X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obawiał się w dodatku, że Janilla, obdarzona wielce trzezwym umysłem, uzna możliwośćuzyskania zgody pana Cardonnet za mrzonkę i zabroni mu częstych wizyt, zanim nieprzedstawi jej przekonującego dowodu, że ojciec pozostawia mu swobodny wybór w tymwzględzie.Nie ulegało więc najlżejszej wątpliwości, że Emil powinien najpierw wypowiedzieć walkęojcu i postąpić zależnie od jej wyników; a tymczasem jak najrzadziej bywać w Ch�teaubrun,póki nie zaświta mu nadzieja zwycięstwa, albo  gdyby stracił wszelką nadzieję  niezakłócać próżnymi oświadczynami spokoju rodziny de Ch�teaubrun, oddalić się, wreszcie wyrzec się Gilberty.To wszakże nie mogło się pomieścić w głowie Emila.Aatwiej dziecku pogodzić się zmyślą o śmierci niż prawdziwie zakochanemu młodzieńcowi wyrzec się ukochanej kobiety.Toteż Emil wyobrażał sobie raczej, że w oczach ojca palnie sobie w łeb, niż podda się jegowoli. Dobrze  mówił sobie  nie pózniej jak jutro pomówię z tym straszliwym tyranem, apomówię z nim w taki sposób, że będę mógł potem stanąć w Ch�teaubrun z podniesionymczołem.A jednak nazajutrz Emil nie tylko nie poczuł się zbrojny w całą siłę woli, lecz przeciwnie,tak wyczerpała go bezsenność i serce jego przepełniał taki smutek, że nie zaczął rozmowy zojcem w obawie, iż okaże się słabym.118 Czyż bowiem może być boleśniejsze przebudzenie, niż kiedy dusza, pogrążona wrozkosznym śnie, stanie nagle wobec okrutnej rzeczywistości? Uczyniwszy ze swego uczuciaświętą tajemnicę, wstydliwie ukrywaną przed samym sobą, wyjawić nagle ową miłośćistotom, które nie tylko jej nie zrozumieją, lecz nią może nawet wzgardzą? Wyznając swojąmiłość ojcu czy też Janilli  trzeba otworzyć serce pełne nieśmiałych tęsknot i czystychupojeń przed sercem obcej kobiety lub też przed sercem ojcowskim, lecz od dawna jużniezdolnym z nim współczuć.O jakimże innym, wznioślejszym marzył rozwiązaniu! Czyżnie Gilberta, pierwsza i jedyna na świecie, sama z nim w obliczu Boga, powinna przyjąć doduszy święte słowa miłości, w chwili gdy wymkną się z jego ust? Zwiat i zasady honoru,zimne i nieubłagane w takich razach, miały więc odrzeć jego nieskalaną namiętność zewszystkiego, co w niej było czyste i wzniosłe? Cierpiał głęboko i zdawało mu się, że całewieki goryczy dzielą jego wczorajsze marzenia od ponurego dnia, który się dla niegorozpoczął.Wsiadł na konia, by jechać jak najdalej, szukać w zupełnej samotności owego spokoju irezygnacii, niezbędnych, by stawić czoło pierwszemu starciu.Chciał uciec od Ch�teaubrun,lecz znalazł się przed bramą zamku nie wiedząc jak i kiedy.Przejechał mimo, nie odwracającgłowy, i zaczął wspinać się pod stromą górę, skąd chłostany podmuchem burzy zobaczył poraz pierwszy ruiny przy świetle błyskawic.Poznał skały, wśród których schronił się z JanemJappeloup, i trudno mu było uwierzyć, że zaledwie dwa miesiące upłynęły od chwili, kiedysię tam znalazł, z tak lekkim sercem, taki opanowany, tak odmienny od tego, jakim jestdzisiaj.Skierował się w stronę Eguzon, chcąc odbyć raz jeszcze całą drogę, którą wówczasprzebrnął i którą odtąd ani razu nie przejeżdżał.Lecz zaledwie ujrzał pierwsze domy, widokprzyglądających mu się ciekawie mieszkańców wywołał w nim takie samo uczucie lęku imizantropii, jakiego mógłby doznać pan de Boisguilbault w podobnym wypadku.Skręciłraptownie w lewo w zacienioną i mroczną drogę i ruszył nią bez celu przed siebie.Owa kapryśna, lecz pełna uroku droga, wijąca się to wśród potężnych skał, to poprzezświeżą murawę, to znów przez piaszczyste wydmy, wysadzona starymi kasztanami opopękanych pniach i potężnych korzeniach, zawiodła go na rozległe pustkowie; jechałtamtędy powoli, rad, że znalazł się wreszcie sam w odludnym miejscu.Droga biegła przednim już to zygzakowato, już to faliście po łagodnych pagórkach, poprzez rozłogi zarośniętejanowcem i wrzosem, poprzez piaszczyste wzgórza przecięte strumykami płynącymi bezwyraznego koryta i bez wyraznego kierunku.Od czasu do czasu zrywała się spod nóg koniakuropatwa, zimorodek przemykał jak strzała, muskając powierzchnię trzęsawiska iprzecinając powietrze smugą ognistej czerwieni i lazuru.Po godzinnej jezdzie, wciąż pogrążony w myślach, spostrzegł, że droga się zwęża, zagłębiaw zarośla, wreszcie niknie pod kopytami wierzchowca.Podniósł wzrok i ujrzał przed sobą, zagłębokimi wąwozami i przepaściami, ruiny zamku Crozant, sterczące w niebo jak włócznie, zponad dziwnie wyzębionych skalistych szczytów, rozsianych na tak rozległej przestrzeni, żetrudno je było objąć okiem.Emil zwiedzał już kiedyś tę ciekawą fortecę, ale dostał się tam krótszą drogą, a przy tymteraz zbytnio pochłaniały go myśli, by się dobrze orientować, nie wiedział więc przez chwilę,gdzie się znajduje.Trudno o miejsce bardziej odpowiadające stanowi jego ducha niż ta dzikaprzyroda i te opuszczone ruiny.Zostawił konia przy pierwszej z brzega chacie i zszedł pieszowąską ścieżką, której granitowe stopnie prowadziły aż do łożyska potoku.Wspiął się potemznowu po podobnej ścieżce i znalazł się wśród ruin, gdzie pozostał przez kilka godzin,pogrążony w rozpaczy, którą widok miejsca tak groznego, a tak wspaniałego zarazem,podniecał chwilami aż do szaleństwa.Pierwsze wieki feudalizmu niewiele wzniosły fortec tak niedostępnych jak Crozant [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl