[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A przecież zdradzać go nie będę, mówiłam ci, ja nie Justyna, mogę lecieć na forsę, ale chociaż jako tako uczciwie.- Jednakże Romeczek mi się nie widzi.- No to i tak te bandziory załatwiły sprawę.Przepadło, teraz go nie rzucę, a Romeczka, może masz rację, odstawię od piersi.Niesiemy im to? Mogę coś wziąć w lewą rękę.Edzio Bieżan potraktował salon pana Parkowicza jak swoje własne stanowisko dowodzenia.Wiedział już wszystko, przesłuchał także dzieci, które potraktowały to niczym najwspanialszą rozrywkę świata i czekał na informacje od kolegów po fachu.W dwadzieścia sekund po telefonie Eluni zablokował drogi wylotowe z właściwego rejonu Konstancina, zatem informacje musiały napłynąć.Ktokolwiek w tym czasie stamtąd wyjeżdżał, stawał się podejrzany.Czas, znając adres Parkowicza, wyliczył porządnie.Wyjazd od niego, obojętne, na Przyczółkową czy na Puławską, musiał zająć co najmniej pięć i pół minuty przy szaleńczym pośpiechu, z racji krętych i pełnych wądołów dróg gruntowych, które wyprowadzały na przelotową ulicę Skolimowską-Chyliczkowską-Wschodnią.Przy jeździe nieco ostrożniejszej nawet sześć i pół.Radiowozy, czystym przypadkiem, znajdowały się akurat we właściwych miejscach i numery wszystkich przejeżdżających obok nich samochodów musiały zostać zanotowane, co wystarczało dla natychmiastowego uzyskania nazwisk i adresów właścicieli.W ciągu jednej czy dwóch decydujących minut nie mogło ich być dużo, a wiadomość przyszła w cztery i pół minuty po odjeździe złoczyńców.Prawie osiągnął to, o czym marzył.Elunia z Agatą wniosły kanapki i napoje.Konstanciński sierżant, pozostały do pomocy, popatrzył na Bieżana pytająco.- Wszystko w porządku - uspokoił go Edzio.- Podejrzanych tu nie ma, a pani Burska jest cennym świadkiem.Tu nam doniosą, co przejechało, a do tego jeszcze pan Parkowicz może znać ludzi, skoro tu mieszka.Poczekamy.Jeśli państwo pozwolą.Pan Parkowicz patrzył na stół i na niego wzrokiem pełnym filozoficznej zadumy.- Muszę przyznać, że widzę w tym wszystkim elementy pocieszające - rzekł z westchnieniem.- Nie zniszczyli zamków.Nie wytłukli szyb.Nie zdewastowali mi samochodu.Nie przestrzelili kości mojej.żonie.Nie pozabijali psów.Nie ukradli niczego z domu.- Tego raczej żałuję, bo po ukradzionym przedmiocie często dochodzi się do złodzieja - przerwał grzecznie Edzio Bieżan.- Nawet błota specjalnie nie nanieśli - ciągnął smętnie Parkowicz.- Bardzo kulturalni.Zabrali pieniądze i tyle.Pieniądze rzecz nabyta, a ja przy tej okazji straciłem apetyt.Wiem, że planowałaś jakieś zrazy, kochana - zwrócił się tkliwie do Agaty - i nawet chciałem cię prosić, żebyś je zostawiła na inną okazję, ale nie miałem kiedy, widzę z radością, że sama zgadłaś.Jesteś najcudowniejszą kobietą na świecie.- Wcale nie jestem, tylko ręka mnie boli - wyznała uczciwie Agata, jednakże rumieniec przyjemności okrył jej twarz.Edzio Bieżan miał wielką ochotę powiedzieć, że jego żona jest jeszcze cudowniejsza, ale akurat jęły napływać informacje i musiał się nimi zająć.Dał spokój towarzystwu, odsunął nieco krzesło od stołu, słuchał w skupieniu i czasem notował.- Toyota Carina - zaczęła ekipa od strony Puławskiej.- Numer WXF 3132, baba w środku, własność niejakiej Kwiatkowskiej Barbary, Kwiatkowski Andrzej mieszka w Konstancinie, sądząc z wieku, raczej matka niż żona.Toyota Camry, WXG 1126, facet i baba, własność Jerzy Drupski.- Drupski czy Drubski? - spytał Bieżan.- Drupski - odpowiedział mu odruchowo pan Parkowicz.- Tu blisko mieszka, prezes wydawnictwa.- Dobra, dalej.Jeden duży fiat, trzy małe fiaty, jeden Fiat Punto, jedno volvo, jeden peugeot, dwie Toyoty Starlet, jedna wywrotka, autobus komunikacji miejskiej, dwie taksówki Radio-Taxi, jeden mercedes, dwie Skody Favorite, to było wszystko, co przejechało w krytycznym czasie dwóch minut.Osiemnaście samochodów, szaleńczy ruch nie panował.Wszystkie, z wyjątkiem mercedesa, należącego do ogrodnika spod Tarczyna, udały się w kierunku Warszawy.Bieżan nie dyskryminował nikogo, ogrodnik spod Tarczyna, jadący samotnie, interesował go również, nie wspominając o pozostałych.Gdzie byli, co robili i jaki mieli interes w Konstancinie.Ledwo skończyła Puławska, zaczęło się od drugiej strony, na Przyczółkową, w tym miejscu Warszawską, wyjechały dwadzieścia dwa samochody i też wszystkie należało sprawdzić.Nazwiska i adresy właścicieli stanowiły punkt wyjścia.Mieszkańców Konstancina, Chyliczek i Piaseczna Bieżan postanowił załatwić osobiście i od razu, korzystając ze swojej obecności na miejscu.Tego Parkowicza mógł zostawić odłogiem, posterunków na obu końcach przelotowej ulicy jednakże nie zdjął, istniała bowiem możliwość, iż złoczyńcy przyczaili się gdzieś i czekają, aż się wszystko uspokoi.Numery samochodów zatem nadal zapisywano.Tym sposobem w rejestrach służb drogowych znalazł się on sam, a następnie odjeżdżająca jeszcze później Elunia.Elunia pozostała u pana Parkowicza nie tylko ze względu na Agatę, której niewieścia pomoc bardzo się przydała, ale też i dla załatwienia spraw zawodowych.Wyraziła co prawda wątpliwość, czy w zaistniałej sytuacji finansowej jej usługi będą potrzebne, ale pan Tomasz stanowczo temu zaprzeczył.- Przeciwnie - rzekł, wciąż z dużą dozą melancholii.- Teraz dla mnie reklama to jak manna niebieska.Muszę odbić te straty, nie? Chodźmy do gabinetu, pokażę pani, o co mi chodzi.Z dobrego serca, przyzwoitości i ogólnego współczucia Elunia definitywnie machnęła ręką na własne potrzeby, rezygnując z kasyna i Stafana Barnicza.Rzecz oczywista, tylko chwilowo.* * *Edzio Bieżan odpracował na poczekaniu czternaście rozmów, tyleż bowiem z czterdziestu, razem wziąwszy, samochodów, opuszczających miejscowość, mieszkało w najbliższej okolicy.Piętnastej rozmowy nie odbył, bo w domu nikogo nie było.Równocześnie podobne rozmowy zaczęto przeprowadzać w Warszawie i już o jedenastej wieczorem ujrzał jakiś rezultat.Trzydzieści dziewięć osób bez najmniejszego trudu udowodniło swoją obecność o godzinie osiemnastej w rozmaitych miejscach, z których żadne nie było domem pana Parkowicza.Z Konstancina odjeżdżał personel kilku zakładów leczniczych, pracownicy serwisu samochodowego Hyundai, para w średnim wieku, która jadła tam obiad w restauracji, parę osób, podążających na zakupy do centrum handlowego przy Puławskiej, zwanego wdzięcznie Oszołomem, jeden mąż, który wybrał się do Chyliczek łapać żonę na gorącym uczynku i lać po mordzie rywala, jedna babcia, pilnująca dzieci i psów aż do powrotu rodziców, jedna wnuczka, składająca wizytę dziadkowi w Domu Aktora, jedna suka, zawieziona do narzeczonego u weterynarza, trzech różnych i obcych sobie facetów, oglądających ruderę do nabycia, jeden malarz, który zawiózł klientowi obraz, trzy małżeństwa i cztery osoby pojedyncze, jadące do Warszawy w celach rozrywkowych, dentysta, wiozący córkę na prywatkę, jeden ksiądz, mający interes do biskupa, dwóch przedsiębiorców, parających się sprzedażą materiałów budowlanych, jeden inżynier sanitarny, wezwany dla przeprojektowania łazienek, jeden kapitan żeglugi wielkiej, wracający do pracy po urlopie, jedna matka, udająca się z dzieckiem do lekarza, jeden różdżkarz, jedna bibliotekarka oraz dwie panie bez zawodu, składające wizytę znajomym, rzecz jasna, każda oddzielnie.Wszystkie te osoby przed godziną osiemnastą znajdowały się w licznym towarzystwie i były powszechnie widoczne.Chętnie wyjawiły swoje poczynania.Lekki opór stawił tylko mąż, aczkolwiek żony u rywala nie zastał i mordobicia nie dokonał, zastał za to teściową rywala, która bezwiednie i z dużą wściekłością wystawiła mu alibi doskonałe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]