[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Biegł, jak szaleniec, który dojrzał swoją marę, co go nocą nachodzi; gnało go przerażenie, które wypełzło niewiadome skąd i lęk, który król Azis dojrzał przy świetle pożaru.Gorze! Gorze!Oto z morskiej otchłani wylągł się strach, i sięgnął ręką aż do twarzy króla Azisa; z potopu płomieni zdołał ujść lęk i, pełzając jak wąż, zajrzał w królewskie oczy, czekające, patrzące w noc spojrzeniem, straszniejszem, niż śmierć.Król Azis leżał na marmurowych stopniach schodów, rękoma opasał głowę i jęczał; z ust wybiegła mu piana i sączyła się lepkim strumieniem na królewskie pierś:.Nikt nic widział króla i nikt nie słyszał jego głosu w tej chwili, a jeśli go kto przez mrok ujrzał nagle, uciekł pewnie, twarz zakrywszy połą płaszcza, aby własnej nie ujrzeć śmierci.I nikt też nie widział, jak król Azis poczołgał się wśród nocy do komnat, siedmkroć razy bardziej przerazimy, niźli był przedtem, śmiertelnie chory od nieznanego lęku, który w nim mieszkał, jak czerw w trumnie.A kiedy był dzień, stanął przed królem Azisem dowódca wojsk.Zadrżał, spojrzawszy na twarz królewska, nie miała już bowiem barwy, do niczego niepodobna.To nie była twarz żywego człowieka; już pooraną, jeszcze bardziej poorał ból, tępym rylcem w ludzkiej twarzy ryjący swe nazwisko, żółtą i wyschła jeszcze bardziej wysuszyło nieznane cierpienie, wychodzące na łów nocą.Król Azis spojrzał na dowódcę tem spojrzeniem, które jedynie przyrównane być może do bezgłośnego pchnięcia sztyletu, godzącego bez pomyłki wprost w serce, więc zadrżał dowódca i dłoń nieporadnie położył na czole, na znak przywitania, ukląkłszy równocześnie na jedno kolano.Azis nie zdejmował zeń okropnego ciężaru swego spojrzenia, lecz patrzył uporczywie, nie mówiąc słowa, nie poruszywszy ręka, ani brwią, ani rzęsą i gdyby w tej chwili stał przed nim tchórz lub zdrajca, byłby oszalał, poczuwszy we własnem sercu ostre jak sztylety, oczy królewskie.— Panie! — szepnął dowódca, jakby błagając, iżby król Azis oczy powiekami nakrył.Wtedy król, jakby mu łaskę wielką uczynił, odwrócił powoli głowę i patrzył zgasłym nagle wzrokiem na morze i na.miasto w śmiertelnej pogrążone ciszy.— Czemu mnie nudzisz? — rzekł król Azis, na dowódcę nie patrząc — coś uczynił?— Poniosłem trwogę w miasto.— Ty?— Jam to uczynił, królu Azisie— Widziałem tylko, że spaliłeś okręty.— Tak mi rozkazałeś, panie!— Widziałem ognie i widziałem dym.Widziałem ciebie, rzucającego płonące głownie na śpiące łodzie, czyniłeś to dobrze i za to otrzymasz dwie sztuki złota niewytarte na brzegach.— Królu Azisie!Dowódca podniósł ręce ze zdumienia w górę jak człowiek, który uszom własnym nie dowierza; a król Azis mówił głosem niezmiennie spokojnym, lecz każde jego słowo dźwigało we wnętrzu swojej ciszy piorun i ogień, burzę i gniew, i grozę i śmierć.—— Dam ci trzy sztuki, jeśli twoja chciwość krzyczy teraz przez ciebie.Cóżeś ty uczynił, psie? Spaliłeś łodzie… Ile?— Więcej niż tysiąc, wszystkie, które były w przystani.— Czy było na której łodzi ludzkie serce?— Panie!— A ja ci kazałem przy tym ogniu spalić na popiół ich serca.Okręty spalić może niewolnik, który karmi psy.Czy potrzebny jest do tego znak dowódcy wojsk króla Azisa?— Panie! Panie!— Czemu jęczysz? Powiedz mi, co uczynili, widząc pożar?— Łamali ręce w śmiertelnym strachu.— Źle widziałeś, chociaż było jasno od pożaru; strach nie łamie rak, to była rozpacz, złe przyzwyczajenie małych ludzi.— Płakali, a łzy ich były z lęku.Mózg twój jest mały, chociaż ramię twoje powali rozhukanego konia, wiedz tedy, że lęk jest z kamienia i nie zna łez.Widziałeś marmur płaczący albo skałę? Nie znasz łez i sądzisz tedy, że trwoży się ten, co płacze.— Milczeli potem posępnie, albowiem trwoga chwyciła ich za gardło, tak, że mówić nie mogli.— Nie mieli czasu na słowa, albowiem zemstę knuje się w ciszy, a w milczeniu przysięga.— O, panie! Mówił potem jeden z nich…— Co mówił?— Złorzeczył tobie… W szaleństwie, królu Azisie…— Czy rozumiałeś, co mówił ten człowiek? — Zrozumiałem, panie.— Więc nie był szalony.Co mówił?— Wołał, że ty panie kazałeś spalić okręty.— Więc był rozsądniejszy od nich wszystkich; czemu go obraziłeś nazwaniem szaleńca? Powiadasz, że mi złorzeczył, więc zapewne już nie żyje?— Rzekłeś, panie.— To jest jedno, co uczyniłeś rozsądnego tej nocy.Dowódca pobladnął.— Panie mój… — wyszeptał.— Prosisz o czwartą sztukę złota?— Panie mój — mówił dowódca — to nie ja go zabiłem…Król Azis ściągnął nagle brwi, lecz nie spojrzał na swego sługę.Któż go zabił? —— zapylał z niepokojem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]