[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Marti stracił już wszystkie swoje pola; nie posiadał nic oprócz domu zpodwórkiem, kawałka ogrodu i zagonu na pagórku nad rzeką, przy którym uparcie trwałnajdłużej.Ale nie było już mowy o porządnej uprawie tej ziemi.Na roli, na której niegdyś,gdy nadchodziły żniwa, tak pięknie falował równy łan zboża, zasiano teraz bezładnie resztkinasion wygrzebanych ze starych pudełek i podartych torebek; rosły tam buraki, kapusta inieco kartofli, tak że zagon wyglądał jak zaniedbany warzywnik lub dziwaczna kolekcjajarzyn potrzebnych do życia z dnia na dzień: tu można wyrwać garść buraków, gdy się jestgłodnym i nie ma nic lepszego, tam wykopać parę kartofli lub wyciąć główkę kapusty, areszcie pozwolić zdziczeć lub zgnić.Każdy, kto chciał, chodził po tym polu i piękny szmatziemi wyglądał teraz niemal tak samo jak ongiś bezpański ugór, ów zalążek całego zła.Toteżi dokoła domu nie było nawet śladu jakiejkolwiek gospodarki.Stajnia była pusta, drzwiwisiały na jednym zawiasie, zaś niezliczone pająki krzyżaki, wyrosłe podczas lata, rozpinałybłyszczące w słońcu przędziwo przed ciemnym wejściem.Na wrotach otwartej stodoły,dokąd zajeżdżały ongi plony żyznej ziemi, wisiał kiepski sprzęt rybacki jako dowód dzikiegorybołówstwa.Na podwórzu nie było ani kury, ani gołębia, ani nawet psa czy kota.Jedyniestudnia miała jeszcze cechy życia, ale woda nie dopływała już do rury, lecz wytryskiwałaprzez szparę tuż nad ziemią, rozlewała się dokoła, tworząc wszędzie małe kałuże i czyniąc zestudni najwymowniejszy symbol lenistwa i upadku.Ojciec mógłby nie wysilając się zbytniozatkać dziurę w studni i naprawić rurę, a tymczasem Weronka musiała się bardzo namęczyć,by zdobyć czystą wodę, pranie zaś urządzała w płytkich kałużach dokoła, nie mogąc używaćzeschniętego i popękanego koryta.Sam dom przedstawiał równie żałosny widok; szyby woknach były w wielu miejscach wybite i zaklejone papierem, mimo to w obrazie ogólnegoupadku były jeszcze czymś najprzyjemniejszym.Nawet te stłuczone bowiem były czyściutkoumyte, nieomal wypolerowane, i błyszczały tak jasno, jak oczy Weronki, które wbezbrzeżnej nędzy musiały jej zastąpić wszystkie stroje.I tak jak kędzierzawe włosy iczerwono-żółte perkalowe chusteczki uwydatniały blask oczu Weronki, tak błyszcząceokienka stroiły się w zielone dzikie pnącze obrastające dom, w chwiejące się na wietrzebujne pędy fasoli oraz w pachnący gąszcz czerwonozłotego laku.Fasola trzymała się jakotako już to na starych grabiach, już to na wetkniętej w ziemię włosiem do góry szczotce, toznów na zżartej przez rdzę żelaznej halabardzie czy jak tam się nazywało to, co dziadekWeronki nosił kiedyś jako wachmistrz, a co teraz z konieczności służyło jako tyka do fasoli,gdzie indziej znów jej wąsy wspinały się wesoło po spróchniałej drabinie, która odniepamiętnych czasów stała oparta o dom, a zwisające pnącze zaglądały do czystych okienek,podobnie jak kędzierzawe włosy Weronki zaglądały w jej oczy.Obejście to, raczej malownicze niż zagospodarowane, leżało nieco na uboczu i nie miałow pobliżu sąsiadów; w tej chwili też nie widać było żywej duszy, Sali więc czując siębezpieczny oparł się o starą stodółkę, oddaloną o jakie trzydzieści kroków, i nieustanniespoglądał ku cichemu, pustemu domostwu.Długo już tak stał i patrzył, gdy nagle Weronkawyszła z domu, zamyślona, zapatrzona przed siebie, jak gdyby wszystkie jej myśli skupiłysię dokoła jakiegoś jednego, odległego punktu.Sali nie poruszał się i nie odrywał od niejwzroku.Weronka w końcu spojrzała przypadkiem w tym kierunku i dostrzegła go.Patrzylina siebie przez chwilę, jak gdyby ujrzeli zjawę aż Sali otrząsnął się wreszcie i powoliprzeszedł przez ulicę i dziedziniec ku Weronce.Gdy zbliżył się do dziewczyny, onawyciągnęła ku niemu ręce i zawołała:15 Sali!Patrząc bez przerwy w twarz dziewczyny pochwycił jej ręce.Azy potoczyły się z jej oczu irumieniąc się mocno pod jego wzrokiem spytała: Czego tu chcesz? Tylko ciebie zobaczyć odrzekł. Czy nie możemy być znowu przyjaciółmi? A nasi ojcowie? zapytała Weronka odwracając zapłakaną twarzyczkę, ponieważ niemiała wolnych rąk, by ją zakryć. Cóż my jesteśmy winni temu, co się stało? rzekł Sali. Może nam się uda zwalczyćbiedę, jeśli my dwoje pogodzimy się i będziemy sobie życzliwi. Nic z tego nie będzie odrzekła Weronka z głębokim westchnieniem. Idz z Bogiem,Sali. Jesteś sama? Czy mogę wejść na chwilę? zapytał. Ojciec powiedział, że idzie do miasta, by w jakiś sposób dokuczyć twojemu ojcu, alewejść ci nie wolno, bo pózniej może nie mógłbyś wyjść niepostrzeżenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]