[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Travis nie zdołał dostrzec żadnych otworów.Zastanawiał się nad tym, w jaki sposób zbadać, czy w dalszej części wież nie ma drzwi.Mgła i informacja przekazana przez Nalik'ideyu sprawiły, że stał się podejrzliwy.Gdyby znalazł się na otwartej przestrzeni, stałby się dobrym celem dla czegoś lub kogoś, kto mógł stać w głęboko umieszczonych framugach okien.Ciszę przerwał huk.Travis podskoczył, wykonując półobrót z nożem w ręce.Bum-bum.Drugie ciężkie uderzenie, potem powtórzone przez narastające echa.Kaydessa podniosła głowę do góry i zawołała.Jej głos brzmiał donośnie, jakby wzmocniły go ściany doliny.Następnie gwizdnęła, tak samo jak wtedy, gdy napotkali niby-małpę, i podbiegła, aby schwytać Travisa za rękaw, z rozentuzjazmowaną twarzą.- Mój lud! Chodź, to mój lud!Pociągnęła go, a potem puściła się biegiem, pędząc bez obawy dookoła podstawy jednej z wież.Travis biegł za nią, obawiając się, że może ją zgubić we mgle.Trzy wieże, kolejny fragment otwartego chodnika i nagle mgła podniosła się, pokazując im drugie rzeźbione przejście w odległości mniejszej niż sto jardów przed nimi.Wydawało się, że huk ciągnie Kaydessę i Travis nie mógł zrobić nic innego, jak tylko podążać za nią.Kojoty truchtały teraz obok niego.8Przeszli przez ostatnią szeroką zaporę mgły i weszli na dziki teren porośnięty wysokimi trawami i zaroślami.Travis usłyszał, że kojoty wydają ostrzegawcze dźwięki, lecz było już za późno.Znikąd nadleciała skórzana pętla i owinęła się wokół piersi, przyciskając jego ramiona ciasno do tułowia, ścinając go z nóg szarpnięciem i ciągnąc następnie bezradnego po ziemi za galopującym koniem.Śniady dżygit podskoczył do góry, by uderzyć w głowę konia.Travis kopał bezowocnie, usiłując stanąć z powrotem na nogi, kiedy koń stanął dęba i usiłował się wyrwać spod kontroli krzyczącego jeźdźca.Podczas całej tej szarpaniny Apacz słyszał, jak Kaydessa piskliwie wykrzykuje słowa, których nie mógł zrozumieć.Travis klęczał, kaszląc od kurzu i napinając mięśnie, by poluzować lasso.Kojoty przemykały po jego obu stronach, warcząc buntowniczo i rzucając się w przód i w tył, by nie stanowił łatwego celu dla wroga.Pobudzone tym konie rzucały się tak, że dosiadający ich jeźdźcy nie mogli użyć ani lin, ani noży.Wtedy Kaydessa wbiegła pomiędzy dwa wierzchowce, zbliżyła się do Travisa i złapała pętlę obok niego.Twardy, pleciony rzemień rozluźnił się i Apacz mógł wreszcie zaczerpnąć tchu pełną piersią.Dziewczyna nadal krzyczała.Najwyraźniej komuś wymyślała.Travisowi udało się stanąć na nogi w chwili, gdy jeździec, który schwytał go na lasso, zapanował wreszcie nad swym wierzchowcem i zeskoczył na ziemię.Trzymając linę, mężczyzna szybko zbliżał się do nich, tak jak Travis ongiś na dzikich terenach Arizony podchodziłby do zdenerwowanego, nieokiełznanego konia.Mongoł był nieco niższy od Apacza, miał młodą twarz, mimo Opadających wąsów otaczających jego usta czarnymi kosmykami.Nosił spodnie włożone w wysokie czerwone buty i luźną filcową kurtkę ozdobioną tym samym wyszukanym haftem, jaki Travis widział na kurtce Kaydessy.Na głowie, mimo gorąca, miał kapelusz z szerokim futrzanym lamowaniem i na nim również znajdowały się delikatne szkarłatne i złote wzory.Nadal trzymając lasso, Mongoł podszedł do Kaydessy i stał.Przez chwilę lustrował ją od stóp do głów, zanim zadał pytanie.Szarpnęła niecierpliwie liną.Kojoty warknęły, lecz Apacz pomyślał, że zwierzęta nie sygnalizują już bezpośredniego zagrożenia.- To mój brat Hulagur - przedstawiła śniadolicego mężczyznę Kaydessa, odwracając głowę.- Nie mówi twoim językiem.Hulagur nie tylko nie rozumiał, był też niecierpliwy.Szarpnął liną tak nagle, że Travis niemal upadł.Wówczas Kaydessa pociągnęła lasso równie zawzięcie w drugim kierunku i wybuchnęła coraz głośniejszym potokiem słów, który sprawił, że pozostali mężczyźni podeszli bliżej.Travis napiął ramiona, a dzięki interwencji Kaydessy uścisk lassa rozluźnił się znowu.Przyglądał się badawczo tatarskim banitom.Oprócz Hulagura było ich pięciu, szczupłych mężczyzn o twardych rysach twarzy, wąskich oczach, w poszarpanych trzyczęściowych ubraniach połatanych kawałkami skóry.Oprócz mieczy o zakrzywionych klingach ich uzbrojenie stanowiły łuki - każdy miał dwa, długi i nieco krótszy.Jeden z jeźdźców trzymał lancę, a długie pasma wełnistych włosów spływały poniżej jej grotu.Travis widział w nich budzących grozę barbarzyńskich wojowników, ale pomyślał, że w bezpośredniej walce Apacze mogliby nie tylko śmiało stanąć z Mongołami do pojedynku, lecz z powodzeniem ich pokonać.Apacze nigdy nie byli zapalczywymi, spragnionymi wojennej chwały wojownikami jak Czejenowie, Siuksowie czy Komancze z otwartych równin
[ Pobierz całość w formacie PDF ]