[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Także wielu z was – przeszył ich badawczym spojrzeniem – uległo tym mitom.Mimo pracy ideologicznej i wysiłków, których nie szczędziły wasze władze zwierzchnie, niektórzy z tu zgromadzonych ustawili choinki już dzisiaj, zamiast na nowy rok.Kilkunastu działaczy poczerwieniało i spuściło głowy.Przewodniczący gminnej komórki Podstawowej Organizacji Partyjnej sprawnie zaczął rozdzielać kartki i wieczne pióra.– Piszcie samokrytykę, sukinsyny – szepnął.Gość spojrzał na nich odrobinę życzliwiej.– Określone faszystowskie elementy antysocjalistyczne, podżegane do działań przez międzynarodowych imperialistów, z całą pewnością zechcą wykorzystać dzisiejszą okazję, by siać zamęt i odrywać myśli klasy robotniczo-chłopskiej od zbliżającego się Nowego Roku – podjął przemówienie.– Dlatego naszym zadaniem będzie postawić tamę ich wywrotowej działalności.Przypuszczalnie tej nocy może pojawić się we wsi mężczyzna w przebraniu tak zwanego Świętego Mikołaja.Naszym zadaniem będzie ujęcie go i przekazanie odpowiednim organom, które wykryją jego międzynarodowe powiązania.Dni krwiopijców kapitalistycznych są policzone!Instruktor z powiatu powstał z miejsca.– Nasi przyjaciele ze Związku Radzieckiego wspaniałomyślnie przydzielili nam sprzęt zmechanizowany i trzydziestu żołnierzy z wojsk desantowych.Oto plan osady i proponowana obsada posterunków – rozwinął na ścianie mapę.– Kuźwa, ale ziąb – mruknął instruktor.Szmaragdów tylko prychnął.– Jaki tam ziąb? – syknął.– U nas na Syberii bywa zimno! Tu zaledwie dwanaście stopni mrozu.Zaczaili się za cmentarnym murem.Mieli przed sobą szosę prowadzącą na Chełm.Księżyc w pełni oświetlał wszystko swoim ponurym i jakby nierzeczywistym blaskiem.Na niebie pojawiła się już pierwsza gwiazda.Z dalekich Wojsławic wiatr niósł ludzkie głosy.Po domach właśnie dzielono się opłatkiem i śpiewano kolędy.Radzieccy spadochroniarze czuwali opodal, patrząc ponuro w przestrzeń.Mongolskie rysy, oczy jak szparki, dłonie zaciśnięte na kolbach karabinów.Ci ludzie nie cofną się przed niczym.– Nie powiedzieliście, towarzyszu, wszystkiego – zagadnął Szmaragdowa gminny sekretarz.Rosjanin spojrzał na niego pochmurnie.– Wiecie wszystko, co wystarczy do wykonania zadania – burknął.– Macie go tylko złapać.Resztą zajmiemy się w Moskwie.– Czterdzieści lat temu ludzie mówili, że odwiedził wieś prawdziwy Święty Mikołaj.– Towarzyszu, powinniście poczytać pracę towarzysza Józefa Stalina „Krytyczny osąd zabobonów religijnych” – twarz przybysza stężała.Nie odważyli się pisnąć już ani słowa.Kilka kilometrów dalej Święty Mikołaj pędził przecinką przez las.Nieoczekiwanie spomiędzy ośnieżonych krzaków wyjechał na brązowej klaczy jakiś typ.O kurczę, hitlerowiec – pomyślał Mikołaj na widok czarnej kurtki, ale zaraz rozpoznał Jakuba.Odetchnął z ulgą.Wigilia w doborowej jednostce SS była wspomnieniem, do którego niechętnie wracał.Co go wtedy podkusiło, żeby tam wdepnąć? Ci durni esesmani wzięli go za zamaskowanego Żyda i nie chcieli uwierzyć, że jest Grekiem z Myry.A przecież udało się wtedy zwiać i to nawet w jednym kawałku.Ściągnął lejce, a cztery renifery zahamowały.Wędrowycz zeskoczył z konia.– Witaj, Mikołaju – powiedział poważnie.– Kubuś, a właściwie teraz to już Jakub.– We własnej osobie.– Dlaczego mnie zatrzymałeś? Coś się stało?– Pewnie wiesz, jaka jest sytuacja? – zagadnął egzorcysta.– Komuniści nas podbili.Mówiąc obrazowo „we wsi moskal stoi”.– A więc jednak w końcu nauczyłeś się czytać – uśmiechnął się Święty.– Nie musiałem nic czytać, w radio Wolna Europa takie wierszyki nadają.Mikołaju, nie jedź dziś do Wojsławic – spoważniał.– Przygotowali zasadzkę.– Na mnie? – zmartwił się.– A jakże.– Wybacz, ale muszę jechać.Dzieci na mnie czekają i dorośli też.Obowiązek wzywa.– Kurde – mruknął Jakub, ale nie zdecydował się użyć siły przeciw Świętemu.Wyjął z kieszeni mapę sztabową, jeszcze ze starych, dobrych, partyzanckich czasów.– No dobra – powiedział.– Jeśli tak stawiasz sprawę, to trudno.Ale popatrz na plan.Siedzą tu, i tu, i tu.Zaznaczał ołówkiem stanowiska.– Jedyna szansa, by się przemknąć – postukał obsadką, – przez łąki koło bagienka.– Zauważą ci spod cmentarza – trzeźwo ocenił Święty.– Są za blisko.– Odwrócę ich uwagę – obiecał egzorcysta.– Siadaj na moją klacz, a ja wezmę sanki.Poczekaj jakieś pół godziny i jedź prosto do wsi.– Dobra – Mikołaj zsiadł z kozła.Jakub dźwignął z kulbaki worek z czymś ciężkim, a na to miejsce zawiesił wór z prezentami.Podsadził Mikołaja do strzemienia.Dwadzieścia minut później na posterunku pod cmentarzem towarzysz Szmaragdów uniósł głowę.– Słyszycie? – zapytał.W powietrzu niósł się dźwięk srebrnych dzwonków.– Jedzie – mruknął gminny sekretarz, przeładowując pistolet.– Pamiętajcie: w miarę możliwości brać drania żywcem – wydał dyspozycje Rosjanin.W bladej, księżycowej, poświacie na zaśnieżonej drodze pojawiły się sanie.– Zaprzężone w renifery – szepnął instruktor z powiatu.– Wielkie mecyje! – parsknął Szmaragdów.– Z ZOO pewnie ukradł.Sołdaci poderwali się na równe nogi.– Przeskoczcie szosę i zajdźcie go od tyłu.Tichomnow, radiostacja, wezwij pozostałe posterunki.– Tak jest!– No to mamy ptaszka – mruknął Rosjanin.– Dwadzieścia lat na dziada poluję.W pierod!Poderwali się z rowu i ruszyli biegiem w stronę sań.Droga była wąska, nie zdoła wykręcić, nie ucieknie.– Kurczę, dlaczego ten Mikołaj jest ubrany na czarno? – zdziwił się w duchu gminny sekretarz.Postać na sankach uniosła pepeszę.– Padnij! – wrzasnął Szmaragdów, ale już było za późno.Seria głucho zadudniła i po chwili wróciła odbita echem.– Ognia!!! – zawył kuląc się w rowie.Bojcy przyczajeni po drugiej stronie drogi zaczęli strzelać.Domniemany Święty zeskoczył w śnieg i kryjąc się za burtą sań wyciągnął z torby pięć granatów.Opodal ryknął silnik czołgu.Pozostali czerwonoarmiści spieszyli z pomocą.I nagle, jak na złość, zaczął z nieba walić gęsty śnieg.W ciągu kilku minut biały tuman zasnuł wszystko.Rosjanin zaklął paskudnie i ruszył po omacku w kierunku sań.Potknął się o leżącego na szosie instruktora z powiatu.Dygnitarz trzymał się za przestrzelone udo i jęczał cicho.– Spokojnie, do wesela się zagoi.– Jestem już żonaty – jęknął urzędnik.– Zaraz po ciebie wrócę, muszę zobaczyć co z innymi.Kilka metrów dalej natknął się na gminnego sekretarza.Ten także żył, był tylko niegroźnie ranny w ramię.– Kurde, co to było? – zapytał zdumiony.– Jak to co? Imperialistyczna faszystowska pułapka – burknął Rosjanin.– A wam co się wydaje, że siły klerykalne to tylko ideologicznie ludzi rozmiękczają? W każdej plebanii, jeśli dobrze poszukać, znajdzie się radiostacja, dynamit, karabin maszynowy.Walka z religią jest walką o przetrwanie komunistycznego społeczeństwa.O, sam zobacz.Za Świętego Mikołaja się przebrał, a karabin na wszelki wypadek miał.Chwilę później dotarł do sań.Cztery renifery zginęły podczas wymiany ognia.Zapalił latarkę i oświetlał je po kolei.Nos jednego był nienaturalnie czerwony.– A jednak – mruknął.Przy saniach tłoczyli się spadochroniarze.Bagnety w dłoniach połyskiwały ponuro.– Nie ma śladu, towarzyszu Szmaragdów – zameldował jeden z nich.– Uciekł.– Daleko nie uszedł – twarz Rosjanina rozciągnęła się we wrednym uśmiechu.– Dopadniemy go we wiosce.Święty Mikołaj pchnął rozklekotane nieco drzwi i wszedł do ciepłego wnętrza chaty.To już ostatnia.Odwali obowiązki i będzie mógł wracać do siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]