[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie szczędził też słów podzięki tym, którzy składali mu życzenia, a wołającym: Boże, chroń króla! mówił: Boże, chroń was wszystkich! i dodawał, iż dziękuje im z ca-łego serca.Dobre słowa i wymowne gesty króla budziły w jego ludzie radosny zapał.Na Fenchurch Street pięknie i bogato przystrojone dziecię wystąpiło na podium, aby wimieniu miasta powitać miłościwego pana.Oto końcowa strofa owych życzeń:Z serc, które nie znają, co to zdrada,Więcej uczuć, niż słowo wypowie,Lud monarsze swemu w dani składa.Szczęścia życzy swojemu królowi.110Lud wybuchnął radosną wrzawą i jednym głosem powtarzał to, co wyrzekło dziecię.TomCanty zmierzył spojrzeniem wezbrane morze rozradowanych twarzy.Serce bijące triumfal-nym uniesieniem powiedziało mu, że warto żyć na świecie po to jedynie, aby być królem ibożyszczem ludu.Wnet dojrzał w oddali dwójkę swych obdartych towarzyszy z Offal Court:jeden z nich był Lordem Wielkim Admirałem na urojonym dworze z Offal Court, drugi pełniłrównie nierealne funkcje Lorda Pierwszego Pokojowca.Duma króla wzbiła się na wyższeniż dotychczas szczyty.Ach, gdyby ci mogli go teraz poznać! Gdyby go mogli poznać i kuniewysłowionej jego chwale dowiedzieć się, że ów wyszydzany, fałszywy król z plugawychzaułków i bocznych uliczek został prawdziwym władcą, że kornie mu posługują wielmoże iksiążęta, a cała Anglia leży u jego stóp! Chłopiec musiał jednak odmówić sobie satysfakcji izdławić pragnienie serca, takie bowiem rozpoznanie kosztowałoby więcej niż przynieść mo-gło zysku.Odwrócił tedy głowę, a dwom ulicznikom, którzy nie podejrzewali zgoła, dla kogoprzeznaczone są ich radosne owacje, pozwolił krzyczeć i wiwatować do woli.Od czasu do czasu z ciżby podnosiły się okrzyki: Szczodrość! Szczodrość! Tom zaśodpowiadał garścią nowych, połyskliwych monet, o które motłoch wszczynał zaraz bójkę.Kronikarz powiada: U wylotu Gracechurch Street, przed gospodą Pod Orłem, miasto wzniosło okazały łuktriumfalny, pod nim zasię estradę sięgającą od jednej do drugiej strony ulicy i alegorię histo-ryczną.Przedstawiała ona najbliższych przodków króla.Elżbieta z Yorku zasiadała pośrodkuolbrzymiej białej róży, której płatki układały się wokół królowej niby misterne fałdy.ObokHenryk VII, wykwitający z równie wielkiej i podobnie ukształtowanej czerwonej róży.Dło-nie monarszej pary były splecione, a pierścień ślubny umieszczony w sposób wielce widocz-ny.Z czerwonej i białej róży wyrastała sięgająca pierwszego piętra łodyga zakończona różączerwono-białą, z której wykwitał Henryk VIII, u boku zaś jego podobizna macierzy nowegokróla Jane Seymour.Nad parą tą wystrzelała znowu gałąz sięgająca drugiego piętra, a za-kończona wizerunkiem samego Edwarda VI, który w majestacie zasiadł na tronie.Całe ma-lowidło spowijały girlandy białych i czerwonych róż.Wspaniały i barwny widok tak zachwycał rozbawioną ciżbę, że potężne okrzyki ze szczę-tem stłumiły głosik dziecka, które w rytmach ody wyjaśniać miało znaczenie owej alegorii.Ale Tom Canty nie martwił się wcale, bo wiernopoddańczy ryk był dlań milszą muzyką niżnajpiękniejszy nawet utwór poetycki.W którąkolwiek stronę król zwrócił radosną, chłopię-cą twarz, lud dostrzegał zdumiewające podobieństwo pomiędzy żywym oryginałem a jegowizerunkiem, co oczywiście wywoływało nowy huragan wiwatów.Olbrzymi pochód sunął dalej i dalej, od jednego łuku triumfalnego do drugiego, mijałzdumiewający szereg symbolicznych malowideł, z których każde przedstawiać miało jakąścnotę, talent lub zasługę młodocianego władcy. Wzdłuż całej Cheapside ze wszystkich okien i szczytów domostw powiewały chorągwielub proporce, ulicę zaś wyściełały kosztowne kobierce i złotogłowie, co stanowiło dowódniezmiernej zasobności mieszczących się przy tej ulicy składów.Inne ulice nie ustępowałyprzepychem Cheapside, niektóre zasię nawet ją prześcigały. A wszystkie te wspaniałości i cuda dla mnie są hołdem, dla mnie szeptał Tom Canty.Policzki fałszywego króla gorzały rumieńcem podniecenia, z ócz jego strzelały radosnebłyski, szaleńczy wir ogarniał dumne myśli.W owej chwili, właśnie gdy ręką zatoczył łuk iraz jeszcze sypnął garść monet, aby dowieść swej szczodrości, ujrzał wychyloną z drugiegoszeregu gapiów bladą, zdumioną twarz i oczy wpatrzone weń natarczywie.Dziwna omdlałośći zmieszanie ogarnęły Toma.Poznał swą matkę! I oto ręką, dłonią zwróconą na zewnątrz,zasłonił nagle oczy, czyniąc ów dawny, mimowolny ruch, który zrodził się z zapomnianegodziś przypadku, a utrwalony został przez przyzwyczajenie.W jednej chwili niewiastaprzedarła się przez gąszcz ludzki, minęła gwardzistów i przypadła do miłościwego pana.111Objęła jego nogę, okryła ją pocałunkami i wznosząc ku jezdzcowi twarz odmienioną szczę-ściem i miłością, zawołała: O dziecię! Najdroższe moje dziecię!Oficer Gwardii Przybocznej odciągnął natrętną kobietę i zakląwszy szpetnie, posłał ją jed-nym pchnięciem krzepkiego ramienia pomiędzy tłum, z którego się wyrwała.W chwili gdyzdarzył się ów pożałowania godny incydent, z ust Toma Canty spływały już słowa: Nieznam cię, niewiasto! Ale król wzruszył się do głębi serca, gdy ujrzał, jak grubiańsko jąpotraktowano.Kiedy tłum ogarniał już biedną kobietę, ona zaś odwróciła się, aby po razostatni rzucić okiem na syna, syn ów dostrzegł, jak bardzo jest przygnębiona i zbolała.Ogar-nął go wstyd, który na popiół spalił dumę i cieniem okrył ukradzione królewskie zaszczyty.Monarsza godność straciła nagle wartość i niby zbutwiały łachman spadła z ramion chłopca.Pochód sunął dalej, wśród coraz większego przepychu i potężniejącej z każdą chwilą burzyradosnych okrzyków.Ale dla Toma Canty wszystko to jak gdyby przestało istnieć.Nie wi-dział nic, nic nie słyszał.Królowanie utraciło dlań nagle powab i słodycze, a pompa dworskastała się udręką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]