[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A w moich ogniskach nie pozostało już nawet tyle energii, aby ściągnąć na niego ostateczny cios i zgładzić go.”- I co? - Lareth niecierpliwie przestępował z nogi na nogę.“Jak go zatrzymać?”“Och, bogowie.Umrę.Sam.”“I to na darmo.”Wtedy, jak dar z niebios, rozległ się za nim tętent kopyt.Yfandes zatrzymała się przy nim i wrzaskiem rzuciła wyzwanie Magowi Ciemności.Ten mimowolnie zrobił krok w tył, oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia.Yfandes zadarła wysoko kikut po swym ogonie i wyszczerzyła zęby, gdy Vanyel położył dłoń na jej ciepłym boku.- Gdy ciebie wybierałam, obiecałam ci, że nigdy cię nie opuszczę - powiedziała spokojnie.- Wiedziałam już wtedy, jaki będzie koniec naszego wspólnego życia, i nie żałuję swego wyboru.Kocham cię i z dumą stoję u twego boku.Nie ma takiej chwili w naszym życiu, którą chciałabym zapomnieć.- Ani jednej? - zapytał Vanyel wzruszony do łez.- Ani jednej.Nie dopuszczą do tego, żebyś musiał samotnie stawić mu czoło, mój kochany.Mogę oddać ci moje siły, jeśli zajdzie taka potrzeba.Siły Yfandes w połączeniu z jego siłami w zupełności wystarczą do pokonania zabezpieczeń Laretha i zadania mu ostatecznego ciosu.Vanyel uniósł oczy, aby spotkać wzrok Laretha i wykonawszy jeden szeroki, spokojny ruch, znalazł się w siodle na grzbiecie Yfandes.Na propozycję maga odpowiedział chłodnym uśmiechem i jednym jedynym słowem:- Nie.- Vanyelu!Potworny ból, a potem nic.Pustka tam, gdzie powinno być ciepło.Stefen zeskoczył z pryczy, wykrzykując imię Vanyela.Uzdrowiciel próbował go przytrzymać, ale Stef wyrwał mu się i w szale strachu pomieszanego z rozpaczą odrzucił pościel.“Poczułem, jak umierał.Och, bogowie.Nie, to niemożliwe, to coś innego, jakaś magia.On żyje, musi żyć.”Wybiegł z baraków na śnieg, odpychając ludzi z drogi.Na oślep rzucił się do stajni i porwał pierwszego konia, potem narzucił na niego siodło, które wydało mu się dziwnie znajome.Koń parsknął mu do ucha, gdy Stef sięgnął ręką, by nałożyć mu uzdę.Rozpoznał go.To była Melodia.Ale to nie miało teraz żadnego znaczenia, liczył się tylko ból w jego sercu, pustka w jego duszy, która powtarzała: Vanyel.Stef wskoczył na grzbiet Melodii i gdy tylko znalazł się w siodle, do bólu spiął ją ostrogami, Melodia zarżała zaskoczona i wyskoczyła przez drzwi stajni.Uzdrowiciele i strażnicy wołali za nimi, za późno jednak, aby go zatrzymać.Kilka dni później dotarł na pole bitwy.Jego koń dobiegał kresu sił a sam był tak wyczerpany, że nie mógł nawet mówić.Bitwa dawno już się skończyła, mimo to obraz rzezi był nieprawdopodobny.U skraju obozowiska jeden z gwardzistów zatrzymał Melodię, chwytając jej uzdę, a Stef nie miał sił pogonić jej dalej.Wbił tylko w mężczyznę swój mętny wzrok i trwał tak, dopóki nie pojawiła się następna osoba - uzdrowiciel, a potem ktoś w niebieskim uniformie, wskazującym na wysoką szarżę.Stef zignorował uzdrowiciela, ale temu drugiemu udało się go zmusić do zejścia z konia.To była komendantka, z twarzą poszarzałą od zmęczenia i oczyma przepełnionymi bólem.- Przykro mi, chłopcze - powiedziała, obejmując go ramieniem.- Przykro mi.Przyszliśmy za późno, żeby go uratować.Odszedł.zanim tu dotarliśmy.Ale.przypuszczam, że sam o tym wiesz.Przykro mi.Tama utrzymująca dotąd w ryzach jego emocje pękła i Stef schował twarz w ramionach komendantki.Przytulała go tak, jak nieraz pewnie przytulała innych, i pozwoliła mu się wypłakać, aż nie zostało mu już łez i ledwie mógł ustać na nogach.Wtedy zabrała go do swego namiotu, położyła na swej pryczy i okryła.- Spij, chłopcze - wyszeptała zachrypniętym głosem.- To nie jest lekarstwo, ale przyda ci się.On sam by to powiedział, gdyby.Odwróciła się.Spał, chociaż myślał, że nie będzie mógł; jego myśli wypełniło żałobne zawodzenie kyree.twarz Vanyela, jego dotyk.Miarkę świecy później obudził się.Czuwał przy nim gwardzista, siedzący na stołeczku obok jego pryczy.Stef zamrugał, zdezorientowany otoczeniem, w którym się znalazł - w końcu przypomniał sobie.- Chcę go zobaczyć - powiedział siadając.- Panie.- odrzekł gwardzista z wahaniem.- Nie ma co oglądać.Nie znaleźliśmy go.Tylko.tamtych.Mnóstwo tamtych.- W takim razie chcę zobaczyć, gdzie stał - nalegał Stefen.- Muszę.Proszę.Widać było, że gwardzista czuł się nieswojo, mimo to pomógł mu wstać, wyprowadził go na zewnątrz i podtrzymywał, gdy wspinali się na przełęcz.Ciała zbierano w stosy i palono; fetor i dym przyprawiał Stefena o mdłości, do tego wszędzie była krew.W najwęższym miejscu przełęczy, dokąd nie dotarły ekipy pogrzebowe, było jeszcze gorzej.Towarzysz Stefena zacieśnił nagle swój uścisk i jęknął, gdy obok nich wyrósł naraz biały, futrzany kształt.Błękitne oczy Hyrryl przekazały Stefenowi współczucie.- W porządku.To przyjaciele - usłyszał swe słowa, gdy kolejny kyree ukazał się z lewej strony.To był Aroon.Gwardzista nerwowo przełknął ślinę i ruszyli dalej.Poczerniałe, spalone i poszarpane ciała układano na stosy w trzech lub czterech warstwach; wszystkie zwłoki oblekały czarne szaty i zbroje.Rzeź skoncentrowała się w jednym punkcie, miejscu wolnym od śniegu i piasku, wypalonym do gołej, czarnej skały, wygładzonej i lśniącej.Hyrryl i Aroon zajęli miejsca po obu stronach przełęczy.Przysiedli tam sztywno, z uwagą obserwując barda.Gwardzista ukłonił się i odszedł bez słowa, potem nikt więcej się do nich nie zbliżał.Stef szedł z zamglonymi od łez oczami i, potykając się o leżące wszędzie ciała, pośród tych czarnych szczątków szukał tylko jednego - jednego odzianego w Biel.Nie znalazł nic, tak jak powiedział mu gwardzista.Bliski szaleństwa potrząsnął głową i zaczął rozglądać się za czymkolwiek, jakimś strzępem białego sukna.Wreszcie, po wielu miarkach świecy poszukiwań, jego oko zatrzymał błysk czegoś srebrnego.Pochylił się i znalazł cieniutkie białe pasemko zbroczonego krwią włosia końskiego.A obok oko magii, które podarował Vanyelowi; łańcuszek zniknął, srebrna oprawa była nadtopiona i zmatowiała, kamień zaś poczerniał i pękł na dwoje.Stef przycisnął do piersi swe znaleziska.Kolana ugięły się pod nim i upadł na skałę, wypełniony tak wszechogarniającym żalem, że nie był w stanie nawet zapłakać - wyszeptał tylko imię Vanyela, niczym magiczne zaklęcie zdolne sprowadzić go z powrotem.Drzewa rozpościerały się szkarłatną aureolą w tle nieciekawej, brązowej bryły posterunku Gwardii.- Jesteś bardem, prawda? Jesteś Stefen? To ty byłeś z.- Oczy chłopca rozszerzyły się z podziwu, jego głos przycichł do szeptu.- Z heroldem Vanyelem.Stefen bezskutecznie próbował uśmiechnąć się do młodego gwardzisty.- Tak.Słyszałem o tym, co się tu dzieje, i przyszedłem się temu przyjrzeć.To dopiero wyzwoliło reakcję; młodzieniec podskoczył, a jego oczy rozszerzyły się od strachu.Po chwili wyprężył się, usiłując zrobić wrażenie mniej przerażonego, niż był w rzeczywistości.- To prawda, bardzie Stefenie.Ktokolwiek zapuści się w las mając złe zamiary, już stamtąd nie wraca.To się zaczęło tamtej nocy, kiedy zginął herold Vanyel.Widzieliśmy pełno tych typów w czarnych zbrojach, jak uciekali do lasu i zamieniali się w zimne mięso.- Słyszałem o tym - odparł Stef, ostrożnie zsiadając z konia.- Ale słyszałem też różne fantastyczne opowieści
[ Pobierz całość w formacie PDF ]