[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Je\eli wiedział sporo, nic się nie stanie, gdy wykorzysta wrozmowie prawdziwe elementy swojej bajeczki.Najbardziej jednak zastanawiały Havelockapowody niecodziennego zachowania doktora, który praktycznie przyznał, \e zmienił lubpominął jakiś szczegół związany ze śmiercią MacKenziego.Obojętnie czy uwa\ał go zaistotny, czy nie, było to powa\ne wykroczenie.Zatajenie przyczyny zgonu lub innych wa\nychinformacji, było przestępstwem.Co takiego zrobił lekarz i dlaczego? Nawet sama myśl, \eMatthew Randolph mógł być zamieszany w sprawy wywiadowcze, zakrawała na absurd.Tonie miało sensu.Co on takiego zrobił? Surowa sekretarka, o włosach związanych w kok z tyługłowy, wstała z krzesła.Jednak jej głos nie korespondował z wyglądem: był to ten sam głos,który przekazał przez telefon uwagę doktora, \e jego Medyczne Centrum jest pomalowane naten sam kolor, co Biały Dom.śeby móc współpracować z tak wybuchową osobowością jakRandolph, musiała niezle się opancerzyć.- Jest dziś bardzo zdenerwowany, panie Cross - powiedziała cichym, wysokim głosem.- Radzęod razu przejść do sedna sprawy.Doktor nienawidzi marnowania czasu.- To tak samo, jak ja - odparł Havelock, idąc za sekretarką w stronę ozdobnych drzwi.Zapukała dwukrotnie, nie raz lub trzy, lecz dokładnie dwa razy i stanęła dumniewyprostowana obok drzwi, jakby za chwilę miała odmówić zało\enia opaski na oczy.Przyczyna jej niewzruszonego zachowania wkrótce się wyjaśniła.Otworzyły się bowiemdrzwi, ukazując wysokiego, szczupłego mę\czyznę z wianuszkiem siwych włosów, okalającychłysą głowę.Zza szkieł w stalowych oprawkach spoglądały bystre i niecierpliwe oczy.DoktorMatthew Randolph, mieszanka bogatego Amerykanina niemieckiego pochodzenia, zSavonarolą.Jego długie, kształtne dłonie pasowały zarówno do wideł, pochodni, jak i doskalpela.Spojrzał badawczo na Havelocka, nie zwracając uwagi na sekretarkę. 272- Pan jest Cross? - zapytał, a właściwie mruknął.- Tak.- Spóznił się pan osiem minut.- Pański zegarek się śpieszy.- Mo\liwe.Proszę wejść.- Dopiero teraz ofiarował swojej sekretarce spojrzenie: odsunęła sięna bok, przepuszczając Michaela.- Niech nikt mi nie przeszkadza - zaznaczył surowo.- Tak jest, doktorze Randolph.- Proszę siadać - powiedział lekarz, wskazując na krzesło, stojące przed zawalonym papieramibiurkiem.Zanim jednak pan to zrobi, muszę się upewnić, \e nie ma pan przy sobie jednej ztych nagrywających maszynek.- Daję na to moje słowo.- Ile ono mo\e być warte? - A pańskie?- To nie ja dzwoniłem do pana, lecz pan do mnie.- Nie mam przy sobie ukrytego magnetofonu - Havelock pokręcił głową.- Z bardzo prostegopowodu: ujawnienie naszej rozmowy mo\e przynieść o wiele większą szkodę nam, ni\ panu.- Mo\e tak - mruknął Randolph, okrą\ając biurko.Michael usiadł na krześle.- A mo\e nie.Zobaczymy.- Obiecujący początek.- Niech no pan nie będzie za sprytny, młody człowieku.- Przepraszam, je\eli pan to tak odebrał.Naprawdę stoimy przed problemem, który panmógłby rozwiązać.- Wynikałoby z tego, \e za pierwszym razem tego nie uczyniłem.- Powiedzmy, \e pojawiły się nowe istotne pytania.Mogą nam sprawić nieco kłopotu, rzutującnie tylko na politykę rządu, ale na morale pewnych kręgów wywiadowczych.Któryś z tychludzi mógłby nawet zwrócić się do gazet.Ale to ju\ nasz problem.- To właśnie chciałem usłyszeć.- Lekarz skinął głową i zsunął okulary nieco w dół, tak \espoglądał na Havelocka ponad stalowymi oprawkami.- To wasz problem.Niech pan pyta.Havelock zrozumiał.Randolph właśnie dał mu do zrozumienia, \e przed rozmową na tematdomniemanej bezprawnej działalności lekarza, Biały Dom wezmie całą winę na siebie.Oczywiście im większy będzie jej zakres, tym szczersza samokrytyka doktora.Kiedy dwóchzłodziei dzieli łup, kto pobiegnie do sędziego?- Czy orientuje się pan, w jaki rodzaj działalności zaanga\owany był MacKenzie?- Znałem Maca i jego rodzinę od ponad czterdziestu lat.Przyjazniłem się z jego rodzicami, atrójka jego dzieciaków urodziła się tu, w Centrum.Sam je odbierałem.Jego \onę, Midge,prawdopodobnie te\.- Nie odpowiedział pan na moje pytanie.- To powinno panu wystarczyć.Opiekowałem się członkami tej rodziny przez większą częśćich \ycia, nie wyłączając młodego Stevena, nawet wtedy, kiedy ju\ dorósł.śeby być bardziejprecyzyjnym, w ciągu minionych lat miałem okazję oglądać robotę lekarzy ze szpitalaWaltera Reeda, w większości przypadków była doskonała.Po obejrzeniu blizn, z trudemmo\na było wywnioskować, \e cztery spośród nich były po kulach.- A więc wiedział pan - powiedział Michael i skinął głową.- Kazałem mu dać sobie z tym spokój.Mój Bo\e, powtarzałem mu to bez końca przez ostatniepięć lat.Teraz ju\ będzie sześć.śył pod niesłychaną presją, a Midge chyba pod jeszczewiększą.Włóczył się po całym świecie, a ona nigdy nie wiedziała, kiedy wróci do domu.Nieznaczy to, \e jej wiele mówił.Nie, tego by nie zrobił.Tak panie Cross, wiedziałem czymzajmuje się Steven.Nie mam tu na myśli szczegółów, jego stopnia lub czegoś w tym rodzaju,ale zdawałem sobie sprawę, \e nie jest to zwykła biurowa dłubanina.- To dziwne - powiedział w zamyśleniu Havelock, naprawdę odczuwając coś niezwykłego.-Nigdy nie pomyślałem o MacKenziem jak o kimś, kto ma \onę i dzieci, kto pochodzi zwzględnie normalnego środowiska.Przecie\ nie był rozbitkiem.Dlaczego się tym zajmował?- Mo\e właśnie dlatego był taki dobry.Wyglądał po prostu na jeszcze jednego biznesmena,któremu się powiodło.Właściwie, pan te\ tak wygląda.Ale pod tą powłoką trawiła go 273gorączka, bo wy, sukinsyny zatruliście go.Niespodziewane oskar\enie, jego szorstki ton i fakt,\e zostało wygłoszone niczym zwykła kwestia w konwersacji, wyprowadziły Havelocka zrównowagi.- To niecodzienne stwierdzenie - powiedział, uwa\nie przyglądając się twarzy lekarza.-Mógłby pan być nieco precyzyjniejszy? Zgodnie z moją najlepszą wiedzą, nikt nie trzymałMacKenziemu lufy przy skroni i nie kazał zajmować się tym, czym się zajmował.- Ma pan rację, nie musieliście tego robić.Zaraz to wytłumaczę.Wypracowaliście taki systemuzale\nienia człowieka, który powoduje, \e porzuca on swoje zwykłe, po\yteczne, rozsądne\ycie.W rezultacie budzi się w środku nocy zlany potem, poniewa\ prawdopodobnie przezostatnie kilka tygodni odmówiono mu luksusu spania.Nawet je\eli uda mu się ju\ zasnąć, toprzy pierwszym ostrzejszym dzwięku zrywa się, szukając opieki.lub broni.- Maluje pan bardzo dramatyczny wizerunek.- Tak właśnie postępowaliście.- To znaczy jak?- Karmiliście go napięciem, podnieceniem, a nawet szaleństwem.i sporą dawką krwi.- Teraz to ju\ melodramat.- Wie pan, jak to się zaczęło? - Randolph mówił dalej, jakby Havelock nic nie powiedział.-Trzynaście, czternaście lat temu Mac był jednym z najlepszych \eglarzy na WschodnimWybrze\u, prawdopodobnie te\ nad Atlantykiem i na Karaibach.Potrafił wyczuć zmianęwiatru i prądy morskie.Widział gwiazdy nawet na pochmurnym niebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]