[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Może trzeba go wyrzucić przez okno - doradził Eurych.- %7łeby nie miał wyboru.Neelith wydała stłumiony okrzyk, a Wilczarz ponuro ostrzegł:- Ciebie bym wyrzucił.Może też się nauczysz latać.A teraz tak wyszło, że musiał zostawić Gacka w domu.Nie wiadomo, co stworzonko wymyśli wnajmniej odpowiednim momencie.Gacek nie chciał zostawać i Tilorn był zmuszony znowusprawić, by pogrążył się w półśnie.*Zawiasy w drzwiach były dobrze nasmarowane, ale Wilczarz zawczasu posłyszał i rozpoznałkroki stawiane przez stare nogi i szuranie miotły.Podniósł głowę, wiedział, że w drzwiach niepojawi się teraz knezinka.Na ganek wyszła wysuszona, pomarszczona staruszka, która mogłaby być matką chromego Warocha.- Witaj, babciu - powiedział Wilczarz.Staruszka obrzuciła go zaskakująco bystrym, podejrzliwym spojrzeniem i wycedziła, grożąc mumiotłą:- Widzicie go, jak się rozsiadł, bezwstydnik! Już mi stąd! Chodzą tu tacy.Posłusznie wstał i zszedł ze schodków.Babka pokropiła wodą deski i jęła zamiatać ganek, któryi bez tego był czysty.Szczególnie dużo trudu w zamiatanie włożyła, czyszcząc to miejsce, naktórym dopiero co siedział Wilczarz.Niewolnica? - zgadywał.Ale wokół takiej niewolnicy jej właściciele chodzą cichutko napaluszkach.A może piastunka.Nie inaczej, panienkę knezinkę w kolebce kołysała, a może isamego knezia.Albo jego małżonkę.- Tyś pewnie naszej dzieweczki ochroniarz? - upewniła się staruszka.- Ano tak.- Skinął głową.- Powiedz mi.Chciał zapytać, czy panienka prędko wstanie, pilno mu było wiedzieć, czy zdoła zamienićsłówko z bojarem Sprytem.Ale staruszka z wysiłkiem rozprostowała zgięty grzbiet, żeby mu znowupogrozić miotełką.- A niech cię.- i z tymi słowy skryła się w sieni.Wilczarz w zadumie podrapał się po głowie i znowu usiadł na czerwonym schodku zmarongowego drzewa.Po jakimś czasie znów posłyszał kroki.Jakiś mężczyzna szedł zza rogu, od strony domu, wktórym mieszkali członkowie drużyny.Wilczarzowi coś wybitnie nie spodobało się w jego sposobiechodzenia, ale nim zdążył nazwać to, co właściwie mu się nie spodobało, przy ganku stanąłPromień.Był akurat ostatnim człowiekiem, którego Wilczarz chciał widzieć.- Jakieś łotry się tu do nas pchają - powiedział Lewy na widok Wilczarza.Wen nie odezwał się słowem.Tylko obojętnie popatrzył na bojara i znów skierował spojrzeniepod własne nogi.Jeszcze tylko tego brakowało, żeby odpowiadać.- Wstań, psie, kiedy witez z tobą rozmawia! - Promień podniósł głos.W całym Haliradzie nieznaleziono by zapewne dziesięciu ludzi, którzy potrafiliby rozróżniać rodowe znaki Wenów, amłody bojar z pewnością się do nich nie zaliczał.W przeciwnym bowiem razie, chcąc obrazićWilczarza, na pewno nie nazwałby go psem.Wilczarz w cichości ducha nawet się zaśmiał, znowunic nie odpowiedział.I, ma się rozumieć, nie ruszył się z miejsca.Rozmowa mogła ich zaprowadzić za daleko, lecz tym razem obu się poszczęściło.Na progustanęła knezinka Hellona.Wilczarz natychmiast zerwał się i pokłonił władczyni.Lewy nie złożył pokłonu, tylko patrzył naWilczarza, a w jego oczach czaiła się śmierć.- Spokojnie, Promieniu - odezwała się knezinka.- To mój ochroniarz.Siedzi tu dlatego, że ja mukazałam. Lewy opuścił długie rzęsy, a kiedy znowu je podniósł, na jego twarzy malował się już całkieminny wyraz.Pogardliwy i pełen wyższości.- A więc to tak.Nie wiedziałem o tym, siostro.I tak sobie myślałem, po co ten łotrzyk tutajsterczy? Jeszcze coś ukradnie.Knezinka rzuciła w stronę Wilczarza szybkie, pełne lęku spojrzenie.Wen stał jak głuchy, znieprzeniknionym wyrazem twarzy.- Nie obrażaj go, nie zasłużył na takie traktowanie - zwróciła się do Promienia.Potem obróciłasię do swego ochroniarza.- A ty cze mu milczysz?Wilczarz wzruszył ramionami.- Przecież jestem na służbie.Mam strzec ciebie, pani, nie siebie przed jakimś gadułą.Lewy, który zapewne w życiu nie słyszał, by ktokolwiek tak go określił, na moment zaniemówił.IWilczarz ku swej wielkiej radości dokończył:- Gdyby zaczął nastawać na ciebie, od razu głowę bym mu urwał.Pięść bojara wystrzeliła wstronę jego podbródka, ale podstawiona dłoń sparowała cios.Wilczarz doskonale władał sztukądoprowadzania przeciwnika do szału - nie robiąc mu krzywdy, a jednak nie pozwalając się tknąć.Promień usiłował dosięgnąć go i lewą ręką, ale Wen odepchnął dłoń bojara, a potem złapał go załokcie i przycisnął je do boków [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl