[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie troszczyłem się o to, że nie widać mnie z bazy.Radio ucichło i słyszałem tylko jakieś ciche, ale przejmujące, dziwnie jękliwe zawodzenie.Doszedłem do rozszerzonego miejsca, w którym tunel rozdwajał się.Nad lewą odnogą świecił neonowy napis THIS IS OUR LAST WARNING, a nad prawą nie było żadnego napisu, wybrałem więc oczywiście lewy korytarz i wnet coś zabielało; mur, zamykający dalszą drogę a w nim olbrzymie pancerne drzwi z szeregiem otworów zamkowych, istne wrota Sezamu czy skarbca.Obróciłem prawą dłoń w chmurkę i wsączyłem ją po trochu do jednej z dziurek zamka.W środku było ciemno jak w dziupli o północy.Pomykieciwszy się tam na wsze strony wróciłem, by tak rzec, na zewnątrz i powtarzałem te sondowania, aż przez najwyższy otwór zamkowy udało mi się przemknąć na wylot, więc cały przeistoczyłem się w mgłę czy zawiesinę drobin i tym sposobem pokonałem i tę przeszkodę, licząc na to, że takiego przepływania intruzów przez dziurkę od klucza nawet Japończycy czy raczej ich płody nie mogły przewidzieć.Zrobiło mi się jakby duszniej, chociaż przecież nie dosłownie, boż nie oddychałem.Ciemność rozjaśniały teraz nie tylko obwódki mych wszystkich oczu, przypomniawszy bowiem sobie o dalszych sprawnościach tego LEMa zaświeciłem cały jak duży robak świętojański.Najpierw tyle blasku oślepiło mnie, ale wnet przywykłem.Tunel prowadził prosto jak strzelił coraz głębiej i głębiej, aż dobiegł zwyczajnej, splecionej z jakichś niemal słomianych źdźbeł maty, odgarnąwszy ją, wszedłem do rozległej sali, oświetlonej rzędami sufitowych lamp.Pierwsze było wrażenie kompletnego chaosu.W samym środku, rozwalone na wielkie kawały, spoczywały rozrzucone na boki świecące porcelaną czy ceramiką ruiny jak superkomputer, rozstrzaskany podłożoną bombą.Porwane strzępy kabli wiły się, oplatając poszczególne segmenty tych rozpękłych fragmentów, pokrytych miazgą szkliwa i połyskliwymi łuseczkami scalonych obwodów.Ktoś tu już był przede mną i paskudnie urządził Japończyków w samym centrum ich zbrojeniowego kompleksu.Najdziwniejsze było jednak to, że ów gigantyczny, bo kilkupiętrowy komputer został rozwalony siłą działającą z samego wnętrza, i to chyba od spodu, bo wszystkie jego ściany, osłaniane solidnymi pancerzami, rozpękły się odśrodkowo i runęły na zewnątrz,niektóre większe od bibliotecznych szaf, podobne trochę do nich, bo miały długie regały, wypchane spękanymi sekcjami gęsto pozwijanych przewodów i lśniące miriadami rodzielczych płytek.Jakby jakaś niesamowita pięść wbiła się w dno tego kolosa i rozłupawszy go, roztrzaskała, ale w takim razie powinienem był ją zobaczyć w samym środku zniszczeń.Jąłem się więc gramolić na gruzowisko, martwe jak splądrowane wnętrze piramidy, istny grobowiec złupiony przez niewiadomych rabusiów, aż dostałem się na wierzch zwalisk i zajrzałem z góry w sam środek.Ktoś tam leżał bez ruchu, jak pogrążony w uczciwie zasłużonym śnie.W pierwszej chwili wydało mi się, że to jest ten sam robot, który tak serdecznie witał mnie podczas drugiego zwiadu, nazywając bratem, aby powalić i rozpruć jak puszkę szprotów.Oglądałem tę postać, na dnie nieregularnego leja, utworzonego przez rozwalony komputer, wcale człekokształtną, chociaż nadludzkich rozmiarów.Z budzeniem go, pomyślałem, zawsze będę miał czas, rozsądniej zastanowić się, co tu właściwie zaszło.Japoński ośrodek zbrojeniowy na pewno nie życzył sobie takiego wtargnięcia i nie mógł też sam sobie go urządzić na zasadzie harakiri.Ewentualność taką oddaliłem jako nieprawdopodobną.Skoro granice poszczególnych sektorów były znakomicie strzeżone, może inwazji dokonano pod nimi, ryjąc krecimi sposobami głębokie przejścia w skałach i tą drogą nieznani sprawcy dostali się do samego serca obliczeniowych arsenałów, żeby obrócić je w perzynę.Aby się o tym upewnić, należało poddać indagacji automatycznego faceta, który zdawał się spać po rzetelnym wykonaniu niszczycielskiego zadania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]