X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dreszcz ją zimny przejął, tym więcej, słysząc w pobliskiej alkowie ciche stąpanie iszepty.Po chwili rozwarły się drzwi, jasność wielka uderzyła ją w oczy i wszedł pierwszy onczłowiek ze spojrzeniem wilka, trzymając rękę trupią ze czterema zapalonymi palcami.Go-rzał każdy palec jak pochodnia.Płomień niebieskawy to jasnosiwy ćmił błyskiem oczy.Zanim szedł drugi, ze spojrzeniem wilka, z dwoma nożami za pasem i wniósł na misce czteryszklanek.Gdy stanęli na progu komnaty, pierwszy wniósł w górę gorejące palce trupa, drugidmuchnął w każdą szklankę i postawił dnem do góry.Zpiący razem westchnęli ciężko, rzucili ciałem, jeden sięgnął ręką po karabelę leżącą przykobiercu, ale żaden zbudzić się nie mógł; przyświecili im rozbójnicy takim światłem, któresen nierozbudzony kładzie na oczy każdego.Uskoczył od każdego anioł stróż w tej chwili,załamał ręce i patrzał boleśnie na śpiących, którym godzina ostatnia już biła, a żaden modli-twą duszy swej zbawić nie mógł.A niewiasta jakby przykuta klęczała, stanęły jej oczy ko-łem, krew w żyłach z przestrachu zamarzła.Ona usnąć nie mogła, bo zbójcy nie zapalili pią-tego palca, nie chuchnęli w piątą szklankę! Przeznaczyli ją na świadka mordu i dla ocaleniasiebie.Teraz drugi zbójca dobył noża zza pasa i szedł śmiało do śpiących.Niewiasta obłąkanymwzrokiem ścigała każde stąpienie mordercy.Pierwszy leżał jej mąż; chciała krzyknąć, aległos zgrozy, boleści, rozpaczy, szarpał jej serce, rozparł piersi i w gardle utonął.Zbójca uto-pił w piersiach głęboko nóż, trysnął strumień krwi szeroki, zalał oczy mordercy, ale je prędkootarł wyciągniętym trzosem ze skóry łosiej.Trzech innych podobnie zabił, a gdy zabrał trzo-sy pełne złota, z nożem skrwawionym zbliżył się do patrzącej niewiasty.Drugi zbójca zaświecił jej przy twarzy: oblicze jej było blade jak chusta, usta czarne, oczykołem stały.Ręce na piersiach złożone jakby do modlitwy.Wtedy nóż jej skrwawiony w rękęwłożył, a krwią ciepłą oblicze i szaty pomazał.Dał znak, ręka trupia upadła na ziemię, zaga-sła, a ciemność zaległa całą komnatę.Nazajutrz dzień długo spali biesiadnicy, ale gdy w kościele oddzwoniono na mszę świętą,gospodarz wezwał gości swoich na śniadanie, by po nim wszyscy poszli do kościoła.Zeszlisię sąsiedzi, ale krewniaków nie widać; gospodarz wysyła pachołka, ten zastaje drzwi poza-mykane.Wysłany hajduk drzwi wybił, okiennice roztworzył, lecz ujrzawszy cztery trupy ikrwią oblane kobierce, z krzykiem przestrachu ucieka.Na ten głos trwogi zbiegają wszyscy,okrzyk zgrozy i zemsty podnosi każdy.Na przypiecku klęczała niewiasta zbroczona we krwi,trzymając w ręku nóż morderczy.Była blada jak chusta, oczy stały kołem, usta czarne jakwęgiel przygryzała w milczeniu; był to znak jedyny, że żyje.Porywają ją, ściągają, niektórzy krzyczą: to zbójczyni! drudzy: chyba ją bies opętał! Jedengospodarz zawołał: to być nie może, zacna to i poczciwa białogłowa, ale szatańska jest w tymsprawa.Ale obrona jego była daremną, ujęta z nożem, nie wyrzekłszy słowa na swoją obronę, ska-zaną została na ścięcie.Na podwórzu tego dworu w tydzień potem wzniesiono rusztowanie, wokoło czystym usy-pano piaskiem.Sprowadzony kat z miasta zrzucił płaszcz pąsowy, zawinął od takiejże kurtyrękawy, dobył szerokiego miecza i czekał na swoją ofiarę.Nieszczęśliwa niewiasta w świętej spowiedzi pierwszy raz przemówiła, kapłan ze drże-niem słuchał jej opowiadania., wierzył wprawdzie, ale ją zbawić nie mógł.Długo potemrozmawiał z gospodarzem domu, który ruszył ze znacznym orszakiem czeladi dworskiej i33 sąsiadów; od wczoraj oczekiwano go na próżno.Kat się niecierpliwił, schował miecz do po-chwy, narzucił płaszcz na ramiona, ale nie schodził z rusztowania, bo godzina dozwolonajeszcze przez sąd, co czekał na powrót dziedzica, wkrótce uderzy.Od boru i lasu tuman kurzawy powstaje, pierwszy gospodarz sadzi na koniu, co wyskoczy,za nim drużyna sąsiadów, czeladz otacza jakiś wóz z dobytymi szablami.Godzina naznaczana bije, prowadzą skazaną niewiastę na rusztowanie.Kat zrzuciłpłaszcz, dobył miecza.Uklękła wtedy niewiasta, wzniosła do nieba oczy, rumieniec wybił nablade lica, a złożywszy ręce wyrzekła mocnym a spokojnym głosem: Umieram niewinna, prędzej połączę się z moim mężem i panem.Kat zamierzył się, spuścił miecz, głowa spadła. Bądz zbawiona, nieszczęśliwa białogłowo! pokój twej niewinnej duszy!  zawołał ka-płan.Od bramy okrzyk bije, krzyczy pan dworu, krzyczą sąsiedzi jednym głosem:  Stójcie!stójcie! ona niewinna!I wpadają jezdzcy, załamali dłonie w rozpaczy, że spóznili chwilę, nadjeżdża czeladz ota-czająca wozy, a w nich skrępowanych leży dwunastu zbójców.Wyznali wszystko, jakichczarów używali, na tym samym więc rusztowaniu straceni zostali.Kiedy ciało niewinnie za-bitej włożono w trumnę, a po nabożeństwie na świętej ziemi cmentarza grzebano, nim dółcały zasmucona drużyna przyjaciół i sąsiadów zasypała, wyleciał z niej biały jak śnieg gołą-bek, bujał chwilę nad mogiłami i nad wieżą kościoła, a potem znikł w obłokach.Była to du-sza niewinnej a pobożnej niewiasty.17.WALIG�RA I WYRWIDB%7łona jednego myśliwca zbierając w lesie jagody porodziła tam bliznięta; a obadwa bylichłopcy, sama zaraz wnet umarła.Zostawione niemowlęta nie karmiła żadna z niewiast: jednego karmiła wilczyca, a drugie-go niedzwiedzica.Co wykarmiła wilczyca, ten się nazwał Waligóra; drugi Wyrwidąb się na-zwał.Pierwszy siłą walił góry, drugi jakby kłosy zboża najtęższe wyrywał dęby.%7łe się kochali wzajemnie, wychodzili na wędrówkę, by obchodzić świat szeroki.Idą przezpuszczę ciemną dzień jeden i drugi, w dniu się trzecim zatrzymali, bo drogę zaparła góra iskalista, i wysoka. Co my zrobiem teraz, bracie?  Wyrwidąb smutnie zawoła. Nie troskaj się, bracie miły, ja tę górę precz odrzucę, by nam droga wolną była.I podpiera ją plecami i przewraca górę z trzaskiem; odsunął ją na pół mili.Poszli sobiezatem dalej.Idą prosto, aż dąb wielki stoi na środku drogi; zatrzymuje ich w pochodzie.Wyrwidąbwięc naprzód idzie, obejmuje go rękoma, wyrywa z całym korzeniem i rzuca na bliską rzekę.Ale chociaż tacy mocni, nogi przecież utrudzili, więc pod lasem odpoczęli.Jeszcze sen nieskleił powiek, patrzą, aż mały człowieczek leci ku nim, lecz tak prędko, że ptak żaden nizwierz żaden nie potrafiłby go zgonić.Zdziwieni wstają na nogi, gdy on człeczek w ptasim locie zatrzymuje się przed nimi. Jak się macie, parobczaki!  rzekł wesoło i radośnie  widzę, żeście utrudzeni, jeśli wolawasza będzie, w jednej chwili was zaniosę tam, gdzie jeno zażądacie.Rozwinął piękny kobierzec. No, siadajcie społy ze mną!34 Wyrwidąb więc z Waligórą usiedli wygodnie na nim.Człeczek klasnął, a kobierzec niesieich, by ptak na skrzydłach. Zapewne was to dziwiło?  człeczek mały znowu rzeknie  żem tak prędko biegł poziemi: widzicie, oto trzewiki, com dostał od czarownika; kiedy wdzieję, wtedy biegnę: cokrok  to mila, co skoczę  to dwie.Waligóra prosi tedy, Wyrwidąb łączy swe prośby, by dał po jednym trzewiku, bo chociażsą tacy mocni, jednak droga nogi trudzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl