[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Człowiek w czerni położył Wieżę na Wisielcu, kompletnie go zakrywając.- Co to oznacza?Człowiek w czerni nie odpowiedział.- Co to oznacza? - powtórzył ochryple rewolwerowiec.Człowiek w czerni nie odpowiedział.- Niech cię diabli! Bez odpowiedzi.- Jaka jest siódma karta?Człowiek w czerni odkrył siódmą kartę.Na błękitnym niebie świeciło słońce.Wokół niego tańczyły kupidyny i duchy.- Siódma karta to Życie - oznajmił cicho człowiek f w czerni.- Ale nie dla ciebie.- Gdzie jest jej miejsce?- Nie powinieneś tego wiedzieć.Ja też nie - stwierdził człowiek w czerni, po czym cisnął beztrosko kartę w gasnące ognisko, gdzie zwęgliła się, zwinęła i zabłysła płomieniem.Rewolwerowiec poczuł, jak jego serce drży i obraca się w lód.- Teraz zaśnij - rzucił lekkim tonem człowiek w czerni.- Być może coś ci się przyśni.- Zaduszę cię - zawołał rewolwerowiec.Podkurczył z niesamowicie dziką szybkością nogi i dał susa przez ognisko.Uśmiechnięty człowiek w czerni urósł w jego oczach i zniknął w głębi rozbrzmiewającego echem długiego korytarza, w którym stały obsydianowe pylony.Świat wypełnił się jego szyderczym śmiechem.Rewolwerowiec spadał, umierał, zasypiał.Przyśnił mu się sen.Wszechświat był pusty.Nic się nie poruszało.Niczego nie było.Rewolwerowiec dryfował w nim otumaniony.- Niech stanie się światło - odezwał się nonszalancki głos człowieka w czerni i stało się światło.Rewolwerowcowi przeszło przez głowę, że światło jest dobre.- a teraz ciemność nad głowami i rozświetlające ją gwiazdy, i woda na dole.Stało się.Rewolwerowiec unosił się nad bezkresnymi morzami.Na górze migotały gwiazdy.- Ląd - poprosił człowiek w czerni.I stał się ląd; wynurzył się z wody w niekończących się, galwanicznych konwulsjach.Był czerwony, jałowy, popękany i sterylnie lśniący.Wulkany wypluwały z siebie magmę niczym wielkie pryszcze na brzydkiej łysej głowie nastolatka.- Dobrze - stwierdził człowiek w czerni.- To na początek.Teraz stwórzmy jakieś rośliny.Drzewa.Trawę i pola.Stało się.Tu i ówdzie łaziły dinozaury, porykując, posapując, zjadając się wzajemnie i taplając w cuchnących roponośnych sadzawkach.Wszędzie rosły tropikalne deszczowe lasy.Olbrzymie paprocie wyciągały ku słońcu żłobkowane liście, po niektórych pełzały dwugłowe żuki.Wszystko to zobaczył rewolwerowiec.Mimo to czuł się wielki.- a teraz człowiek - powiedział cicho człowiek w czerni, lecz rewolwerowiec spadał.spadał w górę.Horyzont rozległej żyznej ziemi zaczął się zakrzywiać.Tak, wszyscy mówili, że się zakrzywia, wszyscy jego nauczyciele twierdzili, że udowodniono to na długo, nim świat poszedł naprzód.Ale to.Dalej i dalej.Przed jego zdumionymi oczyma wyodrębniły się kontynenty, które szybko zasłoniły wiry chmur.Atmosfera trzymała świat w swoim łożysku.Słońce zaś, wschodzące za ramieniem ziemi.Rewolwerowiec krzyknął i zasłonił ręką oczy.- Niech stanie się światło! - Głos, który wymówił te słowa, nie był już głosem człowieka w czerni.Odbijał się gigantycznym echem.Wypełnił przestrzeń i przestrzenie między przestrzeniami.- Światło!Rewolwerowiec spadał i spadał.Słońce skurczyło się.Gdzieś obok przeleciała czerwona, poprzecinana kanałami planeta, którą okrążały wściekle dwa księżyce.Wirujący pas kamieni.Kolejna i planeta, kipiąca gazami, zbyt wielka, by je utrzymać i dlatego spłaszczona.Świat pierścieni, najeżony błyszczącymi lodowymi drzazgami.- Światło! Niech się stanie.Inne światy, jeden, drugi, trzeci.Daleko za ostatnim, zbudowana ze skały i lodu, samotna kula, okrążająca je w martwej ciemności słońce, które nie było jaśniejsze od zaśniedziałego miedziaka.Ciemność.- Nie - jęknął rewolwerowiec.Jego głos był płaski, nie odbijał się echem.Ciemność była ciemniejsza od ciemności.Przy tej ciemności najciemniejsza noc ludzkiej duszy mogła się wydać słonecznym dniem.Ciemność nad górami lekką smugą na obliczu Światła.- Dosyć, proszę, dosyć.Nie chcę tego więcej.- ŚWIATŁO!- Dosyć.Proszę, dosyć.Gwiazdy też zaczęły się kurczyć.Całe mgławice zbiegały się i zlewały w bezmyślne smugi.Cały wszechświat zdawał się zbiegać wokół niego.- Jezu, dosyć, dosyć, dosyć.- w takim razie wycofaj się - szepnął mu jedwabiście do ucha człowiek w czerni.- Porzuć wszelkie myśli o Wieży.Idź swoją drogą, rewolwerowcze, i ocal duszę.Rewolwerowiec zmobilizował siły.Wstrząśnięty i samotny, zagubiony w ciemności, przerażony wyłaniającym się przed nim sensem absolutu, zebrał się w sobie.- NIE! NIGDY! - oznajmił kategorycznie- w TAKIM RAZIE NIECH SIĘ STANIE ŚWIATŁO!l stało się światło, miażdżąc go niczym młot, wielkie, pierwotne światło.Rozpływała się w nim świadomość - ale zanim to się stało, rewolwerowiec zobaczył coś o kosmicznym znaczeniu.Uchwycił się tego z bolesnym wysiłkiem i odnalazł siebie.Uciekł przed obłędem, który implikowała wiedza, i wrócił do swojej jaźni.Trwała noc - nie miał pojęcia, czy ta sama, czy może inna.Dźwignął się z miejsca, w którym wylądował po swoim demonicznym skoku, i spojrzał na kłodę.Człowiek w czerni zniknął.Ogarnęła go wielka rozpacz.Boże, trzeba będzie przez to wszystko ponownie przejść, pomyślał, a potem usłyszał za sobą głos.- Jestem tutaj, rewolwerowcze.Nie chciałem siedzieć tak blisko ciebie.Gadasz przez sen.Człowiek w czerni zachichotał.Rewolwerowiec chwiejnie ukląkł i odwrócił się, z ogniska został tylko czerwony żar i szary popiół, znajomy wypalony wzór zwęglonych szczap.Człowiek w czerni ogryzał z kości tłuste mięso królika.- Dobrze się spisałeś - oznajmił.- Nigdy nie mógłbym zesłać tej wizji Martenowi.Wróciłby, śliniąc się jak kretyn.- Co to było? - zapytał rewolwerowiec bełkotliwym, drżącym głosem.Czuł, że jeśli spróbuje wstać, ugną się pod nim nogi.- Wszechświat - odparł niedbale człowiek w czerni.Beknął i rzucił kości w ognisko, gdzie zalśniły niezdrową białością.Wiatr gwizdał z przejmującym smutkiem nad golgotą.- Wszechświat - powtórzył tępo rewolwerowiec.- Chcesz Wieży - powiedział człowiek w czerni.Zabrzmiało to jak pytanie.- Tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]