[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odbyło się towszystko dość cicho.Lan-Cheng słyszała wprawdzie jakieśszmery za ścianą, lecz nie przywiązywała do tego żadnejwagi na razie i zastanawiała się wyłącznie nad tym, dlaczegoHans(!) stąd wybiegł. Odsapnąwszy, napastnik zapalił kieszonkową latarkęelektryczną, skierował jej światło na jeńca, pragnąc snadzsprawdzić, czy wykonał swe dzieło należycie.Po tym ruszyłw dalszą drogę, gdy wtem za oknem rozległ się gwizd. Co, u diabła?!Ten gwizd wzywał go do natychmiastowego odwrotu,oznajmiał jakieś niebezpieczeństwo.Uciekać już teraz, przedrozpoczęciem właściwej roboty?! To chyba fałszywy alarm.Lecz po chwilce gwizd zabrzmiał ponownie, głośniej,przerazliwiej.Klnąc półgłosem po rosyjsku, dryblas zawróciłdo okna, wychylił się na zewnątrz, jak profesor zdołałzauważyć. Uciekaj! rzekł ktoś stojący u stóp drabiny. Dlaczego? Jacyś ludzie przesadzili płot za willą i.słyszysz?! Tak.Trzymaj drabkę.Złażę.A to cholerny pech!Po tych słowach nastała minuta ciszy, za to pózniejrozpętało się małe piekiełko w ogrodzie okalającym willę.Jacyś ludzie nawoływali się i gonili zawzięcie dokoła domu,jakieś sztachety trzeszczały, jakaś szyba pękła bardzofonogenicznie i drabina runęła z potężnym łoskotem.Kyo obudzony tą wrzawą wszedł do hallu, gdzie spotkałprzerażoną Lan, która już od chwili pukała na próżno dodrzwi sypialni profesora. Nic odpowiada.Może mu się coś stało?!Wpadli tam oboje, uwolnili starego Demmera z więzów,po czym we trójkę pospieszyli do okna, zaintrygowaniniesłabnącym zgiełkiem na zewnątrz.Sądząc po odgłosach,najbliższa okolica ich domu stała się bokserskim ringiem dlakilku par zawodników walczących wcale nie fair.Walczonochyba na oślep, gdyż światło latarni ulicznej nie docierało dowilli, z winy dwóch niewysokich, ale rozłożystych lip. Aadnie będą wyglądały nasze kwiaty mruknął Kyo,jak gdyby nie mieli większych zmartwień. Konfucjuszwspomina gdzieś o zbawiennym działaniu wody na mężówuniesionych gniewem; czy pan profesor nie sądzi, żenależałoby spróbować nowej sikawki ogrodowej? Nie waż się wychodzić teraz z domu! Zgoda, lecz muszę ich przepędzić odparł,zamykając okno, bo lada chwila może wrócić z miasta panRiano albo panicz Hans. Hans jeszcze nie wrócił?! Lan wzdrygnęła się cała. Ależ w takim razie ten drab, który pana związał, byłrównież u mnie!Profesor Otto Demmer odetchnął z wielką ulgą, miałuczucie, że kamień młyński spadł mu z serca. Co ty mówisz? Był także u ciebie, na górze? Tttak skłamała, nie chcąc przyznać się, iż czekałana Hansa tu obok, w jego pokoju na górze.Wszedł, gdyspałam i. Mnie też zaskoczył we śnie wtrącił skwapliwie OttoDemmer, aby ostatecznie zatrzeć ślad swej eskapady. Ico? I co? Schwycił mnie za.ręce, widocznie chciał jeskrępować, ale nagle spłoszyło go coś i wybiegł z pokoju.Byłam tą wizytą tak przerażona, że długo nie mogłam wydaćokrzyku, aż.Podczas gdy tych dwoje obełgiwało się wzajemnie dlazamaskowania niedoszłych grzeszków, Kyo odwiedziłlaboratorium Hansa, skąd pospieszył na strych willi i przezokienka w dachu cisnął w cztery strony świata po jednejdziwacznej probówce.Skutek tych czarów był niezawodnyi szybki.W ciągu pół minuty obydwie drużyny tajemniczychzapaśników uciekły panicznie z ogrodu, zanosząc się odmęczącego kaszlu, którego echami długo jeszczerozbrzmiewała ulica Podchorążych i jej przecznice. Nic wam nie będzie mruczał Kyo, wracając zestrychu to nieszkodliwy preparacik, to nie Thanatyt,którego jedna kropla zabija szybciej niż piorun!Mijając drzwi pokoju Hansa Demmera, zatroskał sięnagle. Skoro on monologował dalej w dwudziestympierwszym roku życia wynalazł Thanatyt, do czego dojdziepózniej? Albo i Riano ze swoim bezgłośnym gromem? Czyuświadomienie sobie tego, że mogliby zniszczyćnajpotężniejsze armie i floty, nie wbije ich w dyktatorskąpychę, która zawsze prowadzi do.Dalsze wywody mędrkującego sługi przerwał zegar;właśnie zaczynał wybijać dwunastą godzinę.____________________1per procura (łac.) przez pełnomocnika. ROZDZIAA XIIO tej samej porze Riano Baldi w towarzystwie paniOleńki wkraczał na salę największego z warszawskichdancingów. Tu poznałam mojego byłego męża, to jego ulubionylokal oznajmiła mu, gdy znaleziono dla nich wolny stolik. Dwa dni temu drżałaś ze strachu przed spotkaniem ztym człowiekiem, a dzisiaj dobrowolnie narażasz się na to mruknął zdumiony Riano. Nie rozumiem cię zupełnie. Czy sądzisz, że można zrozumieć kobietę, taką jak ja?Nie, najdroższy, to zbyt trudna rzecz dla ludzi twojegopokroju.Zresztą dodała z uśmiechem ja sama częstonie wiem, czego chcę.Na przykład, choć ze mnie na ogółwielki tchórz, lubię niekiedy igrać z niebezpieczeństwem. Ach, dlatego przyszliśmy tutaj?Riano Baldi żartobliwie pogroził swojej towarzyszce,potem zaś zaczął ją zapewniać, iż gdyby Gustaw Thornezjawił się tu i chciał wywołać jakąś awanturę, będzie miał doczynienia z nim. Pod moją opieką nic ci nie grozi!Powiedziawszy to z maksymalną pewnością siebie,omiótł salę wyzywającym wzrokiem, jak gdyby szukałśmiałka, który ośmieliłby się wątpić w pewność tejgwarancji.Tymczasem sceptyk znalazł się właśnie przy jegostoliku, właśnie w osobie Aleksandry Thorne! Mocno przeceniasz swoje możliwości rzekła zesmutkiem mam stokroć potężniejszych wrogów niż mójbyły mąż i nikt na świecie nie zdołałby mnie ocalić, gdybymwpadła w ich szpony. Ale ci wrogowie są daleko stąd, co? Daleko? Niestety, aż za blisko. To znaczy, w Warszawie?! Oczywiście! Lecz chyba nie tutaj! Dlaczego by nie? Może są tuż obok.Riano badawczymi spojrzeniami obrzucił gościsiedzących przy sąsiednich stolikach; byli to, jak większośćbywalców tego lokalu, %7łydzi. Więc jesteś tak zwaną antysemitką? spytałnaiwnie. Ja? zdziwiła się. Skąd ci to przyszło do głowy?Zrozumiał, że chybił, i zrozumiał, że teraz.nie rozumienic, co wyznał z rozbrajającą szczerością
[ Pobierz całość w formacie PDF ]