[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Płk.11 i Kazio 39 cieszyli się, że jadą.Przeznaczeni byli do Buchenwaldu, podobno jednego z lepszych obozów.Przyjaciel mój, płk.11 był zdania, że moim obowiązkiem jest, mimo wszystko pozostać nadal w tym piekle.Miałem wiele czasu na przemyślenia.Badanie posuwało się bardzo wolno.Staliśmy przez cały dzień i część nocy.Do nas, z płk.11 i ppor.61 kolejka doszła około drugiej w nocy.Już znacznie wcześniej zdecydowałem się próbować pozostać w Oświęcimiu.Przez kolegę 169, który miał możliwość poruszania się, dostałem z HKB pas na rupturę, której wcale nie miałem.O drugiej w nocy komisja była już zmęczona.Płk.11, starszy ode mnie o kilkanaście lat i w porównaniu ze mną chudzielec, został jednak przez komisję uznany za zdolnego do robót i na transport zaliczony.Lecz gdy ja stanąłem nago przed komisją, z nałożonym pasem na fikcyjną rupturę, lekarze zamachali rękami i powiedzieli: “Weg! Takich nam nie potrzeba!”, i do transportu mnie nie przyjęto.Odmaszerowałem na blok 12 i po zameldowaniu się tam z kartką zwolnienia z transportu, zaraz potem wróciłem na blok 6, na własne łóżko, a nazajutrz do normalnej pracy w paczkarni.11 marca po odrzuceniu niezdolnych do pracy lub takich, co za niezdolnych starali się uchodzić, wywieźli zdrowych Polaków - 5 tysięcy z jakimś małym dodatkiem.Ponieważ do paczkarni przysyłali nam z głównej izby pisarskiej dokładną listę z numerami więźniów wywiezionych, celem wysyłania nadchodzących dla nich paczek żywnościowych, toteż dokładnie stwierdziliśmy, że tych pięć tysięcy kolegów-Polaków pojechało w pięciu różnych kierunkach, mniej więcej po tysiąc do każdego z wymienionych obozów: Buchenwald, Neuengamme, Flossenburg, Gross-Rosen, Sachsenhausen.Zasadniczy trzon góry organizacyjnej potrafił od transportu się wykręcić, więc pracowaliśmy dalej.W tydzień później, w pierwszą niedzielę, doznaliśmy znowu zaskoczenia.Żeby uniknąć nawału pracy w trybie przyspieszonym przed samym wysyłaniem transportów, postanowiono zrobić to spokojnie przedtem.Na wszystkich blokach w całym obozie pozostali jeszcze Polacy musieli w tym dniu stanąć przed komisją lekarską, która stawiała przy numerze danego więźnia na stałe literę “A” lub “U”, oznaczającą kategorię jego stanu zdrowia - zdolny lub niezdolny do pracy.Zaskoczeniem było dlatego, że wykluczało wszelkie dotychczasowe możliwości lawirowania.Namyślałem się, co robić z sobą.Dostać “A” - znaczy jechać pierwszym następnym transportem i to do obozów gorszych, gdyż do tych lepszych nie pojechałem.Dostać kategorię “U” - to, chociaż mówiono, że chorych wyślą do Dachau, gdzie będą mieli lepsze warunki w szpitalach, ja jednak, znając ówczesne władze obozowe, sądziłem że z taką literą można raczej przejść przez gaz i komin.Musiałem znaleźć jakieś wyjście.W każdym razie zdecydowałem nie wkładać pasa.Komisja lekarzy, przed którą stanąłem, bez szczegółowego oglądania odprawiła mnie, w rejestrze stawiając przy moim numerze literę “A”.Wyglądałem dobrze.Lekarze wojskowi, Niemcy, patrząc na doskonale rozwinięte ciała Polaków i tym razem dziwili się, mówiąc głośno: “Co za regiment można by z nich wystawić”.Teraz, będąc materiałem na wywózkę, musiałem coś poczynić ze swoją osobą, no i nie jechać do “obozów gorszych”.Esesmani szefowie komand, odpowiedzialni za jakiś dział pracy bardzo chętnie reklamowali Polaków-fachowców.Zawsze woleli pracować z Polakami, którzy byli najlepszymi pracownikami.Ze względu jednak na zarządzenia władz w tym okresie, nie mogli tego w szerszym zakresie czynić.Trudno również było być fachowcem w paczkarni.Lecz jakoś się udało przez dr.2 i kolegę 149, że zostałem wyreklamowany przez szefa paczkarni, w liczbie ogólnej pięciu reklamowanych, jako niezbędny pracownik.I nie zostałem wcielony do nowego transportu, który odszedł w dwóch rzutach (11 i 12 kwietnia 1943 r.) - obydwa do Mauthausen
[ Pobierz całość w formacie PDF ]