[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Być może przestwór okołosłoneczny przeszyły igły przesłań, zwróconych do jakichś gwiazdowych adresatów, więc owe zapisy usiłowano rozszyfrować daremnie na niezliczone sposoby.Sygnalizacyjnej istoty tych impulsów nie dało się z pewnością ustalić.Toteż tradycja i ostrożność kazały specjalistom uznać podobne zjawiska za płody gwiazdowej materii, za emisję najtwardszej radiacji, przypadkiem skupionej przez tak zwane soczewki grawitacyjne w kształt wąskich pasm czy igieł.Naczelna reguła w obserwacji żądała uznania za naturalne fenomeny wszystkiego, co nie ujawniało wyraźnie sztucznego pochodzenia.Astrofizyka zaś tak się już zaawansowała, że starczyło jej hipotez, zdolnych ściśle “odtłumaczyć" każdy rodzaj postrzeżonej emisji bez odwołania do jakiejkolwiek istoty jako nadawców.Powstawała dość paradoksalna sytuacja: im większą ilością teorii operowała astrofizyka, tym trudniej przyszłoby rozmyślnej sygnalizacji udowodnić swą autentyczność.Pod koniec XX wieku rzecznicy projektu CYKLOPA sporządzili obszerny katalog kryteriów odróżniających to, co Natura może spłodzić bogactwem swych sił od tego, co im niedostępne i tym samym wygląda jak “kosmiczny cud" — na Ziemi odpowiadałyby mu liście spadłe z drzew tak, by ułożyć się w litery sensownego zdania, albo otoczaki wyrzucone na rzeczny piasek w porządku kół i stycznych lub trójkątów Euklidesa.Tym samym ułożyli naukowcy szereg przykazań, jako powinności, które muszą spełnić dowolni nadawcy sygnałów pozaziemskich.Niemal połowa tego spisu uległa przekreśleniu w początkach następnego stulecia.Nie tylko pulsary, nie tylko soczewki grawitacyjne, nie tylko masery gazowych chmur gwiezdnych, nie tylko olbrzymie masy galaktycznego ośrodka łudziły obserwatorów regularnością, repetycją, osobliwym ładem wielorakich impulsów.Na miejsce unieważnionych “powinności nadawców" wprowadzono wnet nowe, aby i te wkrótce unieważnić.Stąd wziął się pesymizm — jako przeświadczenie o unikalności Ziemi nie tylko w ramieniu Drogi Mlecznej, lecz w miriadach innych spiralnych galaktyk.Dalsze przyrosty wiedzy — właśnie astrofizycznej — zderzyły ów pesymizm ze sceptycyzmem.Ilość cech kosmicznych energii i materii, które utworzyły pojęcie “Antropic Principle", ścisłego związku między tym, jaki jest Wszechświat i tym, jakie jest życie, miała wręcz nieodpartą wymowę.W Kosmosie, zawierającym ludzi, należało oczekiwać narodzin życia i poza Ziemią.Kolejno powstawały więc domysły, godzące życiodajność Kosmosu z jego milczeniem.Życie powstaje na bezliku planet, lecz rozumne istoty rodzi w najrzadszym splocie wyjątkowych trafów.Nie powstaje wprawdzie dość często, lecz rozwija się na ogół w pozabiałkowe strony — krzem ukazał już obfitość związków równą obfitości połączeń węgla, atomowego zwornika białek, a silikonowe wszczęte ewolucje pozostają trwale niestyczne ze strefą rozumu lub tworzą jej odmieńce, wyzbyte pokrewieństwa z ludzką umysłowością.Nie rozbłysk inteligencji zdarza się różnopostaciowo, lecz trwa krótko.Tylko w swej bezrozumnej epoce biegnie rozwój życia przez miliardy lat.Stworzenia Naczelne, jeśli ukształtowane, po stu lub dwustu tysiącach lat bezwiednie wszczynają erupcję technologiczną.Erupcja ta nie tylko unosi je coraz szybciej ku coraz wyższym umiejętnościom władania mocami Przyrody.Ten wybuch — bo podług zegara kosmicznego chodzi o istną eksplozję — roznosi cywilizacje w zbyt odmienne strony, by mogły się porozumieć przez wspólnotę myślenia.Takiej wspólnoty nie ma wcale.Stanowi ona przesąd antropocentryczny, odziedziczony przez ludzi po najstarszych wierzeniach i mitach.Rozumów może być wiele i właśnie przez to, że jest ich aż tak wiele, niebo wobec nas milczy.Nic podobnego, utrzymywały inne hipotezy.Rozwiązanie zagadki jest daleko prostsze.Ewolucja życia, jeśli narodzi Rozum, czyni to serią jednorazowych przypadków.Rozum ten może zostać unicestwiony w powiciu każdym gwiezdnym wtargnięciem w pobliże rodzicielskiej planety
[ Pobierz całość w formacie PDF ]