[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wiem, co bym poczęła bez niego.Mimo że tak go przygnębiało, gdy jakiś mężczyzna.Już jako małego chłopca.Kiedyś (ale wtedy był już większy) próbował zabić biednego Waihusiwę.a może był to Popě.tylko dlatego, że miałam go od czasu do czasu.Nigdy nie zdołałam mu wytłumaczyć, że u cywilizowanych ludzi to rzecz przyzwoita.Szaleństwo jest zaraźliwe, jak sądzę.W każdym razie John przejął to od Indian.Bo oczywiście stale wśród nich przebywał.Mimo że oni byli dla niego tacy źli i nie pozwalali mu robić wszystkiego, co robili inni chłopcy.W gruncie rzeczy to nawet dobrze, bo w ten sposób łatwiej mi było trochę go ukształtować.A nie masz pojęcia, jakie to jest trudne.Tylu rzeczy nie wie; te sprawy nie należały do moich zadań.Na przykład kiedy dziecko pyta, jak działa helikopter albo kto stworzył świat, to cóż mu odpowiesz, jeśli jesteś betą i zawsze pracowałaś w dziale zapładniania? Cóż mu odpowiesz?ROZDZIAŁ ÓSMYPo podwórku, w kurzu i pośród śmieci (teraz były cztery psy) Bernard i John spacerowali z wolna tam i z powrotem.- Jest mi tak trudno to pojąć mówił Bernard - odtworzyć to sobie.Tak jakbyśmy żyli na dwu różnych planetach, w różnych epokach.Matka, cały ten brud, bogowie, starość, choroby.- Potrząsnął głową.- To wprost niepojęte.Nie pojmę, dopóki mi nie wyjaśnisz.- Wyjaśnię co?- To- wskazał osadę.- To - wskazał mały domek za wsią.- Wszystko.Całe twoje życie.- Ale o czymże tu mówić?- O wszystkim, od samego początku.Dokąd tylko zdołasz sięgnąć pamięcią.- Dokąd zdołam sięgnąć pamięcią - John zmarszczył brwi.Zapadła długa chwila milczenia.Było bardzo gorąco.Zjedli mnóstwo placków i słodkiej kukurydzy.Linda powiedziała: „Chodź, dziecinko, się położyć”.Leżeli razem na dużym łóżku.„Zaśpiewaj mi”, i Linda zaśpiewała.Zaśpiewała: „Ten kto bakterie tępić chce, czystą ma wannę i wc”, oraz: „Śpij, bobasku mój kochany, wnet będziesz wybutlowany”.Jej głos brzmiał coraz ciszej i ciszej.Nagły głośny hałas wyrwał go ze snu.Obok łóżka stał mężczyzna, ogromny, przerażający.Mówił coś do Lindy, a ona się śmiała.Podciągnęła koc aż pod brodę, a mężczyzna ściągał go w dół.Włosy mężczyzny przypominały dwie czarne liny, a jego ramię otaczała piękna srebrna bransoleta wysadzana niebieskimi kamieniami.Podobała mu się ta bransoleta, mimo to był jednak przestraszony; ukrył buzię w ramionach Lindy.Objęła go i poczuł się bezpieczniej.W owym języku, którego zbyt dobrze nie rozumiał, Linda powiedziała do mężczyzny: „Nie przy Johnie”.Mężczyzna spojrzał na niego, potem na Lindę i wypowiedział kilka słów cichym głosem.Linda odrzekła: „Nie”.Ale mężczyzna przechylił się ku niemu przez łóżko, a twarz miał ogromną, straszną; czarne liny włosów dotykały koca.„Nie”, powiedziała powtórnie Linda i poczuł, że jej ręce objęły go mocniej.„,Nie, nie!” Mężczyzna jednakże chwycił go za ramię, zabolało.Zaczął wrzeszczeć.Mężczyzna złapał go za drugą rękę i uniósł w górę.Linda ciągle go trzymała, powtarzając: „Nie, nie”.Mężczyzna rzucił gniewnie kilka słów i nagle ręce przestały go obejmować.„Linda, Linda”.Kopał, wierzgał, ale mężczyzna poniósł go do drzwi, otwarł je, posadził go na podłodze na środku sąsiedniego pokoju i wyszedł, zamykając drzwi za sobą.On zaś wstał, podbiegł do drzwi.Stając na palcach mógł z trudem dosięgnąć drewnianego rygla.Uniósł go i pchnął drzwi, te jednak nie otwarły się.„Linda”, krzyczał.Nie odpowiadała.Przypomina sobie obszerne mroczne pomieszczenie i duże drewniane przedmioty z przymocowanymi do nich grubymi nićmi; wokół tych przedmiotów stało wiele kobiet - robią koce, powiedziała Linda.Poleciła mu usiąść w rogu izby wśród innych dzieci, a sama poszła pomagać kobietom.Przez długi czas bawił się z tamtymi chłopcami.Nagle ludzie zaczęli coś mówić bardzo głośno, kobiety popychały Lindę, a ona płakała.Skierowała się w stronę drzwi; on pobiegł za nią.Zapytał, dlaczego tamci się złoszczą.„Bo coś zepsułam”, powiedziała.Potem sama się rozzłościła.„,Skąd miałam wiedzieć, jak robi się to ich obrzydliwe tkactwo?”, wołała.„Wstrętne dzikusy”.Zapytał, co to są dzikusy.Kiedy wrócili do domu, pod drzwiami czekał Popě, a on wszedł za nimi.Popě miał ze sobą dużą tykwę pełną cieczy, która wyglądem przypominała wodę, tyle że to nie była woda, lecz coś o brzydkim zapachu, co piekło w język i przyprawiało o kaszel.Linda upiła trochę, potem Popě upił, potem Linda dużo się śmiała i bardzo głośno mówiła; a potem ona i Popě wyszli do sąsiedniego pokoju.Gdy Popě poszedł, on wślizgnął się do pokoju.Linda leżała w łóżku i spała tak twardo, że nie mógł jej dobudzić.Popě przychodził często.Powiedział, że płyn w tykwie nazywa się meskal, ale Linda twierdziła, że powinien się nazywać soma, tyle że po nim człowiek czuje się źle następnego dnia.Nienawidził Popě.Nienawidził ich wszystkich - wszystkich mężczyzn, którzy odwiedzali Lindę.Jednego popołudnia, gdy bawił się z dziećmi - pamięta, że było zimno, a w górach leżał śnieg - wrócił do domu i usłyszał rozwścieczone głosy w sypialni.Głosy były kobiece i wypowiadały słowa, których nie rozumiał; wiedział jednak, że były to okropne słowa.I nagle: bach, coś upadło; usłyszał drepczących spiesznie ludzi, nowe bach!, a potem odgłos jak podczas okładania muła, tylko mniej suchy; potem rozległ się krzyk Lindy.„Och, przestańcie, dosyć”, wołała.Wbiegł do izby.Były tam trzy kobiety w narzuconych na ramiona ciemnych kocach.Linda leżała na łóżku.Jedna z kobiet przytrzymywała jej ręce.Druga leżała w poprzek jej nóg, tak by nie mogła kopać.Trzecia okładała ją biczem.Raz, drugi, trzeci; za każdym razem Linda krzyczała.Płacząc ciągnął za frędzle koca tej kobiety.„Proszę, proszę.” Wolną ręką odsunęła go na bok.Bicz spadł znowu i Linda znów zawyła.Uczepił się ogromnej dłoni i ze wszystkich sił wbił w nią zęby.Krzyknęła, wyrwała rękę i popchnęła go tak mocno, że upadł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]