium - powtórzył Kanazawa.- Mogę poruszać promieniem i nikt o tym nie wie.Ich problemy - przesunął laserem po całym nieboskłonie - nie dotyczą mnie.- Westchnął dramatycznie.- Cieszę się z naszego spotkania, Garry, Karen.I z tego, że spotkałem przedstawicielkę kosmosu na prywatnym przyjęciu.Jesteśmy tak odlegli od siebie, jak na rodziców i dzieci.- Kto jest dzieckiem, a kto rodzicem? - zapytała Karen.- Wy jesteście rodzicami - odpowiedziała Ram Kikura.- I dziećmi także - Karen uderzyła głową w głowę Laniera, najpierw słabo, a potem mocniej, jakby chcąc zwrócić na siebie uwagę.- Aj - odezwał się.- Co się stało?- Nic, uderzam sobie, ty stary draniu.- Zachichotała.- Przepraszam, rumowe gadanie.- Uderzaj dalej - zachęcił ją.Ram Kikura splotła dłonie.- Chciałabym bardzo zobaczyć tłumy ziemskich dzieci.Zdrowych i silnych.Uwielbiam patrzeć na dzieci Hexamonu przez okno mieszkania w Axis Euclid.Nie zdecydowaliście się na następne dziecko, Karen.Dlaczego?- Byliśmy zbyt zajęci - odpowiedziała Karen zagryzając dolną wargę.- Jak można nie mieć czasu na dziecko?- Naturalne czy hexamońskie - zapytała Karen.Nie czuła bólu, ale wiedziała, że może w każdej chwili wrócić.- Hexamońskie - odpowiedziała Ram Kikura.- Mój syn Tapi jest bardzo tradycyjny.- Uśmiechnęła się i potrząsnęła głową.- Wkrótce otrzyma ciało.Pójdzie w ślady ojca.Olmy'ego - dodała.- Nie wiedziałem, że masz syna - zdziwił się Lanier.- Ależ tak.Jestem z niego bardzo dumna.Ale nie urodziłam go w tradycyjny sposób.Dzieci są ważne, nawet jeśli są wychowywane w pamięci miejskiej a nie w ciele.Rosną jak kwiaty, popełniają błędy.- I umierają - dodał Lanier, nie otwierając oczu.Karen zesztywniała i odsunęła się od niego na kilka centymetrów.Natychmiast pożałował tych słów.- Na Thistledown też są cmentarze - powiedział unikając spojrzenia Ram Kikury, która nie spuszczała z nich wzroku.- Widziałem je.Columbaraia, dość pretensjonalne nagrobki.Wasi ludzie wiedzieli kiedyś, czym jest śmierć.- Śmierć to błąd - powiedziała Ram Kikura, nieco zdenerwowana.- Śmierć to dopełnienie - sprzeciwił się Lanier.- Śmierć to strata i marnotrawstwo.- Zgadzam się z tym - odezwała się Karen uderzając w niego głową.- Więcej życia.- Robert! - Lanier wycelował palcem w senatora.Kanazawa odpowiedział kierując na niego promyk lasera.- Co, Garry?- Ty rozstrzygnij.Jesteś naturalnym człowiekiem.Nie masz implantów, przeszedłeś tylko terapię popromienną.Została ci nawet blizna.- Wątpliwe świadectwo odwagi.Pomaga mi utrzymać urząd.- Czy śmierć jest dopełnieniem czy marnotrawstwem?- Odbiegliśmy daleko od głównego tematu, czyż nie? - zapytał Kanazawa.- Masz japońskich przodków.Czy Japończycy nie traktują śmierci inaczej? Honorowa śmierć.Śmierć we właściwym momencie.- Czy masz w sobie krew amerykańskich Indian? - zapytał Kanazawa.- Nie.- Wygląda, jakbyś miał.Kiedy ludzie mają umrzeć, ich stosunek do śmierci się zmienia.Przebierają ją, tańczą z nią, kładą czarne szaty i boją się.Nie zgadzam się z Hexamonem w wielu sprawach, ale nie żałuję, że pozwolili nam wybierać.Te groby pochodzą z okresu bezpośrednio po Śmierci.Większość moich wyborców postanowiła żyć dłużej niż normalnie.Niektórzy chcą żyć zawsze.Śmierć nie jest błędem, może nawet być dopełnieniem, ale tylko wtedy, gdy to my wybieramy, nie ona.- Oczywiście - krzyknęła Karen.- Czy wybrałeś wieczne życie? - zapytał Lanier.- Nie.- Dlaczego?- To sprawa osobista.- Przepraszam - powiedziała Karen.- To nie jest przyjemny temat.- Nie.To jest ważne - uspokoił ją Kanazawa.- Nie na tyle osobiste, abym nie mógł o tym mówić.Rumowe gadanie.Nie mogę zapomnieć pewnych rzeczy.Nieprzyjemnych wspomnień.Nie mogę używać talsitu czy pseudo-talsitu, nawet gdybym mógł je zdobyć.Wspomnienia są częścią mnie.Bez nich byłbym kim innym.Wciąż z nimi walczę.Rano budzę się, aby je spotkać.Czasem ciążą mi przez cały dzień.Wiesz, o czym mówię, Garry?- Amen - powiedział Lanier.- Gdy umrę, wspomnienia znikną.Ja też zniknę i ktoś lepszy przyjdzie może na moje miejsce.Będzie znał czas, który przeżyłem, ale będzie umiał wznieść się ponad to.To nie będzie marnotrawstwo.On przyjmie to, czego ja nie mogłem.- Amen - wyszeptał Lanier.- Zgódźmy się, że nie możemy się zgodzić - podsumowała Ram Kikura.- Jest pan cudownym mężczyzną, senatorze.Pańska śmierć będzie wielką stratą.Kanazawa skinął głową, dziękując za komplement.- Nie możemy płakać - kontynuowała Ram Kikura.- Często czujemy to samo.ale my nie wznieśliśmy się ponad nie.Przekroczyliśmy je.Przyjęliśmy je i pozostaliśmy sobą.- Potrząsnęła energicznie głową.- Nie myślę jasno.Rumowe myśli, rumowe gadanie.- Zbyt wiele śmierci widzieliśmy, by móc traktować pojedynczą śmierć obiektywnie.Karen, czy akceptujesz wiek swojego męża?- Nie - powiedziała po namyśle.- Nie nadążam za nią - powiedział Lanier, siląc się na dowcip.Przestała patrzeć na gwiazdy i wbiła wzrok w ziemię.- Nie o to chodzi.Nie chcę cię stracić.Nie chcę też umrzeć razem z tobą.- Przetnijmy ten wrzód, doktorze - znów zażartował Lanier.- Zamknij się - odepchnęła się od niego i wstała.- Mówimy głupoty.- Rumowe gadanie - powiedział Kanazawa ponownie kierując promień lasera w niebo.- In vino yeritas.- To szlachetne, ludzkie - powiedziała Ram Kikura.Karen pobiegła do domu.Lanier wstał, strzepnął trawę ze spodni i poszedł za nią.Stanął w drzwiach jej sypiali i patrzył, jak się rozbierała.- Pamiętam, jak pierwszy raz się kochaliśmy - powiedział.- W odrzutowcu.Lecąc w tubie plazmowej.Z szelestem zdjęła biustonosz.- Potrzebowałem wielu lat, aby cię należycie ocenić.Dopiero gdy się pobraliśmy, gdy pracowaliśmy razem.- Proszę cię, przestań - Karen nie była poirytowana.Stałaś się jak moja ręka - kontynuował.- Byłaś czymś oczywistym.Byliśmy jednym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]