[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Krzepiący widok, nie ma co.Dwie wrogie armie pracujące w zgodzie iharmonii.- Tak.Mam tylko nadzieję, że starczy nam czasu.Devereau pokiwał głową.Nakaz aresztowania dostał dzisiaj rano, dorę-czył go oficer w granatowym, niemal czarnym, mundurze Jednostki Wywia-dowczej Unii, który przybył w obstawie pieszego patrolu Legii Cudzoziem-skiej.Najwyrazniej pogłoski o buncie dotarły już pocztą pantoflową do Na-czelnego Dowództwa.Audził się, że to delegacja z Piątego Maine ze wschod-niego skraju linii Sheridana-Saint Germaina.%7łe chcą jako pierwsi wziąć znich przykład i przyłączyć się do rebelii.Niestety, jak na razie nie było żad-nego odzewu.Popatrzył w prawo, wzdłuż rozległego zakola rzeki.Wyobrażał sobie, żeznajomi oficerowie Unii stoją teraz pośród rysujących się w oddali wy-szczerbionych kikutów zrujnowanych budynków, patrząc na to całe zamie-szanie i zastanawiając się jak długo potrwa ten naiwny buncik Devereau. Potrwa dużo dłużej.jeżeli będziecie mieli jaja, żeby się do nas przyłą-czyć!.Sprawy u pułkownika Wainwrighta wcale nie wyglądały lepiej.Z Rich-mond dotarł nakaz aresztowania go pod zarzutem buntu.Dziś rano Devereau przeprowadził z pułkownikiem Konfederacji krótkąrozmowę za pośrednictwem ich prowizorycznej linii telefonicznej.Wszel-kie nadzieje dotyczące tamtego brzegu rzeki się nie ziściły.Komunikat Wa-inwrighta z apelem o przyłączenie się do powstania albo w ogóle nie dotarłdo innych pułków konfederackich, albo, jak podejrzewał, nie miały one naj-mniejszej ochoty przystępować do walki.Ostatni oddział żołnierzy z Trzydziestego smego przekroczy rzekę dzi-siaj wieczorem i pomoże im okopać się po tej stronie.Aącznie blisko sze-ściuset żołnierzy i oficerów.Nie wystarczy, by stawić czoła potędze brytyj-skiej armii i pułkowi bądz dwóm elitarnej Francuskiej Legii Cudzoziemskiej,która prawdopodobnie przyłączy się do rozgrywki.Devereau podejrzewał, że najstarsi rangą generałowie obu stron zorgani-zowali już dyskretne spotkanie na szczycie i porozumieli się w sprawie stłu-mienia w zarodku tej śmiesznej próby powstańczej.Popatrzył na linie pogłębianych i umacnianych workami z piaskiem orazdrewnianymi podporami okopów.Biegły równolegle do rzeki: od filara mo-stu Williamsburg aż do popękanych i pokrytych sadzą budynków fabrycz-nych Bryson Glue, za którymi Brooklyn zamieniał się w Queens.%7łołnierzepowinni zająć pozycje w tych właśnie fabrykach, to idealny punkt do ostrze-lania ogniem flankowym plaży i nadciągających oddziałów wroga.Ale to tu, na otwartej przestrzeni, na tych pięciuset metrach kwadrato-wych zbombardowanych budynków i lejów po bombach, na tym zrówna-nym z ziemią terenie opadającym ku rzece, właśnie tutaj przybiją łodzie de-santowe, z których jednocześnie opadną rampy, wysypią się żołnierze i na-dejdzie decydujący atak.A to niebezpiecznie blisko tego kruchego kopca z cegieł, w którym znaj-dował się rzekomy wehikuł czasu.Ich pierwszą linię obrony stanowiła granica , długi i prosty okop cią-gnący się od podpory mostu aż do fabryki kleju.Druga linia obrony to pod-kowa , transzeja w kształcie łuku, którą naprędce wykopali wokół leja pobombie z ceglanym kopcem na dnie.Jeżeli podkowa padnie, zostaje jeszcze fort.Wejście do bazy dziewczynwzmocniono pierzeją zbudowaną z worków z piaskiem i podpór, dach two-rzyła kolejna warstwa worków i ziemi.Był to prawdziwy bunkier ze stano-wiskami dla trzech plutonów obsługujących kartaczownice Gatlinga, któreustawiono przy otworach artyleryjskich. To będzie nasz ostatni bastion.jeśli zajdzie taka potrzeba.Odgonił tę myśl uspokajającym uśmiechem.- Utrzymamy pozycje na tyle długo, żebyś uruchomiła wehikuł czasu i na-pisała dla nas zupełnie nową historię, panienko Carter.Jestem pewien, żesię uda.To świetna strefa obronna.dROZDZIAA 68New Wellington rok 2001Na ulicach Wellington roiło się od spalinowych i konnych pojazdów orazuchodzców.Wszyscy zmierzali na południe.Uciekali przed nieuchronną in-wazją.Pogłoski o rozstrzygającej bitwie już od jakiegoś czasu krążyły pokraju.Na głównej ulicy portowego miasta zrobił się zator, powietrze byłogęste od ogłuszającego zgiełku: ludzie wznosili gniewne okrzyki, konie nie-spokojnie parskały, silniki spalinowe charkotały.Po chodnikach z obu stron drogi dreptały setki pieszych dzwigających naplecach i ramionach cały dorobek życia.Liam i reszta stali na ganku sklepuz narzędziami, patrząc na zalew objuczonych ludzi.- Wszyscy uciekają! - mruknął Liam.- O co chodzi? - spytała Sal.- McManus coś ci mówił? - Wypowiedziała tonazwisko, krzywiąc się, jakby właśnie przełknęła coś ohydnego.- Coś wydarzy się w Nowym Jorku - odrzekł Liam.- Kapitan wspominał onowej ofensywie.- Eskalacja wojny? - mruknął z niechęcią Lincoln.- Czy ten zepsuty światnie ma jej dość?- Ale skoro walka rozegra się w Nowym Jorku, to dlaczego wszyscy stąduciekają? To przecież setki kilometrów stąd, prawda?- To nie tak znowu daleko - odpowiedział jej jakiś opryskliwy głos.Odwrócili się i zobaczyli staruszka, który wyszedł ze sklepu za ich ple-cami.Nawet nie usłyszeli, kiedy otworzył drzwi.- Nie słyszeliście plotek?- Plotek? - Liam wzruszył ramionami.- Słyszeliśmy.Anglicy szykują ofen-sywę.Staruszek machnął ręką, jakby usłyszał właśnie nieaktualną plotkę.- Tyle to i moja wnuczka wie, chłoptasiu.Nie, tera gadają już, że do bitkiznowu wypuszczą eksperymentalnych.- Skinął głową na przechodzącychludzi.- Poranne gazety o tym huczały.Jacyś dokerzy przyuważyli na ram-pach wyładowczych gromadę nowych próbówkowców.Liam popatrzył na Sal i pozostałych, nie miał pewności, czy starzec mówio zwiadołowcach, czy o huffalach.- Głupie kretyny! W nosie to mają, wszystko im jedno, jakie klępy tu nanas wypuszczą! Krwiopijcze bestie hodowane do zabijania? Co z tego? Totylko Ameryka, nie? - Gniewnie potrząsnął głową.- Już i tak zalali próbów-kowcami cały kraj, wszystkie farmy, wszystkie fabryki.a tera wymyślili segeniki hodowane i szkolone do zabijania.Nie dziwota, że wszyscy trzęsąportkami.Boją się drugiego Preston Peak.- Wskazał głową zatłoczoną ulicę.- Doba nie minie, a to miejsce zamieni się w wymarłe miasto.Tera będę mu-siał zabić mój sklepik dechami, żeby mi się szabrowniki do zapasów nie do-brali, i chyba sam ruszę na południe.Zostanę tam, aż powyłapują wszystkiepotwory i wsadzą je nazad do klatek.Bóg wie, co to będzie.nie chcę byćjedynym głupcem w mieście i czekać, aż znowu stracą nad nim kontrolę.- Słusznie - odparł Liam, potakując głową.- Ale, ale.- Starzec spochmurniał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]