[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Siedzi przecież w stajni, ale w Chiwie.*Powiedziano kiedyś: człowiek posiada dwa skarby, rozum oraz sło­wo.Z pierwszego korzysta sam, dzięki drugiemu przynosi korzyść in­nym.Skorzystaj zatem, o myślący, z pierwszej skarbnicy, by dopowiedzieć to, czego we śnie Ezop wyjaśnić nie zdążył.Kim jest ten chodzący wio­sną na czterech nogach, latem na dwóch, zaś na trzech późną jesienią?W OBCEJ SKÓRZEOpowieść piąta o bolesnej przygodziefałszywego poganiacza bydląt,a także o nieoczekiwanym spotkaniu z szajką opryszkówgadających różnymi językamiGość człowieka skąpego zabezpieczony jest przed niestrawnością, gość wielkiego pana - przed nadmiarem spokoju.Nic przeto dziwnego, że niedobre przeczucie ogarnęło Hodżę Nasreddina, gdy następnego popołudnia chan Kokandu zatrzymał go przy sobie, pozostałym goś­ciom nakazując wynosić się czym prędzej z pałacu.- Słyszałeś kiedykolwiek o Harunie ar-Raszidzie, władco Osłakłapoucha? Wiesz, kim był ów kalif bagdadzki? - zapytał mędrca, gdy już pozostali sami.- Wiem, o dostojny.Sławnym kalifem z dynastii Abbasydów.Opie­kunem sztuki i nauki w państwie perskim.Ojcem szczodrobliwym, dbającym o los uczonych i poetów.Monarchą opiewanym w dziesięciu ty­siącach rymowanych kasyd i cudownych legend - odpowiedział Hodża Nasreddin od razu domyślając się, o co chanowi chodzi: Z rozmów zasłyszanych w pałacowych przedsionkach wiedział doskonale, że władca kokandzki od dawna na dnie serca hodował słabostkę, dziwaczne ma­rzenie.Pragnął, aby przyszłe pokolenia uznały go za nowego Haruna ar-Raszida.Haruna ar-Raszida krainy zamieszkałej przez plemiona Uzbeków i Tadżyków.- A czy wiesz, człowieku o głowie uczonego, że Harun ar-Raszid w ubogim przebraniu wędrował po swoim państwie od wioski do wioski, od miasta do miasta i nasłuchiwał nie rozpoznany, co jego lud głosi, czym żyje, jakie kłopoty i troski gryzą go codziennie? A gdybym i ja uczynił podobnie? Nie jestem wszakże gorszy od sławnego kalifa z Bag­dadu.Co sądzisz o nocnej wycieczce, władco Oslakłapoucha? Niezły pomysł, prawda? Przygotuj się, będziesz mi dzisiaj towarzyszyć w wy­prawie do miasta.W mizernym stroju i na piechotę.- Harun ar-Raszid był władcą sprawiedliwym, szanowanym i lubia­nym przez swoich poddanych - Hodża zadumał się.- Ty musisz się do­brze przebrać, panie.I jeszcze jedno.Wiedz, że prawdę trzeba umieć wysłuchać do końca, nawet jeśli nie jest najmilsza dla ucha.A to nie każdy potrafi.- Phi, o to niech cię już głowa nie boli, ja wszystko potrafię - chan Kokandu spojrzał z góry na mędrca i wydął lekceważąco wargi.- Prze­bierajmy się zatem, bo szkoda czasu.Mógł Harun ar-Raszid wędrować pośród prostego ludu, mogę i ja.Jestem przecież równie światłym władcą, jeśli nie większym od bagdadzkiego kalifa.- Ile razy by człowiek nie powtarzał “chałwa, chałwa", w gębie przez to bardziej mu słodko nie będzie.Uczynki świadczą bowiem o ludziach, a nie puste słowa - rzekł półgłosem mędrzec bucharski.- Co tam znów mruczysz pod nosem? Widzę, człowieku włóczący się po świecie, że nie jesteś zachwycony moim oraz Haruna ar-Raszida po­mysłem.Dlaczego? Czyżby strach cię nagle obleciał? Nie dziwię się, mężczyzna bojaźliwy nawet na widok świętojańskiego robaczka zaczy­na wrzeszczeć o pożarze - zachichotał władca Kokandu, naciągając na ramiona wypłowiały czapan poganiacza bydląt.- Panie wielki, a nie lepiej ten spacer odłożyć do jutra?- Dlaczego?- Do rana, panie wielki, może się rozmyślisz i zmienisz plany.Bo, nie ukrywam, boję się nieco, ale nie o moja, lecz o twoja skórę.- Przesadzasz, władco Osłakłapoucha.I straszliwie marudzisz.Wi­dzisz, zmierzch ogarnął już ziemię całkowicie.W ciemnościach i w przebraniu nikt nas nie rozpozna.Zresztą, w moim towarzystwie nie musisz się niczego obawiać.“Obyś się w koniec języka ugryzł, bo ja wcale nic jestem tego taki pe­wny" - pomyślał sobie Hodża Nasreddin, ale nie odpowiedział ani słó­wka.Wolał nie drażnić zbytecznie pyszałkowatego chana.Po kilkunastu minutach z bocznej furty pałacowego ogrodzenia wy­sunęły się dwa cienie i nie zauważone przez nikogo pomaszerowały mrocznymi uliczkami w kierunku głównego bazaru.Gdzieś tam w środ­ku miasta obydwaj poszukiwacze szarych trosk spodziewali się odnaleźć ludzi wypoczywających i plotkujących po trudach pracowitego dnia.Szli długo.Minęli wysokie mury medresy tonące w ciemnościach, po­tem minęli kwartał zamieszkany przez dostojników dworskich, potem minęli kwartał kupiecki.Przystanęli dopiero przed skromną herbaciar­nią, odwiedzaną głównie przez najuboższych mieszkańców Kokandu.Nosiwodów, garncarzy, kowali, siodlarzy, pomocników tkaczy, paste­rzy, poganiaczy koni i wielbłądów, a również przewodników karawan, przybyłych do stolicy chanatu z rozmaitych stron świata [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl