[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czując za sobąścigające widma, wierzchowiec rwał po grobli w karkołomnym cwale.***Bernie Hofmeier, niziołek, farmer z Hirundum, uniósł kędzierzawą głowę,wsłuchując się w daleki odgłos gromu.- Niebezpieczna rzecz - powiedział - taka burza bez deszczu.Rypnie gdzieśpiorun i pożar gotowy.- Trochę deszczu by się zdało - westchnął Jaskier, dokręcając kołki lutni - bopowietrze takie, że nożem można krajać.Koszula się klei do grzbietu, komary tną.Ale chyba to się rozejdzie po kościach.Krążyła burza, krążyła, ale od jakiegoś czasubłyska się gdzieś na północy.Chyba nad morzem.- Wali w Thanedd - potwierdził niziołek.- To najwyższy punkt w okolicy.Tawieża na wyspie, Tor Lara, cholernie ściąga pioruny.W czasie porządnej nawałnicywygląda tak, jakby stała w ogniu.Aż dziw bierze, że się nie rozleci.- To magia - stwierdził z przekonaniem trubadur.-Wszystko na Thanedd jestmagiczne, nawet sama skała.A czarodzieje nie lękają się piorunów.Co ja mówię!Czy wiesz, Bernie, że oni potrafią łapać pioruny?- A jużci! Ażesz, Jaskier.- Niech mnie grom.- poeta urwał, niespokojnie spojrzał na niebo.- Niechmnie gęś kopnie, jeśli kłamię.Powiadam ci, Hofmeier, magicy łapią pioruny.Nawłasne oczy widziałem.Stary Gorazd, ten, którego pózniej zabili na WzgórzuSodden, złapał kiedyś piorun na moich oczach.Wziął długaśny kawał drutu, jedenkoniec uczepił na czubku swej wieży, drugi zaś.- Drugi koniec drutu trza by w butlę włożyć - zapiszczał nagle kręcący się poganku syn Hofmeiera, malutki niziołek z czupryną gęstą i kręconą jak baranie runo.-W szklany gąsior, taki, w jakim tatko wino pędzą.Pierun po drucie do gąsiorasmyknie.- Do domu, Franklin! - wrzasnął farmer.- Do łóżka, spać, ale już! Wnet północ,a jutro pracować trza! A niech no ja cię schwycę, gdy w czas burzy koło gąsiorówalbo drutów majdrujesz, będzie rzemień w robocie! Dwie niedziele na dupie nieusiedzisz! Petunia, wezże go stąd! A nam jeszcze piwa przynieś!- Wystarczy wam - powiedziała gniewnie Petunia Hofmeier, zabierając syna zganku.- Dość już wyżłopaliście.- Nie gderaj.Tylko patrzeć, jak wiedzmin wróci.Godzi się gościa poczęstować.- Gdy wiedzmin wróci, przyniosę.Dla niego.- Ot, skąpa baba - burknął Hofmeier, ale tak, by żona nie dosłyszała.- Cała jejswojacina, Biberveldtowie z Aąki, co do jednego kutwa w kutwę i na kutwie jezdzi.Awiedzmina coś długo nie widać.Jak poszedł nad stawy, tak przepadł.Dziwny z niegoczłek.Widziałeś, jak z wieczora na dziewczynki patrzał, na Cinię i Tangerinkę, gdysię na podwórzu bawiły? Dziwny miał wzrok.A teraz.Oprzeć się nie mogęwrażeniu, że poszedł, by sam być.A u mnie gościnę przyjął, bo moja farma nauboczu, z dala od innych.Ty go lepiej znasz, Jaskier, powiedz.- Znam go? - poeta zabił komara na karku, zabrzdąkał na lutni, wpatrzony wczarne sylwetki wierzb nad stawem.- Nie, Bernie.Nie znam.Myślę, że nikt go niezna.Ale coś się z nim dzieje, widzę to.Po co on tu przyjechał, do Hirundum? %7łebybyć bliżej wyspy Thanedd? A gdy wczoraj zaproponowałem mu wspólną jazdę doGors Ve-len, skąd Thanedd widać, odmówił bez namysłu.Co go tu trzyma? Daliściemu jakieś intratne zlecenia?- Gdzie tam - mruknął niziołek.- Szczerze powiem, wcale nie wierzę, żeby tunaprawdę jakiś potwór był.Tego dzieciaka, co w stawie utonął, mógł kurcz chwycić.Ale zaraz wszyscy w krzyk, że to utopiec albo kikimora i że trzeba wiedzminawezwać.A pieniądze to mu takie nikczemne obiecali, że aż wstyd.A on co? Trzynoce po groblach łazi, w dzień śpi albo siedzi bez słowa, jak chochoł, na dzieciakipatrzy, na dom.Dziwne.Rzekłbym, osobliwe.- Dobrze rzekłbyś.Błysnęła błyskawica, oświetlając obejście i zabudowania farmy.Na momentzalśniły bielą ruiny elfiego pałacyku na końcu grobli.Po chwili nad sadami przetoczyłsię gruchot gromu.Zerwał się gwałtowny wiatr, drzewa i trzciny nad stawemzaszumiały i przygięły się, lustro wody zmarszczyło się i zmatowiało, najeżyłopostawionymi sztorcem liśćmi nenufarów.- Idzie jednak burza ku nam - farmer popatrzył w niebo.- Może ją magicyczarami odegnali od wyspy? Na Thanedd zjechało ich pono ze dwie setki.Jakmyślisz, Jaskier, nad czym oni tam będą radzić, na tym ich zjezdzie? Będzie z tegoco dobrego?- Dla nas? Wątpię - trubadur pociągnął kciukiem po strunach lutni.- Te zjazdyto zwykle rewia mody, plotki, okazja do obmów i wewnętrznych przepychanek.Kłótnie o to, czy upowszechniać magię, czy ją elitaryzować.Awantury pomiędzy tymi,którzy służą królom, i tymi, którzy wolą z daleka wywierać na królów presję.- Ha - powiedział Bernie Hofmeier.- Coś mi się tedy widzi, że w czasie tegozjazdu będzie na Thanedd łyskać a grzmieć nie gorzej niż w czas burzy.- Możliwe.Ale co to nas obchodzi?- Ciebie nic - rzekł ponuro niziołek.- Bo ty jeno na lutni brzdąkasz i piejesz.Patrzysz na świat dokoła i tylko rymy widzisz i nuty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]