[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wypadł na dziedziniec za zachodnim przejściem i zaklął wściekle.To podwórze różniło się od innych.Nie było owalne, lecz ośmiokątne, a przejście, przez które przebiegł, było jedynym wejściem i wyjściem.Obrócił się na pięcie i zobaczył, że wszyscy giganci ruszyli za nim w pościg; część kłębiła się teraz w przejściu, a reszta zbliżała się ku niemu rozciągniętym szeregiem.Conan cofał się wolno pod północną ścianę, nie odwracając głowy od nadchodzących.Szereg zmienił się w półokrąg - czarni próbowali otoczyć go ciasnym pierścieniem, ale musieli rozciągnąć szyki, żeby im się nie wymknął.Conan nadal się cofał, ale coraz wolniej i wolniej, szukając luki w rozciągniętym szeregu nieprzyjaciół.Obawiając się, że barbarzyńca szybkim skokiem wymknie się z zaciskającego się pierścienia, giganci jeszcze bardziej rozciągnęli szyk, aby temu zapobiec.Cymmerianin przyglądał się temu z zimnym wyrachowaniem drapieżcy i kiedy uderzył, uczynił to z niszczącą gwałtownością gromu - w sam środek zaciskającego się półksiężyca.Gigant, który zastąpił mu drogę, padł z rozciętym barkiem i zanim czarni z prawa i lewa zdołali przyjść na pomoc powalonemu kompanowi, pirat wyrwał się z potrzasku.Grupa zebranych przy przejściu przygotowała się do odparcia jego szarży, ale Conan nie zaatakował ich.Zamiast tego odwrócił się i stanął spoglądając na przeciwników bez specjalnego wzruszenia, a z pewnością bez strachu.Tym razem nie rozciągnęli się w długi szereg.Przekonali się już, że rozdzielanie sił w starciu z tym szaleńczo odważnym przeciwnikiem może przynieść jak najgorsze skutki.Zbili się w zwartą grupę i ruszyli ku niemu bez nadmiernego pośpiechu, zacieśniając szyk.Conan wiedział, że spotkanie z taką gromadą potężnie umięśnionych i uzbrojonych w pazury przeciwników może skończyć się tylko w jeden sposób.Jeżeli tylko pozwoli im zbliżyć się na tyle, by mogli dosięgnąć go swymi pazurami i użyć swojej ogromnej przewagi liczebnej, to nie pomoże mu cały jego spryt i ogromna siła.Zerknął na mur i w zachodnim narożniku dostrzegł jakby półkę, czy rodzaj występu.Nie wiedział, co to jest, ale mogło to wystarczyć do zrealizowania pomysłu.Zaczął cofać się w kierunku narożnika i giganci widząc to przyspieszyli kroku.Widocznie wydawało im się, że to oni zagonili go w kąt i Conan doszedł do wniosku, że musieli uważać go za istotę o znacznie niższej inteligencji.Tym lepiej.Nie ma nic gorszego od niedoceniania przeciwnika.Teraz znalazł się już tylko kilka jardów od ściany i czarni zbliżali się coraz szybciej, wyraźnie chcąc przyprzeć go do muru zanim zda sobie sprawę z sytuacji.Grupa stojąca dotychczas przy przejściu opuściła swój posterunek i pospiesznie ruszyła, by przyłączyć się do reszty towarzyszy.Giganci zbliżali się błyskając wyszczerzonymi zębami, sypiąc skry z żółtawo płonących oczu i wyciągając szponiaste ręce jakby próbując odeprzeć ewentualny atak.Spodziewali się nagłego i gwałtownego ruchu ze strony swej ofiary, lecz mimo to dali się zaskoczyć.Conan wzniósł miecz, zrobił krok w kierunku napastników, po czym okręcił się na pięcie i pognał do narożnika.Energicznym ruchem odbił się od ziemi i skoczywszy wysoko w powietrze zacisnął palce na krawędzi półki.Dał się słyszeć głuchy trzask i cały występ runął w dół razem z piratem.Conan spadł na plecy i gdyby nie miękka murawa porastająca dziedziniec złamałby sobie kark mimo chroniących go, grubych węzłów mięśni.Odbił się od ziemi i skoczył na nogi niczym wielki kot, aby stawić czoła wrogom.Z jego oczu zniknął lekceważący błysk; zapalił się w nich złowrogi płomień.Wykrzywił usta w szyderczym uśmiechu.W jednej chwili zuchwała gra zmieniła się w walkę na śmierć i życie, a w takich chwilach Cymmerianin zachowywał się tak, jak kazała mu barbarzyńska natura.Czarni, przez moment zbici z tropu nagłością wydarzeń, rzucili się na niego chcąc zmiażdżyć go przewagą liczebną.Jednak w tej samej chwili rozległ się głośny krzyk i zaskoczeni giganci ujrzeli tłum piratów wlewający się przez przejście na dziedziniec.Bukanierzy zataczali się jeszcze i wydawali nieartykułowane okrzyki, byli zamroczeni i zaskoczeni, ale ściskali swe miecze i wymachiwali nimi z zawziętością nie osłabioną bynajmniej faktem, że nie mieli zielonego pojęcia, o co chodzi.Gdy czarni giganci spojrzeli po sobie ze zdumieniem, Conan zawył przeraźliwie i wpadł na nich jak grom z jasnego nieba.Pod ciosami jego miecza padali jak ścięte kosą snopy i widząc to Zingarańczycy wrzasnęli wniebogłosy, przebiegli chwiejnie przez dziedziniec i wpadli na nieprzyjaciół niczym zgraja żądnych krwi wilków.Wciąż byli oszołomieni; budząc się z narkotycznego snu ujrzeli potrząsającą nimi Sanchę, która wciskała im oręż w dłonie i nalegała, by coś zrobili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]