[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mam zamiar omówić z panią sprawę służbową - to wszystko.Sprawy prywatne do mnie nie należą.Do mnie nie.- Czy to znowu było pod adresem kapitana Witterera?Asch potrząsnął powoli głową, dając w ten sposób niedwu­znacznie do zrozumienia, że nie uważa jej za nazbyt pojętną.- Posłałem do pomieszczenia waszego zespołu jednego z kolegów, żeby się tu zjawił ktoś - zupełnie mi obojętne kto - kto byłby uprawniony do pertraktowania ze mną.Nie chciałem wchodzić do pani pokoju, by nie mącić idylli.Przypuszczałem, że zjawi się tu towarzysz pani, czarnoksiężnik i tragarz.Na to, że pofatyguje się pani osobiście, naprawdę nie liczyłem.Zresztą jest mi to obojętne.- Tak?- Najzupełniej.- A więc dobrze - powiedziała Liza Ebner usiłując zdobyć się na zdecydowany ton.- Mnie to odpowiada.W naszym ze­spole podzieliliśmy między siebie pracę organizacyjną.Ja mam przygotować występ gościnny u was, to zostało już ustalone.Chcąc nie chcąc będzie pan musiał zadowolić się moją osobą.- Jak pani widzi, zadowalam się - odpowiedział zgodliwie Asch i oparł się znowu o ścianę.Rozejrzał się za siostrą Betty i zobaczywszy ją skinął na nią ręką.Zbliżyła się bez pośpiechu i stanęła przed nim w całej okazałości.Asch spoglądał na nią przyjaźnie.- Pani jest z pewnością siostrą Betty? - zapytał i spojrzał ciepło na tęgą kobietę mającą w sobie coś macierzyńskiego.- Skąd pan wie o tym, panie ogniomistrzu? - zapytała rezo­lutnie.- Sądząc z dostarczonego mi opisu, musi pani być siostrą Betty.- Pan otrzymał opis mojej osoby? - zapytała z przerażeniem korpulentna siostra.- Mam pani przekazać pozdrowienia od kaprala Soefta.Je­steśmy w jednej baterii.- A więc tak wyglądają przyjaciele tego wyrafinowanego handlarza.Zupełnie inaczej ich sobie wyobrażałam! A pan, panie ogniomistrzu, robi wrażenie względnie normalnego.- To złudzenie - powiedziała Liza z przekonaniem.- Dziwiłabym się też bardzo! - zawołała siostra i z ożywie­niem skinęła głową w stronę dziewczyny.- Skoro jednak jest pan już tutaj, nie chcę sprawiać Soeftowi zawodu.A więc czego się pan napije?- Jeżeli można wybierać - powiedział Asch, który się oży­wił - poproszę o piwo.Ale takie, które się pieni i syczy.Nie piłem piwa od miesięcy.- Otrzyma je pan - oświadczyła siostra Betty z surową ser­decznością.- A pani, moja panienko?- Może kawę.- Dobrze - odrzekła rezolutna siostra.- Otrzyma ją pani.Herszt rozbójników Soeft postara się o uzupełnienie zapasów.Siostra odmaszerowała, deski podłogi uginały się pod jej cięża­rem.Miało się wrażenie, że cała świetlica żołnierska się chwieje.- Przypomina mi moją teściową - powiedział Asch.- To również tylko złudzenie optyczne.- W głosie Lizy Ebner zabrzmiało rozdrażnienie.- Kobiety na linii frontu to zawsze coś w rodzaju namiastki.Zawsze kogoś przypominamy! Kiedy jesteśmy młode - narzeczoną, kiedy jesteśmy stare - matkę.Z czasem przestaje to być zabawne.- Zdaje się, że pani zebrała już całą furę doświadczeń - po­wiedział Asch.- Od jak dawna pracuje pani na tym polu?- Na froncie jestem po raz pierwszy.- Nie jest pani na froncie, lecz za frontem - sprostował Asch uprzejmie.- A gdzie pani działała przedtem?- W szpitalach.- To dobrze.Tam jest dla pani bardziej odpowiednie miejsce.Ale chyba nie w szpitalu poznała pani swego kapitana Witterera.- To nie mój kapitan! Czy nie mówiłam już panu? Jest jednym z moich znajomych - to wszystko.- Czy zna pani jeszcze innych z tego gatunku?- Ryzykując nawet, że to pana zaniepokoi, odpowiem: całą masę.Na przykład majora Bära.I kapitana Runge.I majora von Falckensteina.I jeszcze.- Wystarczy mi to - odpowiedział Asch nieuprzejmie.- Nazwisk tego rodzaju mogłabym panu wymienić całe tu­ziny!- Niech pani sporządzi listę, da ją powielić i rozdzieli między wszystkich zainteresowanych jako świadectwo uzdolnień, jako dowód zasług albo jak to pani zechce nazwać.Liza Ebner spojrzała na niego wielkimi, szeroko otwartymi oczami.Oczy te były ciemne i smutne.Asch miał wrażenie, że patrzą na niego oczy dziecka.Powoli, powoli źrenice napełniały się łzami.- Dlaczego pan tak mówi? - zapytała półgłosem i niemal bezradnie.- Za kogo mnie pan uważa? Dlaczego pan sądzi, że ja, że ja.Liza zaczęła płakać.Wielkie łzy spływały jej po twarzy i ka­pały na kiepsko wyszorowany stół.Płakała zupełnie cicho, otwo­rzywszy lekko usta.Ramiona jej pozostały nieruchome.- Niechże pani nie płacze! - powiedział Asch bezradnie.- Dlaczego pani płacze? - Rozejrzał się po drewnianej budzie z bezgranicznym zakłopotaniem i stwierdził z zadowoleniem, że obecnych jest niewielu żołnierzy, którzy, zdaje się, w dodatku nie zauważyli, co się dzieje przy jego stole.Liza płakała cichutko dalej.Siedziała wciąż bez ruchu.- Niechże się pani opanuje - powiedział Asch.- Mój Boże, gdyby tu każdy chciał zaraz płakać.Siostra Betty podeszła ciężko do ich stołu, postawiła na nim kawę wydzielającą mocny aromat i dzban piwa.Potem zaczęła przyglądać się obojgu z rosnącym niezadowoleniem.- Przecież to przyjaciel od serca tego włóczęgi Soefta - powiedziała wreszcie.- Ale niech sobie pani z niego nic nie robi.Z pewnością nie jest to w tych stronach jedyny mężczyzna.- Właściwie brak jeszcze tylko tego - odpowiedział Asch zaczepnie - żeby pani, siostro Betty, zaczęła tu beczeć.- Może pan czekać na to, młodzieńcze, aż do końca wojny! - Po tych słowach siostra Betty, sapiąc gniewnie, oddaliła się znowu.Potok łez Lizy nie był jeszcze wyczerpany.Asch czuł się bez­radny.Instynktownie sięgnął po chustkę do nosa, ale miał jesz­cze tyle przytomności umysłu, by nie podać jej szlochającej Lizie, gdyż chustka niewiele miała wspólnego z czystością.- Niechże się pani wreszcie uspokoi - powiedział.- Nie chciałem pani obrazić.Naprawdę!- Właśnie, że pan chciał! - zawołała Liza gwałtownie.- No dobrze, więc przepraszam panią, jeżeli pani tak sądzi.Proszę mi zatem wybaczyć.Nie chciałem pani obrazić.Bardzo panią przepraszam.Liza nic nie odpowiedziała.Ale łzy już nie płynęły jej po twarzy.Tkwiły w jej wielkich oczach, które teraz błyszczały łagodnie.- Widzi pani, panno Ebner, nie jesteśmy tu rozpieszczani.Oduczyliśmy się wielu rzeczy.Znamy tylko kolegów, i to wy­łącznie z żarcia i umierania.- Nie mam z tym nic wspólnego.Liza otarła dłonią ślady łez z policzków.Asch stwierdził z za­dowoleniem brak pudru na jej twarzy.Skóra była nieco zaczer­wieniona, ale gładka i zdrowa.Wyciągnęła z torebki lusterko i spojrzała w nie.To, co zoba­czyła, zdawało się ją uspokajać.Zmarszczyła swój zgrabny no­sek, potem znów spróbowała spojrzeć butnie na Ascha.- Wystygnie pani kawa - powiedział.Liza piła posłusznie i prędko.Wyglądała niezwykle przyjem­nie, bardzo młodo, było w niej coś naiwnego.W Aschu zrodziło się nagle gwałtowne pragnienie, by pozosta­ła taką, jaką jest w tej chwili.Myślał o tym przełykając po­tężny haust piwa.Myśl ta nie opuszczała go.- Musi pani - powiedział po chwili - postarać się kiedyś pomyśleć o nas.Oto na przykład wieczny temat numer jeden: kobiety! Ileż pięknych i dobrych myśli, zawartych w kilku milio­nach listów poczty polowej.Ale to sprawa nie tylko pięknych i dobrych myśli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl